Ile Burnouta ma pod maską Need for Speed: Payback?
O realizmie można zapomnieć.
Wystarczy pierwsze zderzenie w trakcie misji, w której gracz musi dobrać się do ciężarówki przewożącej Koenigsegga, by obudzić wspomnienia piekielnie efektownej serii studia Criterion. Auto przeciwnika wylatuje w powietrze w iście filmowym stylu, a prowadzący pokaz przez cały czas musi gryźć się w język, próbując omijać słówko takedown.
6 Minutes of Need For Speed Payback Hijacking Gameplay - E3 2017
Oczywiście Burnout nie jest tu jedyną inspiracją, bo Szybcy i Wściekli wciąż dowożą nowe odsłony pełne absurdalnych akrobacji i karamboli. Ale będący na miejscu reporter serwisu Glixel, który mógł już pobawić się grą stwierdza jasno, że Payback bardzo przypomina mu Burnout Paradise. Nie tylko wypadkami i otwartym światem, ale też modelem jazdy, oznakowaniem trasy no i oczywiście walką, która swoją bezpośredniością jednoznacznie kojarzy się z Burnoutami.
Z drugiej strony na pewno łatwo znajdę wśród czytelników graczy, którzy cieszyliby się na namiastkę powrotu Burnouta, aczkolwiek akurat otwarty świat Paradise nie był ich ulubioną piaskownicą. I sam boję się, że otwarty świat Payback może nieco kaleczyć rozwałkową stronę rozgrywki. Musi oferować dużo więcej pułapek na przeciwników, niż widzimy na powyższym filmiku. Muskanie się błotnikami nie jest tak satysfakcjonujące co wprowadzenie wroga na słup.
Z lektury oficjalnych komunikatów prasowych wynika, że w tym roku najważniejsza ma być akcja rodem z letnich hitów kinowych i poczucie, że jesteśmy właśnie jednym z szaleńców, którzy odgrywają w nich główną rolę. W pewnym sensie Need for Speed jest na rozdrożu. Nie jest to już seria, po której wiemy czego się spodziewać. Skoro tym razem autorzy obrali kurs na hollywoodzką akcję, to wypada trzymać kciuki, by faktycznie bardziej pachniała ona Burnoutem niż Wheelmanem z Vinem Dieselem w roli głównej.
Maciej Kowalik