Humor w grach komputerowych
Dowcip nie jest domeną elektronicznej rozrywki. A jeśli już się pojawia, jest zwykle mało subtelny.
Humor w grach komputerowych
Dowcip nie jest domeną elektronicznej rozrywki. A jeśli już się pojawia, jest zwykle mało subtelny.
Z dżojstikiem na wesoło
Dowcip nie jest domeną elektronicznej rozrywki. A jeśli już się pojawia, jest zwykle mało subtelny.
Zdecydowanie najwięcej okazji, by się uśmiechnąć, mają miłośnicy gier przygodowych. Z dwóch powodów.
Po pierwsze, w gatunku tym liczy się przede wszystkim intelekt. Ani małpia zręczność, ani potrzeba podbudowania wątłego ego w heroicznych (czytaj: krwawych) zmaganiach nie mają tu żadnego znaczenia. Producenci wiedzą więc, że tworząc dla - potencjalnie - w miarę rozgarniętej klienteli, mogą sobie pozwolić na ironiczny dystans do bohatera lub świata gry bez obawy, że zrażą w ten sposób nabywcę.
Po drugie, gry przygodowe opowiadają zazwyczaj w miarę złożoną historię, można więc bawić się nie tylko dowcipem sytuacyjnym, ale także komiczną narracją i dialogami. Mimo to i tutaj najczęściej korzysta się ze sztancy - bohater gry śmiesznej z zasady jest sympatycznym fajtłapą i nieudacznikiem.
Taki jest choćby Guybrush, bohater gier z cyklu „Monkey Island” - typ zdecydowanie niepodobny do Rambo, mający niewiarygodną zdolność do pakowania się w kłopoty. Gdyby nie czuła opieka wojowniczej żony o twardej ręce, nieraz kończyłby jako pokarm dla rybek. W grach tych można nadziać się na humor w miarę bezpieczny, choć nierzadko o nieco abstrakcyjnym wydźwięku.
Przykładem humoru niezupełnie dla każdego są gry z safandułowatym lowelasem Larrym Lafferem. Oj, bardzo tu kosmato, ale i dowcipnie, jeśli tylko erotyka na wesoło nie kłóci się z naszym poczuciem smaku. Osobiście gorąco polecam, zwłaszcza „Larry'ego 7: Miłość na Fali” - znakomicie spolszczonego, ze świetnym Stuhrem użyczającym
Larry'emu swego głosu.
Przykładem bardziej ryzykownego dowcipu są „Głupki z kosmosu”, gdzie można natknąć się na mocne przykłady humoru i czarnego, i fekalnego. Mocno na krawędzi dobrego smaku, czasami za nią, ale bywa i tak, że można ze śmiechu spaść z fotela. Na własne ryzyko.
Można też iść innym tropem, a właściwie nie tyle iść, co popłynąć na fali. Cykl gier „Discworld” wykorzystywał stworzony przez Terry'ego Pratchetta Świat Dysku i postać żałośnie nieudolnego czarodzieja Rincewinda. Książki jednak, jak się okazało, bawiły chyba bardziej.
Inne gatunki gier komputerowych rzadko próbują być śmieszne. W grach akcji, gdy niczym Rambo stawiamy zbrojny opór hordom wrogów, trudno o lekkość dowcipu, ale... Zdarza się, że znużeni spraną konwencją heroiczną twórcy gry potraktują swego bohatera z przymrużeniem oka. Taki był tytułowy Książę z „Duke Nukem 3D”, tak bardzo macho, że aż parodia macho. Jego kwadratowa szczęka, cygaro i słynne komentarze do dziś budzą uśmiech. Jeszcze dalej posunęli się autorzy gier z cyklu „Serious Sam”, niemiłosiernie kpiąc ze swego Poważnego Sama i jego niepokonanych protoplastów.
O wiele rzadziej bywa śmiesznie w grach strategicznych - owszem, cykl „Worms” śmieszył zabawnie rysowanymi postaciami dżdżownic-wojowników, a „Z: Steel Soldiers” próbował śmieszyć porównywaniem robotów do amerykańskiej kawalerii, ale to wyjątki. W dodatku w skali Tytusa de Zoo o raczej niskim stężeniu chichów.
Chyba najbardziej serio jest jednak w grach fabularnych, których - jakże pożądany - sugestywny klimat sprzyjający wczuciu się gracza w prowadzoną postać gryzie się z dystansem, jaki narzuca dowcip. Pod tym względem „Another War” to prawdziwy wyjątek. Taka odwaga i oryginalność zasługują na szacunek.
Olaf Szewczyk