Hitman - recenzja. Trochę łyso
Hitman wylądował. Już w całości. Za moment trafi też do sklepów w wersji pudełkowej. Jaki był ten pierwszy sezon?
30.01.2017 09:00
Przypominamy aktualizowaną recenzję pierwszego sezonu z uwagi na jutrzejszą (31.01) premierę pudełkowego wydania Hitmana.
To nie jest typowa recenzja, nie sposób bowiem wydać dziś ostateczny werdykt na temat gry, która w kompletnej wersji wskoczy do pudełka dopiero w 2017 roku. Przygotujcie się więc na aktualizowaną recenzję w stylu tych, które towarzyszą premierom przygodówek od Telltale Games czy ostatnio Life is Strange.Po misji na statku i w bazie, które były dostępne (i bardzo wnikliwie opisane przez Macia) w becie, zaliczamy egzamin na zawodowego mordercę i przystępujemy do pierwszego zadania w Paryżu. Hitman nie jest bowiem żadnym prequelem ani sequelem, a restartem serii, nową historią starego bohatera. Nie mam nic przeciwko temu, Square kilka lat temu napisało przecież też od nowa historię Lary Croft. Ma w tym wprawę. Problem Hitmana leży zupełnie gdzie indziej.
W mechanice i archaicznej konstrukcji świata. Nie bez powodu wspomniałem o Larze Croft. Tomb Raider z 2013 wywrócił serię do góry nogami. Deweloper resetując historię Lary, zresetował też podstawy rozgrywki, tworząc wszystko od zera. Z uwzględnieniem panujących trendów, konkurencji i autorskich pomysłów. Hitman to natomiast fabularny reboot z mechaniką, konstrukcją świata (i grafiką, ale o tym później) rodem sprzed 10 lat. To tak, jakby Tomb Raider z 2013 roku był zbudowany na szkielecie Tomb Raider Underworld... Z topornym sterowaniem, pokraczną animacją, niedzisiejszą oprawą. Nowy Hitman taki właśnie jest. Nowy "na pół gwizdka", posiadający bardzo wiele starych, żeby nie powiedzieć przestarzałych, cech serii.Najgorsi są durni przeciwnicy. Nie widzą nas w lustrze, nie dziwi ich fakt, że wchodzimy przez okno do łazienki. Albo że znika z niej bardzo ważna szycha (zwłoki są w szafie), a my spacerkiem wychodzimy sobie z toalety na korytarz, mijając stojącego pod drzwiami ochroniarza. Mają też strasznie krótką pamięć i talent do ignorowania całkiem jasnych sygnałów, że coś jest tu nie tak. Zamiast tego jak dzieci podążają za brzdękiem rzucanych monet. Wszyscy, nawet oligarchowie i nieprzyzwoicie wręcz bogaci mafiosi. Nie tego spodziewałem się po pierwszym Hitmanie na konsole nowej generacji. Hitmanie, czyli grze, która niejako zdefiniowała ten gatunek.Nowy Hitman nie wnosi nic nowego do formuły skradanek, eksploatując mechanizmy ze swoich poprzedników. Przylegamy do ścian, przebieramy się, zrzucamy na głowy naszych celów elementy otoczenia, pozorując nieszczęśliwe wypadki, zatruwamy im jedzenie i drinki. Wszystko to jest jednak strasznie toporne. Zrzucona tuż obok naszego celu szalupa ratunkowa nie robi na nim wrażenia. Dosypana do drinka na oczach klienta trutka na szczury też jest ignorowana przez głównego zainteresowanego. Podobnie jak fakt, że w stroju ochroniarza łazimy za nim krok w krok, choć facet pierwszy raz widzi nas na oczy. W Hitmanie rozczarowujące jest to, że czasem aż chciałoby się pokombinować, ale właściwie nie ma takiej potrzeby, a często też możliwości.
Z jednej strony liczba możliwych scenariuszy imponuje. Ponad 20 sposobów na zabicie pewnego nieciekawego małżeństwa w zabytkowej francuskiej willi? To robi wrażenie. Podobnie jak fakt, że podsłuchując rozmowy postronnych ludzi czy obsługi, można odkryć nowe sposoby eliminacji celów. Pojawiające się wtedy na ekranie ikonki podpowiadają, co i gdzie trzeba wtedy zrobić. Ale znów: należy się tutaj sztywno trzymać danego scenariusza. Przykład? W świeżo zdobytym stroju pewnej znanej osobistości miałem zadzwonić do mojego celu (żona ze wspomnianego małżeństwa). Traf chciał, że wpadłem na nią w korytarzu. Gra wciąż kazała mi do niej zadzwonić, choć logicznym wydawało się po prostu zagadanie. Przecież stała obok mnie... Innym razem wspomniana pani zacięła się, zamiast dokończyć więc dany scenariusz całkiem wyrafinowanej eliminacji, musiałem do niej podbiec i po prostu wbić jej strzykawkę z trucizną/zatłuc młotkiem/zastrzelić. Do wyboru.Poprzedni Hitman był graficznym fajerwerkiem, a Glacier Engine technologią, o której pisano w mediach pełne pochwał elaboraty. Rewelacyjne efekty, niespotykana nigdy wcześniej liczba NPC-ów na ekranie. Do dziś pamiętam Chinatown z Hitmana: Rozgrzeszenie. Problem w tym, że od jesieni 2012 roku niewiele się tutaj zmieniło, a świat poszedł naprzód. Tylko dzięki wysokiej rozdzielczości nie mamy wrażenia, że gramy na PlayStation 3.Podzielony na odcinki Hitman nie jest po prostu pociętą grą. To gra zbudowana z myślą o takiej formie dystrybucji, a więc, póki co, dosyć schematyczna. Mimo różnych nonsensów poprzedniej odsłony serii (tak, strzelające zakonnice...), produkcja ta cechowała się świetnym tempem rozgrywki. Po spokojniejszych momentach w tłumie było trochę skradania się, dynamicznej ucieczki po dachach i otwartej wymiany ognia, żeby potem znów przemykać w cieniu między policjantami. Tutaj brakuje tego zróżnicowania, mamy po prostu kolejne poziomy z kolejnymi celami. Troszkę monotonnie i naprawdę mam nadzieję, że kolejne odcinki coś tu zmienią. Zmianie nie ulegnie już jednak "filozofia grania" w nowego Hitmana.
Kampania reklamowa nowego Hitmana jest ciekawsza od promowanej tam gry. Składa się na nią nie tylko powyższe wideo, ale też oryginalna akcja w... londyńskich toaletach. Wydawca wykazał się tutaj odwagą, pomysłem i poczuciem humoru. Szkoda że zabrakło tych elementów promowanej grze...
To nie jest gra fabularna, którą się przechodzi od A do Z, po drodze sporo improwizując. To gra do grania, eksperymentowania, powtarzania w kółko tych samych misji. Siłą rzeczy fabuła schodzi tu na dalszy plan, eksponując rozgrywkę. Wdzięczny temat dla streamerów, którzy na kilkanaście sposobów mogą przechodzić każdą misję, robiąc przy tym głupie miny i głośno przeklinając. Tradycyjni gracze przyzwyczajeni do chłoniętych w samotności fabuł za trzecim czy czwartym podejściem mogą czuć się jednak znużeni powtarzalnością rozgrywki. Mające motywować do powrotów wyzwania powinny być natomiast co najwyżej wpadającymi w tle aczikami/trofeami, a nie wyodrębnioną w menu I PODANĄ NA TACY pozycją, która sprawia mylne wrażenie bogatej w zawartość gry. Do tego lista trochę psuje radość z samodzielnego odkrywania sposobów kreatywnej egzekucji.Nowy Hitman hitem nie będzie. Boję się nawet, że może być ostatnią grą z łysym zabójcą w roli głównej w najbliższym czasie. Gołym okiem widać, że Square poświęciło na reboot Agenta 47 znacznie mniej zasobów niż na takiego Tomb Raidera, robiąc to w mocno eksperymentalny sposób. A eksperymenty, jak wiadomo, często się po prostu nie udają.
Czekam na kolejne epizody gry, ale nie jest to wyczekiwanie pełne optymizmu i napięcia. Naprawdę boję się, że ta gra urwie się gdzieś w połowie niczym dodatki do Heavy Raina czy mobilne Sons of Anarchy. Hitman jest przeciętny, czyli dokładnie taki, na jakiego nie ma dziś na rynku gier miejsca.Pierwszy dokupowany do Hitmana epizod, Sapienza, nie naprawia rzeczy, na które narzekałem w połowie marca. To wciąż ta sama gra, z tymi samymi przygłupimi strażnikami, uproszczeniami, przeciętną grafiką i nową filozofią grania. "Jednostrzałowcy" chcący przejść Hitmana w epizodzie Sapienza nie mają czego szukać. Skończą go w 45 minut. Ciekawiej robi się za drugim albo i trzecim razem, jak postaramy się nie tyle pójść po linii najmniejszego oporu, a zrealizować (czyli w praktyce zlikwidować) wszystkie cele w cichy i wyrafinowany sposób.W Sapienzie jest to o tyle ciekawe, że nie startujemy tak jak w Paryżu już na miejscu, ale dopiero musimy się na miejsce dostać. Sposobów oczywiście jest kilka, zarówno "na cichacza”, z opcją podszycia się po konkretne osoby, jak i z gnatem w ręku. Fajnie, ale znów wychodzą uproszczenia - przebieramy się za znanego psychologa jadącego na terapeutyczną sesję do naszego celu, Silvio Caruso. Geniusz zła nie zadał sobie jednak trudu aby sprawdzić jak znany psycholog wygląda... W Paryżu były podobne przebieranki, ale sytuację rozwiązywało uderzające podobieństwo Hitmana do osoby pod którą się podszywał. Tutaj nikogo nie dziwi łysy psycholog z kodem kreskowym na karku.Jest za to coś, czego brakowało w dwóch pierwszych misjach - fabularyzowanego tła. Nie tyle całej gry, a mini historii stojących za poszczególnymi postaciami. Silvio Caruso to człowiek z krwi i kości, zły i zwichrowany, ale nie bez przyczyny. Poznajemy ją w trakcie wspomnianej sesji albo i podsłuchanych rozmów NPC-ów. Te znowu pozwalają odkryć różne ścieżki wykonania misji. Mamy też je oczywiście podane w opcjach, ale można sobie utrudnić zabawę nie zaglądaniem do nich. Ku mojemu zdziwieniu znalazłem też premiowane trofeum rozwiązanie, o którym nikt nie wspominał, a w menu nie było o nim nawet wzmianki. Warto więc szperać i zaglądać w każdy róg poziomu.
A ten jest spory, chyba największy z dotychczasowych. Mamy fragment nadmorskiego kurortu, leżącą na jego wybrzeżu wielopoziomową willę i rozbudowane podziemia z tajnym laboratorium. Oprócz dwóch tradycyjnych celów jest też bowiem pewien wirus do zniszczenia.
Poziom Sapienza bardziej spodobał mi się od Paryża. Cele są bardziej zróżnicowane, sama droga dotarcia do nich ciekawsza. Do tego mamy historyjki stojące na naszymi obiektami do zlikwidowania, pokazujące ich cechy charakteru czy słabości. Problem tylko w tym, że za trzecim razem grałem już trochę na pamięć. Wiedziałem kto gdzie stoi, kto gdzie zaraz pójdzie i co dokładnie się wydarzy. Ale tego nie zmieni najlepszy nawet odcinek serialowego Hitmana, bo na powtarzaniu etapów ta gra polega. Na przechodzeniu w kółko tych samych miejscówek i masterowaniu wyników.
Ze słonecznej Sapienzy przenosimy się do... słonecznego Marrakeszu. Klimat podobny, okoliczności jednak zupełnie inne. Nadmorski kurort zamieniamy na ciasne uliczki afrykańskiego miasta i sporej wielkości zatłoczone place. Epizod ten w końcu chwali się więc tym, co świetnie wypadało w poprzedniej części serii na PS3 i Xboksie 360 - symulacją tłumów. Po Assassin's Creed: Unity czy choćby Dead Rising 3 setki postaci na ekranie nie robią już aż tak wielkiego wrażenia jak Chinatown czy zatłoczony dworzec z Hitman: Rozgrzeszenie, ale wciąż jest to rzecz, która cieszy oko. O ile nie graliście w Uncharted 4, gdzie przepychamy się Nathanem przez zbliżony wizualnie ryneczek. Mijając postaci, próbując na nie nie wpadać, czasem delikatnie odpychając się od nich rękoma, a odepchniętych zbyt mocno przepraszając. Hitman po prostu idzie, przez bardziej przeszkadzających na drodze przechodniów często przenikając. Mówiłem już, że gra Square-Enix korzeniami wciąż siedzi w poprzedniej generacji konsol?
Mechanika, grafika, sztuczna inteligencja - wszystko w nowym Hitmanie wygląda jak w Rozgrzeszeniu. O ile jednak do oprawy można się jeszcze przyzwyczaić, tak głupota przeciwników boli. Strażnik znalazł uzbrojony ładunek wybuchowy w ambasadzie. Co robi? Wynosi go do takiej skrzyneczki na zapleczu. Albo przygotowujemy pułapkę - kałużę pod prądem. Nikt nas nie widział, po jakimś czasie przechodzimy obok, wtopieni w tłum, a do tego przebrani. Postronna osoba wpada w pułapkę, ginie, przybiega policjant. Głośno myśli mówiąc coś o nieszczęśliwym wypadku, a zaraz potem bierze nas na celownik. W przenośni i dosłownie. Szósty zmysł? No chyba, bo raczej nie kobieca intuicja...Hitman z każdym miesiącem i premierą każdej kolejnej gry AAA robi się więc coraz brzydszy, bardziej archaiczny i toporny. Ale o dziwo, nabiera tez grywalności. Marrakesz to pierwsza miejscówka z naprawdę rozbudowanym "cywilnym" obszarem. Kolorytu całości dodaje fakt, że mamy aż dwa cele, w dwóch różnych rejonach miasta. Trzeba więc podwójnie się nakombinować, aby przedostać się do tych zamkniętych rejonów. Mimo stosunkowo niewielkiej odległości, są one też dosyć zróżnicowane. Pod ambasadą toczy się demonstracja, obok jest tłoczny rynek. Za wąskimi uliczkami mamy natomiast szkołę zamienioną w wojskową bazę wypadową. Jest ciekawie, również pod względem możliwości przeniknięcia do środka. Tak jak w poprzednikach, najbardziej bawi rozpracowywanie terenu i samodzielne odkrywanie kolejnych możliwości infiltracji - czy to przez wypatrzenie dziury w płocie, czy to podsłuchanie jakiejś rozmowy. Tutaj Hitman jest mocny. Pod warunkiem, że akceptujemy jego uproszczenia.Sapienza podobała mi się pod jeszcze jednym względem - nieźle zarysowanych celów. Poznawaliśmy ich historie, ciekawostki z przeszłości, które po pierwsze mogliśmy wykorzystać, a po drugie budowały po prostu spójny obraz całości. Teraz postawiono na to mniejszy nacisk, a nasze ofiary to takie trochę stereotypowe czarne charaktery bez głębi. Szkoda, bo leży tu spory fabularny potencjał. Zwłaszcza że nie mam bladego pojęcia, o co właściwie w tej grze chodzi i co łączy ze sobą te wszystkie misje. Rozwleczona w czasie premiera i zachęta do powtarzania tych samych miejscówek bardzo nie sprzyjają śledzeniu głównej fabuły.
Zobacz także: Prawdziwy Hitman to polowanie na nieuchwytne cele
Marrakesz jest inny od poprzednich epizodów. Pod wieloma względami lepszy, pod kilkoma gorszy. Koniec końców wypada jednak na tyle nieźle, że zaczynam się powoli przekonywać do tej gry. Po średnim początku Hitman nabiera rozpędu. Po tych paru epizodach widać, że hit to nie będzie, ale można przyjąć, że eksperyment się udał. Pacjent żyje i jakoś tam rokuje.Niby Bangkok, a zupełnie jak Paryż. Wszystko przez dosyć podobną architekturę poziomu. To znaczy orientalną i nie ma co ukrywać, ładniejszą - to chyba najładniejszy level z odcinkowej serii - ale jednak podobnie skonstruowaną. Zamiast europejskiego klasycznego dworku jest azjatycki hotel o zabytkowych wnętrzach. Do tego piękny widok na rzekę i las, a także dalszą panoramę o zachodzie słońca. Która jest niestety "nieodwiedzalna". To nie nadmorska Sapienza czy upalny Marrakesz, gdzie samo dostanie się na zamknięty teren jest już wyzwaniem. W Bangkoku na terenie tym po prostu zaczynamy, podobnie jak w Paryżu. Trochę szkoda, bo to przenikanie z neutralnego i zatłoczonego miasta do bazy wroga jest jedną z lepszych rzeczy Hitmana.Ale nie tym razem. Będąc już w środku zaczynamy natomiast standardowy spacer w poszukiwaniu potencjalnych możliwości wykonania zadania. To znaczy dwóch zadań, warto więc słuchać rozmów, bacznie obserwować otoczenie. Klasyk, do tego troszkę popadający w schematy - kolejne części odcinkowego Hitmana nie dodają nowych mechanik czy gameplayowych smaczków. Ofiary można brutalnie zatłuc, otruć, albo zastawić na nie pułapkę i "wybuchnąć". I każda z tych możliwości robi się mocno przewidywalna. Dwa podsłuchane zdania, szybki rzut oka na okoliczny teren i już właściwie wiadomo, co robić, za kogo się przebrać i którędy potem uciec.Próby eksperymentowania i wyłamywania się ze schematów nie popłacają. Jednym z naszych celów jest indierockowy muzyk zajmujący ze swoją bandą muzyków i techników pół hotelu. Wkradłem się do jego pokoju i przy otwartych drzwiach zacząłem grać na JEGO gitarze. Facet nie zdziwił się i nie podszedł tych kilku metrów zobaczyć o co chodzi. Co innego rzucona moneta. Obrzydliwie bogaty celebryta oczywiście połakomił się na rozsypane drobne i pokornie wszedł za nimi do tego pokoju.
Sapienza i Marrakesz wydawały się tchnąć w przeciętnego początkowo Hitmana trochę życia. Teraz Łysy znów wpadł w zadyszkę. Cytując klasyka, mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, czekam więc na odwiedziny w Stanach Zjednoczonych i finałową misję w Japonii.Kolorado to chyba najładniejszy po Bangkoku poziom. Nie wiem tylko czy to zasługa designerów czy PS4 Pro, które zdążyło się w międzyczasie pojawić. A może siła sugestii, że gra nawet na 1080p wygląda lepiej? Nie robiłem szczegółowych porównań w stylu tych publikowanych o premierze sprzętu Sony. Fani cyferek i liczenia pikseli na ekranie pomylili adres, fani gier niech po prostu przyjmą do wiadomości, że na Pro jest dobrze, a sama paleta barw Kolorano trochę skojarzyła mi się z... Life is Strange.
Ale to tylko taka luźna uwaga, sama gra to bowiem stary, dobr... tfu. Stary Hitman. Ten ciągnący się od marca 2016, podzielony na części, który z małymi przebłyskami (Paryż, Marrakesz), raczej nie zachwyca. Kolorado nie zmienia tego stanu rzeczy.Ulokowana w bazie bojówkarzy misja jest chyba najkrótsza i najłatwiejsza ze wszystkich dostępnych, a wyrafinowane sposoby jej ukończenia są mocno poukrywane. O ile wczesnej dosyć szybko natykałem się na wskazówki co i jak można zrobić, tak tutaj sporo czasu błąkałem się po farmie, zabijając po prostu kolejne cele z pistoletu z tłumikiem. Oprychów do zlikwidowania mamy aż czterech, a jako że po niemal całym terenie można przemieszczać się w jednym stroju i wszędzie jest pełno broni, to wszystko idzie jak z płatka.
Jedynym zaskoczeniem może być końcówka misji, gdzie się okazuje, że przydałoby się ciało jednej z ofiar. Które w 99% jest już wykryte i sprzątnięte. Chwilkę zajęło mi wtedy znalezienie alternatywy, miło. Ale nie na tyle, żebym wracał do tej misji drugi raz, podczas gdy do poprzednich robiłem ze 3-4 podejścia, zawsze znajdując w nich coś nowego czy zaskakującego. Jak możecie przeczytać wyżej, nie zawsze były to pozytywne zaskoczenia, ale jednak coś się działo.Finałowa misja Hitmana wygląda natomiast jak... każda inna. I to jest właśnie problem tej gry - schematyczność. Pisałem o tym wcześniej, napiszę jeszcze raz - Hitman nie jest grą fabularną, gdzie po zawiązaniu akcji możecie się spodziewać ciekawego jej rozwinięcia i zaskakującego zakończenia. To po prostu szereg misji, a Japonia to po prostu kolejna z nich. Gdyby to od niej zaczynała się cała ta serialowa przygoda, nikomu nie zrobiłoby to różnicy. Przykre.
Ekskluzywna, położona na górskim szczycie klinika wygląda miejscami jak statek SF, co jest miłą odskocznią od poprzedniego poziomu, farmerskiego Kolorado. W przeciwieństwie do niego więcej jest tu też ciekawych możliwości wyeliminowania celu. Jeden z nich należy bowiem do operowanych pacjentów, można więc wtargnąć na szpitalną salę, pomajstrować przy respiratorze i ogólnie elektryce, lekarstwach, albo i nawet przygotowanym do przeszczepu sercu.
Poziom jest jednak najmniejszy. Kilkupiętrowa klinika z niewielkim patio nie może się równać z poprzednimi, półotwartymi poziomami. Bardziej wyróżnia się kilkoma ciekawymi możliwościami przebrania. Aby tego dokonać, trzeba jednak znaleźć się we właściwym czasie we właściwym miejscu, gdzie okienko czasowe jest dosyć małe, a miejsce zmienne. Wyzwaniem może więc być skończenie tego levelu na wszystkie sposoby, a nie po prostu zabicie dwóch celów.Hitman nie kończy się trzęsieniem ziemi. To znaczy im bliżej napisów końcowych, tym ciekawiej robi się pod względem fabularnym, ale jeżeli chodzi o rozgrywkę, to ta jest jednakowa. Bardzo powtarzalna, żeby nie powiedzieć nudna. Poprawna, ale jednak mocno staroszkolna. Fanom poprzednich Hitmanów, zwłaszcza tych z ery PS2 i wcześniejszych, może się to spodobać, mnie jednak, z małymi przebłyskami, nie wciągnęła.
Platformy: PC, PS4, Xbox One
Producent: IO Interactive
Wydawca: Square Enix
Dystrybutor: Cenega
Data premiery: 11.03.2016 r. - pierwszy epizod, 31.01.2017 r. - edycja kompletna
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor, zdjęcia pochodzą od wydawcy. Graliśmy na PS4 i PS4 Pro.
Okiem Macia: Epizodyczna formuła fajnie się tu sprawdziła. Pomiędzy odcinkami mieliśmy masę rozmaitych zadań pobocznych, które pozwalały wycisnąć każdą lokację jak cytrynę. Mniej oddanych graczy muszą jednak boleć te same schematy w kolejnych misjach i ogólna ubogość mechniki rozgrywki, kamuflowana nachalnym podrzucaniem graczowi tropów. Świetnie zaprojektowane plansze zasługiwały na coś więcej. Ale sam dałbym Hitmanowi 3,5/5 i liczę, że drugi sezon zaoferuje znacznie ciekawsze pomysły.Od 31 stycznia 2017 Hitman będzie dostępny w pudełku, w kompletnej wersji. Z racji na nowatorskie podejście do rozgrywki proponowałbym wam jednak kupić najpierw cyfrowy prolog, razem z jednym z lepszych poziomów w Paryżu w komplecie. I dopiero jak złapiecie haczyk ewentualnie sprawić sobie resztę. Branie od razu pełniaka, w ciemno, bez wcześniejszego sprawdzenia, czy ta formuła w ogóle wam odpowiada, może być ryzykowne.
Paweł Olszewski