It`s a me! - czyli jak zostałem fanbojem Nintendo
Z DSem i PSP poznałem się w 2005 roku wkrótce po europejskiej premierze obu konsol. W redakcji GIER przygotowywaliśmy materiał porównawczy,(przy okazji którego dowiedziałem się na przykład o tym, że na świecie jest blisko 200 milionów Gameboyów), a mi przyszło w udziale testowanie nowych wynalazków Sony i Nintendo. Powiem szczerze, że DS wrażenia na mnie wtedy nie zrobił. PlayStation Portable wyglądające jak przedmiot z przyszłości (i mające możliwości PlayStation 2), bezapelacyjnie wygrało z plastikowym, robionym pod dzieciaki Dual Screenem.
Przełom przyszedł w cztery lata później, za sprawą redaktora Gnypa, który szczęśliwym posiadaczem DS lite jest już od dawna. Akurat wyszło GTA: Chinatown Wars, a ja leciałem w jakąś dalszą podróż, PSP było u młodszego braciszka, który zaanektował je jakiś czas temu - świat zdecydował się przekonać mnie, o mocy leżącej w dwóch ekranikach i jednym rysiku. Czasu spędzonego w samolocie nie pamiętam, bo pasjonowałem się przygodami Huanga. W odróżnieniu od PlayStation Portable, w którym musiałem bardzo oszczędnie dysponować bateriami, tak aby starczyło ich na cały, dziesięciogodzinny lot, z DS lite takiego problemu nie ma. Jedno ładowanie przed startem wystarcza nie tylko na całą podróż - konsola leżała potem przez dobry tydzień przy komputerze, a gdy ją otworzyłem nadal działała! Krótko, bo krótko, ale można było przyciąć.
Nintendo power Chinatown Wars mnie oczarowało. Obok San Andreas stało się moim ulubionym GTA, łącząc w sobie wszystkie najlepsze cechy gier z tej serii, a do tego dorzucając sensowne, ale nieprzegięte zastosowanie ekranu dotykowego i grafikę, która zalała me starcze serce falą nostalgii. Początkowo nic poza tą grą mnie nie interesowało, ale nawet najlepsze GTA nie wystarczy na zawsze. Do innych tytułów podchodziłem jak pies do jeża. Półki z grami na DSa w Gamestopie, czy innym sklepie z grami nie wyglądają zachęcająco. 90% tytułów to pozycje w stylu Imagine Ballerina Dancer, czy Imagine Wedding Planner, które zaciekawią może 12 letnią dziewczynkę, ale nie 34 letniego chłopca. Na szczęście wystarczy poprzekładać troszkę pudełek, by znaleźć prawdziwe perły. Puzzle Quest, Peggle, dwie części Zeldy, Ninja Gaiden, Phoenix Wright Ace Attorney, czy Trauma Center: Under the Knife - wymieniać można długo. Dla miłośników strategii jest Advance Wars: Dual Strike, fani FPSów mogą postrzelać w ciągle świetnym Metroidzie (jedna z pierwszych gier na DS), a . Nie wspominam nawet o asortymencie dla miłośników jRPGów - ci będą w siódmym niebie. Wybór jest duży, trzeba tylko wiedzieć czego szukać.
Dobra gra na konsolę przenośną powinna spełniać dwa wymagania - być dość długa i rozbudowana, by móc w nią grać przez, powiedzmy, cały dwutygodniowy urlop (czy kilkugodzinną podróż pociągiem), a z drugiej strony, składać się z elementów, które można szybko zaliczyć, akurat w trakcie tych 15 minut wolnego pomiędzy kolejnymi atrakcjami. Upraszczając, ideałem jest wielka gra składająca się z wielu krótkich etapików. I niemal każdy z kilku wybranych tytułów w które grywam na DSie realizuje te założenia.
W Chinatown Wars żadna misja nie jest dłuższa niż 5, góra 10 minut. A sama gra to dobrych 40 godzin zabawy. Następny w kolejności Puzzle Quest? Podobnie. W Trauma Center ograniczenie do pięciu minut wpisane jest wręcz w rozgrywkę - operacje trzeba wykonywać nie tylko precyzyjnie, ale także bardzo szybko. W innych grach, w których w granie trzeba się zaangażować na dłużej, pomaga pauzowanie przez zamykanie. Wystarczy złożyć DSa by wstrzymać zabawę i wrócić do niej po powtórnym otworzeniu konsolki (w PSP za ten patent odpowiada suwaczek z boku).
Polecam na DS:
- GTA: Chinatown Wars - dla każdego hardkorowego gracza to pozycja obowiązkowa. Starcza na miesiące, jest wszystkim, czego można sobie zażyczyć od kolejnej części Grand Theft Auto, a wizualnie pięknie odwołuje się do korzeni. Takich gier jest niewiele.
- New Super Mario Bros - bo na konsoli Nintendo trzeba mieć jakiegoś klasycznego Mario. A ten łączy przeszłość z przyszłością w sposób, którego próżno szukać w większości współczesnych remake'ów. Przy okazji jest świetną grą dla dzieciaków. Nie ma jak zaczynać u podstaw.
- Puzzle Quest: Galactrix - ubawił mnie bardziej niż PQ, bo zagadki z przesuwaniem kamyczków wykorzystywane są tu w kreatywny sposób. Scenariuszowo jest całkiem nieźle, a najsłabiej wypadają wątki RPGowe. To cały czas świetny zabójca czasu.
- Trauma Center: Under the Knife - zaskakująco, ten tytuł okazał się hitem wśród dorosłych znajomych casuali. Doktor Derek Stiles interesował ich niespecjalnie, ale ciał cięcie i odsysanie wciągnęło po kolei wszystkich znajomych na wakacjach.
- Ninja Gaiden - czasem trzeba coś pociąć inaczej niż na stole operacyjnym. A tu, choć nie ma rozczłonkowywania, jest tyle akcji co w wersji na duże konsole.
Oprócz natychmiastowości grania, kolejną mocną stroną konsolki Nintendo jest wygoda. Zastosowanie ekraniku dotykowego może wydawać się niepotrzebnym gadżetem. Może, do czasu kiedy nie zagramy. W PSP rozgrywka prawie zawsze była po części walką ze sterowaniem i zmaganiem się z brakiem drugiego analoga. W DSie ten problem nie występuje, co więcej - stylusa używa się tu w tak pomysłowy sposób, że granie jest nie tylko wygodne, ale po prostu przyjemne. Jeśli ktoś uważa że to frazes, niech zagra w Syphon Filter na PSP, a potem w Metroida na DS. "Look at Logan, now look at Samus. Back to Logan, now back to Samus..." Różnica jest dosłownie i w przenośni kosmiczna.
Rysik świetnie sprawdził się w dość zaskakującym tytule - Ninja Gaiden. Tu prawie w ogóle nie używa się przycisków, wszystkie ruchy i ciosy wykonując właśnie ruchami stylusa. Z boku wygląda to może troszkę idiotycznie, bo grający na pałę macha po ekranie, ale w praktyce okazuje się pasjonującą i zaskakująco taktyczną bijatyką.
Moja narzeczona kocha Włocha... Obcowanie z konsolą markowaną logiem Nintendo prędzej czy później musi skończyć się obcowaniem z flagowymi markami. Gry z Mariem czy Linkiem zawsze były bardzo wysoko oceniane, więc coś w tym musi być. I rzeczywiście jest. Na pierwszy ogień poszła Zelda: Phantom Hourglass, która okazała się być absolutnie przeuroczą, wzruszającą i zabawną historią, połączoną z doskonale zaprojektowaną rozgrywką. Stylus wykorzystywany jest nie tylko do walki (genialny bumerang), ale także do rozwiązywania zagadek, czy prozaicznego robienia notek na mapie.
Z Mariem miałem problem, bo jakoś nie mogłem się do niego przekonać. Pierwsze podejście do New Super Mario Bros okazało się niewypałem. Ale z wąsaczem jest jak z z Chaplinem - nawet jeśli się za nim nie przepada (choć kto mógłby nie lubić Charliego?), to powinno się znać jego filmy i coś o nim wiedzieć. Przy drugim podejściu w końcu zaklikało. New w tytule to nie tylko chwyt reklamowy - ta gra jest genialnym remakiem tytułu z GB, w którym kilka delikatnych zmian sprawia, że rozgrywka jest w 100% dostosowana do wymagań gracza A.D. 2010. Mario może teraz biegać i odbijać się od ścian, czasem biega po uginających się sznurach, albo zmniejszony do wielkości pchełki zasuwa po wodzie, rozpryskując ją dookoła. Animacja ruchu jest perfekcyjna, muzyka gra na wspomnieniach, wpadając błyskawicznie w ucho, a paleta kolorów podniesie na duchu nawet największego emo-kida. Jednocześnie cały czas nie ma się wątpliwości, że to cały czas stary dobry Mario, w którym skacze się na głowy Goombasom i łapie grzybki wypadające z klocków ze znakami zapytania.
Mario zapamiętam z jeszcze jednego powodu - to pierwsza gra w którą wkręciła się moja lepsza połówka. Z reguły dziewczyna nie gra, raczej patrząc mi przez ramię. Do Mariana miętę poczuła (nomen omen) na wakacjach we Włoszech. Od tego momentu DS jest w miarę regularnie okupowany, a ja staję się świadkiem gorszącego, ale jednocześnie wzruszającego pokazu prawdziwego hardkorowego grania - włącznie z bluzgami i niekontrolowanymi wybuchami radości kiedy uda się skończyć wyjątkowo frustrujący poziom.
Nawrócony Byłem niedowiarkiem, ale oczy me otworzyły się. I już rozumiem, czemu Nintendo od lat jest niekwestionowanym liderem branży gier. Bo ich sprzęt łączy w sobie prostotę i niezawodność, dając masę radochy. Gry z Mario są popularne, bo są po prostu genialnie zaprojektowane. Zelda wznawiana jest raz za razem, bo gracze chcą zobaczyć co tym razem udało się Nintendo wymyślić. Złośliwi, patrząc na wysokie oceny kolejnych gier wychodzących na Dual Screena, przypominają przysłowie o nieomylności milionów much. Istnieje też druga opcja, znacznie bardziej prawdopodobna - te gry po prostu są tak dobre jak się o nich mówi. A DS przebija w sprzedaży każdą inną konsolę, bo to doskonała platforma. Ciekawe kiedy Nintendo uzna, że czas przekonać o tym także Polaków?
Tadeusz Zieliński