Grałem w Slay the Spire – z kart budując schody na wieżę
Jeszcze jedna karta, jeszcze jeden loch, jeszcze jedna partia.
Pamięta ktoś jeszcze czasy, gdy gry roguelike były niszową rozrywką, nieprzyjazną dla nowych graczy? Nie ma szans, od dobrych kilku lat, głównie wskutek sukcesu Faster Than Light, na nowo rozgościły się w mainstreamie. Okazało się, że gracze lubią mieć jedną szansę, zmagać się z częściowo losowym światem i wysokim poziomem trudności. Elementy rogalików trafiły do innych gatunków, nic więc dziwnego, że ktoś w końcu pożenił je z karcianką.
Platformy: PC
Producent: Mega Crit Games
Wydawca: Mega Crit Games
Wersja PL: Tak (interfejs)
Data premiery: 15.11.2017 (wczesny dostęp)
Wymagania: Windows XP - 10, procesor 2.0 GHz, 4 GB RAM, karta graficzna 256 MB
Grę do zapowiedzi udostępnił producent. Obrazki pochodzą od redakcji.
Karcianka karciance nierówna - Slay the Spire nie jest kolejnym klonem Hearthstone i zabawa polega tu na czymś więcej, niż na wyłożeniu kart na stół i zaatakowaniu nimi przeciwnika. Trzeba je najpierw zdobyć. Jeśli bawiliście się kiedykolwiek chwilę jakąś grą karcianą, to zapewne przekonaliście się, że budowanie talii to trochę metagra. Chodząc na spotkania fanów Android: Netrunner (karcianka o hakerach, polecam) zrozumiałem, że dla niektórych równie dobrą, jeśli nie lepszą, rozrywką jest składanie talii, testowanie, zmienianie, ponowne testowanie i ulepszanie. A jak się potem uda nią coś wygrać, to już nirwana.Nic więc dziwnego, że powstał osobny podgatunek karcianek – deck-building game, gry w budowanie talii. Rozgrywka sprowadza się tam do dokupowania kart z określonej puli, celem stworzenia kombinacji, która pozwoli jeszcze szybciej dobierać karty i gromadzić punkty. Brzmi to może jak sztuka dla sztuki, ale wciąga niemożliwie – co wie każdy, kto zagrał w Dominion, najbardziej znanego przedstawiciela tego gatunku.
Do takich karcianek sięgnęli twórcy Slay the Spire. Nie buduje się tu talii zawczasu, jak w powiedzmy Hearthstone. Na start dostaje się tylko kilka podstawowych kart służących jako bloki i ataki, a resztę trzeba sobie wywalczyć wspinając się na tytułową iglicę. W losowo generowanych pokojach czekają standardowe dla gier RPG/roguelike atrakcje: zwykłe i elitarne potwory do pokonania, skrzynie do otwarcia, spotkania z postaciami neutralnymi, handlarze i obozowiska, gdzie można wypocząć lub ulepszyć karty, oraz potężni bossowie.Jednak pokonywanie potworów nie jest sednem tej gry – owszem, dotarcie do końca lochów sprawia satysfakcję, ale w Slay the Spire najbardziej liczy się sposób w jaki się to zrobiło. Wyprawa na szczyt iglicy to ciągłe budowanie, testowanie, zmienianie talii. Podstawowa szybko przestaje wystarczać. Nowe karty można dodawać często, ale gra podrzuca je losowe – choć na szczęście zawsze można wybrać z kilku. Nieustannie kusi możliwość zbudowania jakiejś synergii, ale nigdy nie ma gwarancji, że uda się znaleźć kolejne pasujące do zestawu karty. Talia musi być skuteczna, mieć więcej niż jeden sposób na wygraną i radzić sobie z różnymi typami przeciwników. Ale jednocześnie nie da się do niej włożyć każdej możliwej karty, bo może się zdarzyć, że do końca partii nie dociągnie się elementów wymarzonego kombosa. Warto więc też dbać, by deck nie rozrósł się za bardzo – a okazji do usunięcia kart jest zdecydowanie mniej.
Oprócz kart można zdobyć lub kupić też relikty dające stałe bonusy – np. +1 do siły za każde 3 ataki, więcej punktów energii, zapas bloku na start, zniżki w sklepach itp. One też zachęcają, by zbudować dookoła nich talię. Ułatwić to lub popsuć mogą spotkania z postaciami, gdzie czasem można coś dostać, czasem trzeba coś stracić, a czasem jedno i drugie. Gracz dostaje dużo okazji do decyzji, więc nie czuje się zdany na pastwę losu. Nawet prosty wydawałoby się wybór: spotkanie czy walka może zaważyć na dalszym powodzeniu w wyprawie. Bo jak to w rogalikach – śmierć kończy zabawę, trzeba zacząć od zera.Stąd bierze się chęć próbowania raz za razem – może tym razem trafi się perfekcyjne kombo kart i reliktów. Wymarzona talia nakładająca i wzmacniająca truciznę. Albo blokująca każdy cios i odpowiadająca w dwójnasób. Albo zabijająca setką cięć sztyletami. Albo aktywująca dodatkowe moce zazwyczaj szkodliwych klątw. Albo... Po chwili grania można łatwo zorientować się, jakie kombosy da się zbudować w Slay the Spire – ale zaplanować łatwo, wykonać trudniej. Każda udana wyprawa ma za sobą historię o tym, co się trafiło, jak się ułożyły karty, co akurat było w sklepie i jak przechytrzony został wróg. Syndrom jeszcze jednej partii jest przez to bardzo silny.By jednak nie było frustrująco, twórcy zdecydowali się na ciekawy ruch, znany choćby z niedawno opisywanego przeze mnie Into the Breach – w czasie walki znane są zamiary wrogów. Wiadomo, kiedy zaatakują, ile obrażeń zadadzą, a kiedy rzucają zaklęcie osłabiające lub szykują blok. Dzięki temu nawet jeśli talia akurat nie chce współpracować, można przeczekać turę i odkuć się w następnej. W dodatku wrogowie mają pewne stałe schematy zachowań, można się szybko nauczyć, jak sobie z kim radzić.
Do wyboru są dwie postaci – wojownik i łotrzyca - każda z własnym zestawem kart, z których część trzeba sobie odblokować. Daje to gwarancję, że zabawy starczy na długo. Z czasem dostępne stają się też wyższe poziomy trudności, a dodatkowo można sprawdzić się w dziennych wyzwaniach, gdzie do rozgrywki dodawane są rozmaite modyfikatory: możliwość używania kart drugiej postaci, gotowa duża talia na start, otrzymywanie reliktów zamiast kart, brak możliwości ulepszania, zmniejszająca się pula punktów życia itp. Co sprawia, że mimo ponad 50 godzin rozgrywki nie czuję się Slay the Spire znudzony.
Pasję do gry dzielę ze znanym wam może Konradem Hildebrandem i wspomniane historie opowiadamy sobie niemal codziennie:Slay The Spire to jedna z najsprytniej zaprojektowanych gier z jaką miałem do czynienia w ostatnich latach. Na powierzchni, jest po prostu grą losową - karty się tasują, czasami ułożą tak, że wygramy, czasami, że nie. Raz stwory się źle ustawią, raz dobrze. Ale przekroczenie tego ograniczenia to zaledwie pierwszy krok.Tak, gra jest losowa, ale ja jako gracz chcę udowodnić, że nauczyłem się tą losowość ograniczać. Przez inteligentne i zdyscyplinowane prowadzenie talii, umiejętność rozpoznawania sytuacji w grze, przystosowania się do niej czy podejmowania masy różnych decyzji. Wszystko to są zdolności, które po części przychodzą z doświadczeniem, spędzenie kilku tysięcy godzin z innymi karciankami może pomóc, po części wymagają od gracza pracy nad sobą. I swoimi oczekiwaniami.Jednocześnie, póki co, tzw. burden of knowledge, liczba dostępnych kombinacji, nie jest jeszcze tak duża, aby potrzeba było wiele czasu, żeby je wszystkie poznać. Dzięki czemu szybko poznaje się pełną pulę możliwości i można się bawić. Jeśli po szczególnie ciekawym runie, niekoniecznie zwycięskim, lecę do Pawła ze screenem ze statystykami, to oczywiste, że twórcy zrobili coś dobrze
Slay the Spire jest we wczesnym dostępie, więc nie traktujcie tego tekstu jako recenzji. Dla tych co mają alergię na wersje przedpremierowe mam rekomendację – sam nie lubię tych nieskończonych gier, ale o tę twórcy faktycznie dbają. Aktualizacje są częste, cotygodniowe, dodają zarówno nowe funkcje, jak i balansują już istniejące elementy. A plany twórców są znane – najbardziej wyczekiwanym dodatkiem jest trzecia postać.Zresztą w przypadku gier tego typu – żyjących – data premiery nie ma żadnego szczególnego znaczenia. Po niej też można spodziewać się łatek i dalszego rozwoju gry. Potencjał jest, popularność już też, więc jeśli lubicie klimaty karciankowe lub rogalikowe, to najlepsza rzecz, w jaką możecie aktualnie zagrać.
No dobra, to jeszcze jedna partyjka.