Hawke nie wie, na co się porywa
Nie jest tajemnicą, że lubię gry BioWare, a pierwszy Dragon Age nie stanowi w tym względzie wyjątku. Dlatego pojawienie się dema drugiej odsłony serii sprawiło mi wielką radość. Przyjemność ta trwała niestety krótko. Trzy godziny obcowania z wersja próbną jasno dały mi do zrozumienia, jaką drogę obrała seria.
23.02.2011 | aktual.: 07.01.2016 15:55
RPG w godzinę
Co więc znajdziemy w demie? Wszystkiego po trochu z repertuaru charakterystycznego dla BioWare; dużo walki i niewiele mniej dialogów, widowiskowe pojedynki i sprawnie wyreżyserowane sceny. Od jednej z takich scen zaczyna się demo i, jak przypuszczam, sama gra. Mamy więc przesłuchiwanego krasnoluda, który na prośbę więżącej go kobiety zaczyna snuć opowieść o bohaterze, którego oboje nazywają Czempionem. W tym momencie do akcji wkracza gracz, który dalsze snucie opowieści bierze na siebie, a robi to za pomocą miecza, laski lub sztyletu. W pewnym momencie opowieść się urywa, krasnolud zostaje oskarżony o kłamstwo i zbytnie kolorowanie historii. Na prośbę przesłuchującej weryfikuje więc swoją opowieść, a tym samym pozwala graczowi na powrót do tej samej lokacji, ale w diametralnie rożnych okolicznościach. Sytuacja powtarza się, gdy po kolejnych 30 minutach gry opowieść krasnoluda znów przeskakuje w czasie i miejscu. Celowo pomijam szczegóły, nie chcąc popsuć Wam zabawy, nawet jeżeli dotyczyć mają one samego początku gry.
Na przykładzie tego krótkiego dema zaprezentowano nam zabieg retrospekcji, która ma stanowić istotny element drugiego DA. Wiemy bowiem, że opowiadana przez krasnoluda historia ma rozgrywać się na przestrzeni 10 lat. Zabieg tyleż interesujący, co pozwalający w elegancki sposób zamykać konkretne rozdziały rozgrywki.
Nie dłużej niż godzinę zajmuje skończenie wersji demonstracyjnej Dragon Age II. Wiemy, że RPG-i są grami, które najtrudniej zaprezentować w krótki czasie (czytaj: demie). Z tym problemem boryka się również DA II. Na potrzeby tej krótkiej prezentacji zrezygnowano więc całkowicie z możliwości zarządzania ekwipunkiem, akcję osadzono w lokacji, przy której „rynny” z Final Fantasy XIII wyglądają jak obszerna piaskownica, dialogi bez względu na nasze decyzje prowadzą do jednego finału, a menu opcji rozgrywki to tylko atrapa.
Na czym więc opiera się demo? Na walce, czyli tym jednym elemencie RPG-ów, który zwykło się prezentować w sytuacjach takich jak ta. W trakcie trwania dema przystępujemy więc od jednej krótkiej i dwóch dłuższych, kilkuetapowych. potyczek rozciągniętych na całej długości „mapy”. Z Pomiotami przyjdzie nam zmierzyć się w towarzystwie jednego, dwóch lub czterech towarzyszy w różnych wariantach klas.
Część ze wspomnianych rozwiązań wynika oczywiście z formy prezentacji, ale po krótkim obcowaniu z grą nie sposób zauważyć tendencji polegającej na upraszczaniu elementów rozgrywki.
Deewolucja gatunku
Najbardziej zauważalną zmianą, z którą gracz spotka się już na samym początku dema, jest fakt ograniczenia wyboru kierowaną postacią. Koniec z wyborem rasy, pochodzenia i historii. Jeden bohater/bohaterka i trzy klasy do wyboru.
Nie sposób nie zauważyć zmian w serii, które kierują ja w stronę modelu znanego z Mass Effect. Trzonem rozgrywki są pojedynki, a o wyjątkowości gry świadczy spójny scenariusz i przeplatanie jatki kilkoma wymianami zdań. Tak jak Shepard i jego drużyna postanowili rzucić wyzwanie strzelankom, tak Czempion Hawke szuka dla siebie miejsca pośród gier akcji ze wskazaniem na slashery. Efekt osiągnięto mniej więcej w tej mierze, co w przypadku Mass Effect. Co to oznacza dla fanów RPG? Dokładnie to, że będą musieli przyzwyczaić się do manualnego wyprowadzania ciosów - jedno przyduszenie A/X równe jest jednemu ciosowi. Oznacza to, że 3-minutowa walka przekłada się na 360 przyduszeń przycisku przy średniej 1,2 na sekundę. Odrobinę nużące. Czytałem wcześniej o możliwości zmiany ustawień i powrotu do klasycznego schematu, w którym raz wydany rozkaz ataku będzie egzekwowany do chwili pokonania wroga, ale jak już wspomniałem panel ustawień to atrapa i opcji takiej nie znalazłem.
Nie ma nic złego w duszeniu 100 przycisków na minutę, pod warunkiem, że dotyczy to takich gier jak Ninja Gaiden czy Bayonetta, w których budowanie sekwencji ciosów urasta do miana sztuki. W przypadku Dragon Age II standardowy atak możemy przeplatać umiejętnościami i czarami specjalnymi, ale oznacza to okazjonalną zmianę przycisku A/X na któryś z trzech pozostałych w interwałach 10-sekundowych. Zmianie uległ również schemat prowadzenia dialogów na wypisz, wymaluj Mass Effecta, co oznacza drzewko wyboru tonu wypowiedzi zamiast pełnych kwestii.
Czy oznacza to, że gra uległa całkowitej regresji? Nie do końca. W dalszym ciągu trudniejsze potyczki wymagają odrobiny taktyki, stosowania aktywnej pauzy i planowania z wyprzedzeniem. Przez te kilka godzin obcowania z demem udało mi się zginąć raptem 2 razy i w pełnej wersji zapewne zdecyduję się na wyższy poziom trudności, bo mimo wszystko grało się zbyt łatwo. Demo nie pozwala na manipulacje w tym zakresie.
Szaro, buro, smoczo
Wszyscy pamiętamy, że jednym z zarzutów wobec pierwszej części smoczej sagi była ledwie znośna oprawa graficzna. Śpieszę uspokoić, że ta uległa poprawie, ale nie w stopniu, który pozwoliłby zakwalifikować grę do czołówki, ani też pierwszej dziesiątki. Może trzydziestki? Chyba najuczciwiej będzie, jeżeli napisze, że Dragon Age II prezentuje się na żywo tak, jak pierwszy Dragon Age wyglądał na spreparowanych zrzutach ekranu, którymi karmiono nas przed premierą. Postęp, ale efekt daleki od dzisiejszych standardów.
Najwięcej uwagi poświęcono modelom kluczowych postaci, które wyglądają poprawnie i są na tyle charakterystyczne, że nie sposób pomylić ich z szeregiem manekinów grających mniej ważne role. W dalszym ciągu na przykład, w przypadku postaci mniej istotnych, wyznacznikiem wieku pozostaje jedynie kolor włosów. Podobnie prezentuje się kwestia otoczenia. W tym krótkim demie przyjdzie nam odwiedzić równię dosłownie zaoraną przez maszerującą armię pomiotów i portowe miasto. W przypadku równiny nie sposób mówić o jakimkolwiek urozmaiceniu, a i miasto nie zachwyca.
Walka, na którą położono nacisk, zyskała najwięcej. Zgodnie z zasadą, że po każdym przyduszeniu przycisku na ekranie ma dziać się coś fajnego, postacie fruwają, gimnastykują się i machają mieczami na wszystkie strony. Znów wygląda to jak wspomniane już slashery. Znak charakterystyczny serii, czyli osiadającą na bohaterach jucha również nie wybiera się na emeryturę. Po raz kolejny przyjdzie Wam stoczyć pojedynek słowny, będąc po łokcie ubabranym we krwi.
Czy gracz wie, na co się porywa?
Jasnym jest, że BioWare postanowiło skierować serię Dragon Age na tory, którymi z powodzeniem sunie już seria Mass Effect. Mass to świetna gra, ale ufam, że gracze preferują różnorodność, a nie gry pisane na jedno kopyto. Gdyby jeszcze Dragon Age II dysponował budżetem równym temu z kosmicznej sagi, byłaby to propozycja kusząca.
Jak już wspomniałem, RPG-a nie sposób ocenić na podstawie dema, zwłaszcza tak krótkiego. Jako fan gatunku i firmy z Edmonton nie skreślam Dragon Age II, wierząc, że ciekawa historia, dobry scenariusz i wyjątkowe postacie przekonają mnie do tego tytułu. Z góry zakładam jednak, że aby poczuć się jak w prawdziwym RPG, będę musiał narzucić sobie szczególne ograniczenia, poczynając od ustawienia najwyższego poziomu trudności, który wymusi inny charakter gry.
Demo w wersji na Xboksa 360 jest spolszczone w formie "kinowej".
Marcin Jank