Hounds of Love
15.03.2018 16:34
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zakochana para w szale namiętności, mająca mordercze skłonności.
Miłość, zauroczenie i inne podobne stany w filmach są bardzo często wrzucane na siłę i po prostu psują odbiór obrazu, ale na szczęście tutaj pasują idealnie – naprawdę. Jeśli nie wierzycie, to postaram się wam wytłumaczyć i przekonać was do tego artystycznego dzieła, które miażdży klimatem, aktorstwem (nie do końca jest to prawdą, ale o tym później), kamerą oraz muzyką.
Cała historia może nie należy do zbyt złożonych, ponieważ opowiada ona o zakochanej parze, która w latach 80 porywa młode dziewczyny po to, aby je torturować, a potem zabijać. Wszystko się komplikuje kiedy jedna z porwanych dziewczyn wiedząc, że nie ma innej szansy postanawia skłócić zakochanych.
Może i fabuła jest banalna, ale jej wykonanie sprawia, że nie można oderwać oczu od ekranu, a dźwięki, które usłyszymy są pieprzoną poezją, znaczy symfonią. Nie wierzycie, to czas na prawdziwą historię. Nadeszła ostatnia scena, gdy w głośnikach odpalono Joy Division – Atmosphere, a wtedy zostałem jeszcze bardziej wciśnięty w fotel, a do tego, gdy nadeszły napisy, to ja siedziałem z otwartymi uszami, znaczy ustami i nie potrafiłem dojść do siebie. Najlepiej będzie jak zobaczycie sobie ten TRAILER, który niewiele zdradza, ale jest cholernie klimatyczny, a wtedy dzięki niemu dowiecie się, czy ten obraz jest dla was. Jeśli jednak podczas zwiastuna nic nie czujecie, że możecie sobie odpuścić to dzieło i możecie też przestać już czytać recenzję.
Nadal tutaj ktoś jesteście? To znaczy, że nie piszę tego tekstu tylko dla siebie.
Opowiedziałem już o muzyce, fabule, to teraz czas przejść do „kamerującego”. Mówiąc szczerze, to to co on odpierdziela, to jest KOSMOS! No dobra, to zbyt prostacko brzmi, ale ciężko cokolwiek napisać, aby oddać to co się dzieje na ekranie.
Pominę już sceny bullet-time, bo każdy dobrze wiem, że to zawsze dodaje klimatu w filmach i skupię się na jednej ze scen. Chodzi mi o moment, gdy kamera powoli okrąża całą kuchnię pokazując wszystko powoli i nagle zatrzymuje się w drzwiach, z których widać pokój, w którym znajduje się przerażona dziewczyna. Nagle w kadrze pojawia się kobieta, a za nią idzie jej facet, a porwana zaczyna się szarpać i płakać. Gdy drzwi się zamykają, to możemy sobie tylko wyobrażać co robią z porwaną. Wszystkie sceny przemocy są pokazywane po za oczami kamery i jeśli komuś z was to przeszkadza, to wtedy zamiast tego dzieła polecam zapoznać się z „Snowtown”. Jeśli mam być szczery, to filmie jest naprawdę wiele długich, leniwych ujęć, które w połączeniu z brutalnością tworzą mieszankę piękna.
W tym wszystkim jest jeden dość duży minus, a mianowicie aktorstwo. Jak to, przecież napisałeś, że jest ono genialne – owszem, jest naprawdę dobre, ale tylko jeśli chodzi o grę pary oraz porwanej, bo cała reszta postaci jest cholernie bezpłciowa i jedynie matka jeszcze się broni swoją bezradnością i płaczem, ale tak, to jest dramat i to nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Dla mnie ten film zasługuje na 8 gwiazdek i naprawdę polecam wam zapoznać się z tym dziełem.
Filmowy Janusz: Tak więc, jeśli macie ochotę na powolne, klimatyczne kino, które miażdży ujęciami oraz muzyką, to w takim razie musicie zapoznać się z tym obrazem. Jeśli jednak chcecie coś bardziej brutalnego, to wtedy zapraszam was na "Snowtown".