Heavenly Sword - recenzja
Emancypacja kobiet w grach video rozpoczęła się wraz z momentem, w którym pani archeolog, Lara Croft, postawiła swój pierwszy krok w peruwiańskim grobowcu. Od tego czasu branża łakomie zaczęła sięgać po postacie heroin. Ich zadaniem wcale nie było zachęcenie do nowej formy rozrywki płci pięknej, mogącej od tej pory lepiej utożsamiać się z oglądaną na ekranie telewizora postacią. Zabieg ten miał przykuć uwagę przede wszystkim męskiej części graczy, wszak sterowanie bohaterką o ponętnych kształtach jest z naszego punktu widzenia daleko bardziej interesujące niż oglądanie umięśnionego cielska hormonalnego troglodyty.
15.09.2007 | aktual.: 30.12.2015 14:13
Nie bez powodu wspomniałem na początku o Tomb Raider. Pierwsza część tej gry pomogła sprzedać miliony PlayStation. Teraz, wraz z trzecią generacją, jest duża szansa, że kolejna wirtualna kobieta rozgrzeje przed telewizorami następne miliony graczy. PLAYSTATION3 na nadmiar hitów nie może narzekać, dlatego też oczekiwania wobec każdego mającego ukazać się na nią tytułu są olbrzymie. Jak do tej pory w większości przypadków rzeczywistość boleśnie weryfikowała wyobrażenia, wedle których wystarczy aby gra ukazała się na płycie Blu-ray i od razu zdeklasowała konkurencję. Niestety nie inaczej jest z Heavenly Sword, który jeszcze na długo przed jego wydaniem został okrzyknięty megahitem i system sellerem. Atmosferę podsycały informacje o produkcji przerywników w słynnym, nowozelandzkim studiu Weta, przy powstawaniu których brał udział sam Andy Serkis, szerszej publiczności znany jako Gollum z Władcy Pierścieni Petera Jacksona.
Zrywając folię z niewielkiego pudełka nie czułem specjalnego podniecenia jakie zwykle ogarnia mnie, kiedy z góry czuję się przekonany, że do czynienia będę miał z grą, jeżeli nie wielką, to zdecydowanie wybijającą się ponad przeciętność. Owszem, ograne wcześniej demo znakomicie zaostrzyło mój apetyt na tę pozycję, jednakże moje wewnętrzne „coś” nakazywało mi być ostrożnym. Tym bardziej, że zauważyć dał się już pewien dysonans pomiędzy zaobserwowanymi wcześniej opiniami na jej temat.
Nariko, główna bohaterka Heavenly Sword, nie miała łatwego życia. Przepowiednie mówiły o narodzinach wielkiego wojownika, godnego by dzierżyć legendarny Niebiański Miecz. Tymczasem rzeczywistość lubi czasem płatać psikusy. Na świat przyszła niepozorna, rudowłosa dziewczynka. Pogardzana przez członków własnego klanu, swoją pozycję w społeczności musiała wywalczyć zawziętością i odwagą. W obliczu największego zagrożenia, po to by ratować życie najbliższych jest gotowa poświęcić się i wyjść naprzeciw własnemu przeznaczeniu.
Mechanika eksterminacji przeciwników nie należy do najtrudniejszych. To coś pomiędzy niesamowicie rozbudowanym systemem combosów znanym z Ninja Gaiden a prostotą rozwiązań God of War. Nariko potrafi przyjmować trzy postawy bojowe. Postawa neutralna, nastawiona na szybkość zadawania ciosów dwoma ostrzami jest pozycją podstawową i to właśnie przy jej pomocy najczęściej będziemy się rozprawiać z hordami przeciwników. Niebiański Miecz rozdzielony na dwa krótsze ostrza jest bardzo skuteczny przeciwko wrogom nie posiadającym skutecznego oręża mogącego zablokować ciosy Nariko. To właśnie przeciwko takim przeciwnikom walka jest najbardziej widowiskowa, ostrza wirują wtedy w balecie śmierci, cudownych animacji głównej bohaterki i jej powiewających na wietrze włosów. Nieco trudniejsi do pokonania są opancerzeni wrogowie dzierżący w dłoniach tarcze. Przeciwko nim najlepiej zastosować combo potrafiące przełamać taką obronę lub wykorzystać drugą z bojowych postaw, nastawioną na moc pojedynczego uderzenia wielkim mieczem. Jeśli przytrzymamy R1, Nariko łączy ze sobą dwa mniejsze ostrza, w rezultacie uderzając w przeciwników całą mocą niebiańskiej siły. Uderzenia są oczywiście znacznie wolniejsze, tak więc trzeba uważać, aby nie zostać zaskoczonym przez szybciej atakujących w tym momencie oponentów. Trzecią i ostatnią postawą jest walka na dystans. Przytrzymując na padzie L1, postać zacznie wywijać wokół siebie łańcuchami zakończonymi dwoma ostrzami. To szczególnie przydatna umiejętność, gdy wokół niej zrobi się zbyt tłoczno. Uderzenia zadają co prawda wtedy znacznie mniejsze obrażenia, ale przydatność tej techniki w pewnych momentach wydaje się być bezsporna.
Opisując rodzaje wrogów, z którymi przyjdzie się nam zmierzyć, trudno narzekać na klęskę urodzaju. Zwykli siepacze, siepacze używający tarcz, topornicy i wojowniczki ninja to nieco zbyt mała menażeria jak na tego typu grę. Co prawda każdy z tych przeciwników wymaga nieco odmiennego podejścia i zastosowania odmiennej techniki walki, niestety w tym aspekcie gry, Ninja Theory mogło się znacznie bardziej postarać. Wraz z upływem czasu walki te zaczynają po prostu nużyć, a ich schematyczność doprowadza gracza do smutnego wniosku, że najwyraźniej ekipie tworzącej grę albo bardzo się śpieszyło, albo zabrakło pomysłów. Tym bardziej, że przy pierwszym podejściu przejście całości zajmuje nie więcej niż 6 do 7 godzin! Kpina w żywe oczy, chciałoby się powiedzieć. Minusem również jest brak jakiejkolwiek możliwości rozgrywki w trybie multiplayer, wobec czego Heavenly Sword stanowi raczej jednorazowe doświadczenie o niemal zerowym replayability.
Niewątpliwym plusem tej produkcji są walki z bossami. Mógłbym się pokusić nawet o stwierdzenie, że zarówno pomysłowością jak i wykonaniem technicznym dorównują tym z serii God of War, natomiast zupełnie miażdżąc beznadziejnego pod tym względem Ninja Gaiden. Nie uświadczymy tutaj bossów zasłaniających swoimi cielskami pół ekranu. Heavenly Sword stoi w jawnej opozycji do mody na wprowadzenie do rozgrywki wielkich przeciwników. Jednakże z powodzeniem nadrabijają oni swymi jasno zarysowanymi charakterami. Głównie dzięki fenomenalnym wręcz i absolutnie przecudownym przerywnikom na silniku gry, które pomimo tego faktu, zdecydowanie wybijają się ponad poziom graficzny zwykłego gameplayu. Nie znaczy to, że Heavenly Sword jest grą brzydką czy ot, taką sobie. Zdecydowanie jest to w tej chwili jedna z ładniejszych pozycji dostępnych na PLAYSTATION3, jednakże, pomijając owe przerywniki, nie powoduje jakiegoś specjalnego opadu szczęki. Denerwują bardzo słabe momentami tekstury, szczególnie w początkowej fazie gry, a także przycięcia animacji, niedopracowany v-sync (synchronizacja pionowa obrazu) oraz zdarzające się błędy w silniku odpowiadającym za fizykę i zachowanie obiektów.
Główne postacie dramatu poznajemy, jak już wspomniałem, dzięki fantastycznie wyreżyserowanym i przygotowanym przerywnikom. Są to graficzne majstersztyki, z zasługującą na szczególną uwagę mimiką twarzy postaci. Król Bohan, dzięki odgrywającemu jego rolę Andy'emu Serkisowi, przejdzie z całą pewnością do annałów najjaśniejszych punktów komputerowej rozrywki. Jego postać jest bardzo wyrazista, niesamowicie dramatyczna, po prostu do bólu prawdziwa. Momentami miałem wrażenie, że to, co się właśnie dzieje na ekranie telewizora nie jest zwykłą grą, ale teatralną sztuką, sztuką jednego aktora, swoją kreacją całkowicie przyćmiewającego resztę obsady. Jego relacja z niedorozwiniętym synem została poprowadzona po mistrzowsku, z naprawdę ciekawym i zasługującym na uwagę zakończeniem. Co wrażliwsi być może uronią nawet łzę. W tym miejscu należy również pochwalić znakomite podłożenie głosów, jedno z najlepszych, jakie do tej pory powstały na potrzeby gier video. Również muzyka utrzymana w dalekowschodnich klimatach wspaniale buduje atmosferę towarzyszącą rozgrywce.
Mocną stroną Heavenly Sword są także misje, podczas których kierujemy młodziutką Kai. Nie potrafi ona posługiwać się mieczem, za to znakomicie radzi sobie z twing twang, czyli odmianą samopowtarzalnej kuszy wymyślonej specjalnie na potrzeby gry. Fragmenty, podczas których sterujemy postacią Kai są wciągające przede wszystkim o tyle, że stanowią bardzo sympatyczną odmianę po dłużących się, jednakowych walkach, jakie są udziałem Nariko. W jednej z nich musimy na przykład bronić się przed ostrzałem kuszników, jadąc czymś w rodzaju wagonika przemieszczającego się na rozpostartej ponad przepaścią linie. W pewnym momencie Kai zawisa głową w dół, zaś obraz na telewizorze obraca się o 180 stopni, utrudniając celowanie. Świetny i naprawdę zaskakujący pomysł.
Gra w pewnym stopniu wykorzystuje umieszczony w SIXAXISie sensor ruchu. Dzięki temu możemy własnoręcznie pokierować wszystkimi miotanymi pociskami, czy będą to rzucane przez Nariko przedmioty, czy bełty wystrzeliwane z twing twang, czy też pociski średniowiecznej odmiany bazooki. Początkowo trafienie w przeciwnika sprawia ogromną trudność, jednakże wraz z upływem czasu zaczynamy się do tego rozwiązania przyzwyczajać i zdecydowanie rośnie nasza skuteczność ostrzału.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Heavenly Sword pogrąża przede wszystkim monotonia rozgrywki. Lokacja, młócka, przejście do kolejnej lokacji, młócka i tak dalej i tak dalej. Zabrakło pomysłów na urozmaicenie rozgrywki, zabrakło większej ilości ciekawych i bardziej zróżnicowanych przeciwników. Zagadki logiczne bazują tylko i wyłącznie na jednym pomyśle - rzucie jakimkolwiek przedmiotem, aby trafić w gong otwierający drzwi umożliwiające przejście do kolejnego pomieszczenia. Występujące od czasu do czasu tzw. Quick Time Events pojawiają się dosłownie na ułamek sekundy i trzeba wykazać się nie lada refleksem, aby poradzić sobie z ich wykonaniem za pierwszym razem. Elementem, który także „położył” grę jest fabuła, która choć zagrana znakomicie przez wirtualnych aktorów, jest sztampowa i przewidywalna od pierwszej do ostatniej chwili. W końcu, największym minusem jest czas rozgrywki. Tendencja tworzenia gier krótkich, aczkolwiek niezwykle intensywnych już od dość dawna jest bardzo wyraźna. Ale sześć godzin, w czasie których możemy ukończyć Heavenly Sword jest po prostu tragicznym nieporozumieniem. Nieporozumieniem, dodam, które kosztuje dokładnie tyle samo, co każda inna gra. To tytuł, który każdy posiadacz PS3 znać powinien. Jednakże trudno jednocześnie kogokolwiek namawiać do jego zakupu. Ninja Theory zaplanowała uczynić z Heavenly Sword trylogię. Oby w ostatecznym rozrachunku okazała się ona choć trochę dłuższa niż jakikolwiek inny tytuł konkurencji.
Przemek Zamęcki