GRAMIĘTNICZEK #4: Morrowind, urodziny 17.
Choć to zapewne jedynie szum morza, we śnie zdaje mi się szumem piaskowej burzy rodem z pustkowi Elsweyr. Tylko korzenie trama w krajobrazie nie pasują coś. Kobiecy głos, bredzący o byciu wybrańcem Vvardenfell, to również zapewne senny majak, bo budzi mnie Jiub, skromny Dunmer, towarzysz podróży. Wysiadka! Na pożegnanie przedstawiamy się sobie.
02.05.2019 | aktual.: 03.05.2019 13:16
Skąd ja ostatnio biorę imiona dla bohaterów w cRPG? Niby Gustaw Gnuśny zawsze pasuje. Ale dziś jestem kotem.
Purrrctor Le Mans.
Przed wypuszczeniem na ląd proszą jeszcze, żebym wybrał sobie twarz (kot z chińskim wąsem), ale ja od pierwszej sekundy na pokładzie czuję się, jakbym wrócił do domu. To Seyda Neen, osada celna, Vvardenfell i jego paskudne, bagniste wybrzeże, jak rzadko akurat skąpane w słońcu; miejsce gdzie zawodzenie wielkiego robala-taksówki, łazika, wlewa w serce niewypowiedziane ciepło.
Zastanawialiście się kiedyś, czy ten przeciągły wielorybi dźwięk nie wynika aby z faktu, że Dunmerowie do organów łazika podpinają własne dźwignie, umożliwiające manipulowanie kierunkeim ruchu i wycinają im w grzbietach miejsce na pakunki? Czy na pewno powinno mi się to kojarzyć z ciepłymi pomrukami?
Zakamuflowany jako miejscowy urzędnik Ken Rolston proponuje trzy sposoby na utworzenie klasy postaci, a ja ochoczo przystaję na odpowiedź na zadawane pytania. Jak pierwszy raz, kiedy naście lat temu z imperialnego okrętu schodziłem Elfem Wysokiego Rodu z kitą na łysej głowie.
Purrrctor Le Mans okazuje się być łotrem. Odpowiadałem po kociemu, samolubnie i leniwie, ale w sumie wychodzi na to, że bohatera definiowała już pierwsza sekunda, kiedy wybierałem sobie imię. Znak zodiaku też wybieram, jak na dumnego kota przystało: Lord. 100% podatności na ogień pasuje do noszonego futra.
Ciężko o gorszy układ gwiazd przy urodzeniu.
Obieram sobie cel na wieczór - zdobyć szklany pancerz - i dalej wydarzenia toczą się rytmem spokojnej nieprzygody. Znam tu prawie każdy zakamarek. Mógłbym ten szklany pancerz wykraść z Upiornej Bramy, ale uznaję, że skoro klasa łotra nie ma w sobie umiejętności "skradanie", nie wypada być złodziejem. Znajdę go gdzie indziej - dajmy na to w dunmerskich twierdzach opanowanych przez upiory Szóstego Rodu. Co z tego, że postać na pierwszym poziomie?
Zgarniam Żelazny Topór Lodu, zmyślnie podłożony przez projektantów w ułamanym konarze drzewa pod latarnią morską, kupuję kilka sztuk lekkiego pancerza u Arille'a (z obudowanymi rękoma wyglądam teraz jak Jax z Mortal Kombat), po czym idę na spacer. Rozprawiam się z bandytami w jaskini za łazikiem, łykam narkotycznej skoomy, żeby uczcić dopiero co odzyskaną wolność, przechodzę opodal Pelagiad, rozprawiam z kolejnymi bandytami, mijam Fort Księżycowy i nie wspinam się na pagórek, żeby skrócić sobie drogę do Caiusa Cosadesa, agenta Ostrzy, bo chcę do Balmory wejść mostkiem, znów obok ciepłego zawodzenia łazika. Mimo wątpliwości.
Caius, jak zawsze, jest Caiusem. Mieszka w samym kącie biedniejszej dzielnicy miasta, ma w izdebce burdel, którym niezbyt sprawnie stara się przykryć zamiłowanie do kocich narkotyków. Mógłbym mu odpalić działkę, gdybym akurat nie zbierał kasy. "Stary cukrojad" - tak o nim mówią. Gdyby tylko wiedzieli, że to szycha w wywiadzie Imperium!
Wywiad imperium, swoją drogą, zajmuje jeszcze trzy sąsiadujące domostwa. Zgarniam od nich prezenty, sprzedam później w sklepach. Tak samo zresztą jak zapasy z Gildii, do których dołączyłem, mrucząc pod nosem: jestem z wami tylko po to, żeby dostać przydział magicznych mikstur na handel! Ostatecznie nie kiwnąłem za bardzo palcem, nic nigdzie nie ukradłem, ale zebrałem trzy tysiące złotych monet na magiczną błyskotkę. Wystrojona magiczka Galdebir tworzy dla mnie pierścień zdolny z innego wymiaru sprowadzić pomniejszego ducha zaklętego w broń.
HEJ, MAM DAEDRYCZNY DWURĘCZNY TOPÓR BOJOWY, OBRAŻENIA 1-80 I NIC MNIE JUŻ NIE POWSTRZYMA.
A prawda taka, że nawet nie bardzo muszę na nim polegać. Postaciom na pierwszym poziomie świat dostarcza jeszcze nieco mniej wrażeń niż później. A na skrzekacze, które nieco bardziej na północ nawet przy korzystnym level scalingu, zaczynają się robić wszechobecne, i pośledniejszej jakości ekwipunek starcza.
No dobra, jedną przygodę w drodze na północ zaliczam. Po przejściu przez Calderę, zaliczeniu ułożonych w linię dobrych trzydziestu procent questów z dziczy* z drogi łączącej ją z Ald'ruhn, wpadłem na pomysł, że może zamiast na daleką północ, powinienem wpakować się na Czerwoną Górę. Tam, w cytadelach Szóstego Rodu, też na pewno są jakieś szklane pancerze. Odbiłem więc na wschód, wzdłuż Upiornej Bariery, magicznej struktury okalającej siedzibę Dagoth Ura i przekroczyłem śluzę w Upiornej Bramie.
I wtedy wydarzył się CHIM. Albo Zero-Sum. Albo inne fsiu-bździu, feng szłe mambo dżambo, bo straciłem wzrok.
Popielna burza. Ale taka bardziej niż zwykle. Któraś z tekstur z modyfikacji przesłania widoczność tak, że nawet przed skrzekaczem nie można się obronić.
Abort the mission! Szczęśliwie jeszcze w Seyda Neen kupiłem zwój teleportujący w bezpieczne miejsce.
Znów od Ald'ruhn ruszyłem tym razem w kierunku północno-zachodnim i przechodząć obok Maar Gan, mijając Foyadę Bani-Dad ("foyada" to koryto, którym na Vvardenfell płynęła w przeszłości lawa, barbarzyńcy!), docieram wreszcie do Kogoruhn. To jedna ze starożytnych dunmerskich twierdz i główna poza samą Czerwoną Górą siedziba Kultu Szóstego Rodu. Miejsce, które korci tak łasych na bogactwa poszukiwaczy przygód, jak i prowadzącą święte krucjaty Świątynię Trójcy. Jeden z jej wojowników leży martwy opodal wejścia.
Pobożny paladyn, obrońca Vvardenfell w złotym pancerzu, w hełmie z zasłoną rzekomo przypominającą twarz legendarnego bohatera Dunmerów, Lorda Nerevara.
Wiecie ile taki pancerz kosztuje? Jasne, że grabię, bez skrupułów. No i... to najpiękniejsze naramienniki w historii gier. MOJE.
Wewnątrz twierdzy pokonuję jednego czy dwa popielne upiory, jednego Popielnego Wampira i niemal wreszcie przeżywam przygodę, kiedy w oddali majaczy Atronach Ognia. Przypominam, że moje futro jest bardzo łatwopalne. Niemniej jednak, choć stwór dosłownie pali się do walki, nie potrafi sforsować zamkniętych drzwi. Schodzę w korytarz obok, gdzie w zamkniętych celach Szósty Ród przetrzymywał zapomnianych bohaterów.
Jest i Szklany Pancerz - martwemu bohaterowi na nic się już nie przyda. Cel osiągnięty. Można użyć teleportującego amuletu i wrócić na bezpieczniejsze południe. Może czas na małe wakacje w Suran, słynnym przede wszystkim z Domu Rozkoszy Cielesnych? A może... Może, choć wokół popielne burze i upiory, choć na pustkowiach agresywni barbarzyńcy, a w ruinach polegli, zapewne nie bez przyczyny, bohaterowie, może i Łotr Purrrctor Le Mans mógłby zostać obrońcą Vvardenfell na dłużej? Szczególnie, że dopiero co wbił drugi poziom, ale już jest odpicowany lepiej niż dowolna bryka z MTV.
Na Dziewięć Bóstw, jak korci.
Wszystkiego najlepszego, Morrowind. Nawet jeśli już od dawna nie zaskakujesz, to był doskonały wieczór.
* Pomiędzy Calderą a Ald'ruhn można spotkać dwóch półnagich Nordów, najsprytniejszego Orka świata, podejrzaną pannę w drodze do Gnaar Mok oraz rozdzielone przez ogary małżeństwo. To jak na warunki Vvardenfell solidne zagęszczenie.