Graliśmy w Twin Mirror. Obiecujące detektywistyczne rozdwojenie jaźni
Po dwóch godzinach z "Twin Mirror", nową grą twórców "Life is Strange" i "Tell Me Why", stwierdzam, iż - cytując klasyka - wiem, że nic nie wiem. Ale bardzo chętnie dowiem się więcej.
Dontnod wie, jak robić przygodówki. W zasadzie nie zajmują się niczym innym. Nawet ich "Vampyr", pełen erpegowego zacięcia, narracyjnie miał w sobie mnóstwo z tego właśnie gatunku. Zrywał też z największym mankamentem studia: nie był grą odcinkową.
Podobnie jest z "Twin Mirror". Po niezłym "Tell Me Why", w którym irytowała konieczność czekania na ciąg dalszy (choć nie tak, jak w przypadku "Life Is Strange 2"), twórcy poszli po rozum do głowy i ponownie zrezygnowali z podziałem na epizody. Oby raz na zawsze. Ale czy zmieniło się coś jeszcze? Po prawdzie – niewiele.
"Twin Mirror" to nadal gra stawiająca klimat nad mechanikę. Znów przyjdzie nam szwędać się po amerykańskiej prowincji. Tym jednak razem po niewielkim Basswood, niegdyś miasteczku czasów górniczej prosperity gdzieś w Zachodniej Wirginii. Okoliczna kopalnia, główne źródło utrzymania większości mieszkańców, padła po śledztwie dziennikarza Sama Higgsa. Teraz Higgs wraca po latach na pogrzeb przyjaciela, który zginął w wypadku samochodowym. Podobno.
Tak z grubsza zaczyna się "Twin Mirror". I na pierwszy rzut oka, brzmi to na preludium do klasycznej, detektywistycznej przygody z obyczajową otoczką. Wiadomo, że senne miasteczka pełne są tajemnic, a z niejednej szafy co rusz wypada jakiś trup. Ale Dontnod nie zamierza opierać gry wyłącznie o klisze.
Sam Higgs ma wyjątkowy umysł analityczny i cały bagaż własnych demonów. Do dedukcji i szukania wskazówek używa Pałacu Umysłu, czyli znanej jeszcze ze starożytnej Grecji mnemotechniki, pozwalającej na przypisywanie miejsc do zdarzeń i/lub odwrotnie. Sam, niczym w stanie medytacji, jest w stanie odtwarzać, co się mogło wydarzyć i jakie każdy z kolejnych kroków czy poszlak wywołuje efekty.
Przykład? W barze doszło do bójki. Bohater niewiele pamięta, ale podniebienie i pulsująca skroń podpowiada, że wypił znacznie więcej, niż powinien. Zakrada się do zamkniętego baru i zaczyna analizować tropy. Przewrócone krzesła, stłuczona szklanka, porzucona czapka, plama krwi. Całość jest prostą, ale efektowną łamigłówką. Może nawet zbyt prostą, ale satysfakcjonującą. Oby z czasem ich poziom trudności rósł.
Analityczny umysł ma jednak cień. A jest nim tajemniczy facet w okularach, z którym Sam rozmawia. Pisząc wprost: wytwór jego wyobraźni. Często podpowiada, intepretuje, narzuca wybór. Ale jakie są jego zamiary? I jaki jest jego wpływ na Sama? To chyba największa i najbardziej obiecująca zagadka "Twin Mirror". I - nie psując przesadnie zabawy – nie jedyna do rozwiązania.
Zagadką jest natomiast nierówna oprawa wizualna. Tła, otoczenia czy efekty związane z dedukcją i Pałacem Umysłu wyglądają świetnie. Gorzej z samymi postaciami. Modele trącą sztucznością i mizerną mimiką. Mając w pamięci co potrafiła stworzyć ekipa od "L.A. Noire", a więc gra z poprzedniej generacji, woła to o pomstę do nieba. Tym bardziej, że "Twin Mirror" dość często i chętnie operuje na bliskim ujęciach i dialogach. Jeżeli irytowało mnie to po dwóch godzinach, to co będzie przy dłuższej sesji?
Bardzo dobrze spisują się natomiast aktorzy (demo było w wersji anglojęzycznej), jak zwykle w przypadku Dontnod, pięknie dobrana i klimatyczna ścieżka dźwiękowa i - kolejny klasyk francuskiego studia – wciągająca historia. Niby całość rozkręca się leniwie, niby nic się nie dzieje, ale nim się człowiek obejrzy, dwie godziny mijają, a pytań przybywa. Czyli zgodnie z prawidłami dobrej opowieści detektywistycznej. Sztuka będzie polegała na utrzymaniu naszej ciekawości dłużej. Ale tego dowiemy się 1 grudnia, kiedy gra wyjdzie na pecety oraz konsole PlayStation 4 i Xbox One.