#GameDevPaidMe, czyli rzecz o zarobkach w branży gier wideo
Podawać widełki czy ich nie podawać? Oto jest pytanie.
Liczby orbitujące wokół branży gier wideo, potrafią zawrócić w głowie. A to "Red Dead Redemption 2" zarabia w trzy dni tyle co ostatnia część kinowego hitu "Avengers" po kilku miesiącach, kiedy indziej ponad 13 mln osób zacznie hodować rzepę w niepozornym "Animal Crossing", a to CD Projekt Red bije kolejne rekordy na warszawskiej giełdzie, ustalając wyniki robiące wrażenie na całym globie. Wszystko wskazywałoby na to, że praca w tzw. gamedevie to przysłowiowa "kaszka z mleczkiem". Realia, jak to zwykle w podobnych sytuacjach bywa, są skomplikowane. Udowadnia to hasztag, który rozlał się po całym Twitterze - #GameDevPaidMe.
Pod hasztagiem podpisują się twórcy i pracownicy branży gier z całego świata. Początkowo wyglądało to na licytowanie się byłych członków zespołu Blizzarda, którzy postanowili przenieść się do Riot Games.
Różnice widać gołym okiem. Sara Dadafshar przechodząc przez różne szczeble Blizzarda, najwięcej zarabiała 74 tys. dolarów rocznie. Po przejściu do Riota (gdzie obecnie jest Product Managerem) jej stawka wzrosła dwukrotnie. Podobną ścieżkę wskazują inni.
Dyskusja bardzo szybko przeniosła się na inne firmy i szereg stanowisk. Tytaniczną pracę wykonała Eva Karr, również z przeszłością w Blizzardzie i Riocie. Zebrała anonimowe dane blisko 500 osób powiązanych z branżą gier wideo. W bazie znajdziemy stanowiska pracowników, ich wiek, lata pracy, a także stawka godzinowa (jeżeli taka została podana) lub zarobki roczne. W tabelce znajdziemy też miejsce na komentarze: o pojawiającym się crunchu, wypłacaniu nadgodzin, benefitach. Osobno oznaczona jest również płeć czy pochodzenie.
Najczęściej powtarzające się w dyskusjach wnioski są podobne: w branży pracuje mnóstwo świetnych fachowców, którzy zarabiają nieporównywalnie mniej od szeroko pojętą branżę IT.
Ilość wpisów zza granicy jest kolosalna. Nie powinno to jednak dziwić, Amerykanie, Kanadyjczycy, a nawet mieszkańcy Europy Zachodniej nie mają problemów z otwartym rozmawianiem o pieniądzach. Swoje zarobki postanowił upublicznić nawet Jason Schreier, jeden z najlepiej poinformowanych dziennikarzy w branży gier.
Początkowo wpis dotyczył głównie osób z Ameryki Południowej, ale z czasem do wspomnianego excela zaczęli wpisywać się mieszkańcy innych kontynentów. W tym gąszczu trafiliśmy również na pięć osób z Polski. Dwie z nich dopisały się dziś:
- Senior software developer z Polski, ze studia zatrudniającego od 51 do 250 osób, od ponad 6 lat w branży - 40 tys. zł rocznie (stawka godzinowa 20 zł).
- Artysta, w branży od przeszło 11 lat, obecnie zatrudniony w małym studiu (do 10 pracowników) - nieco ponad 24 tys. dolarów rocznie.
- Artysta 3D, z Krakowa pracuje w studiu zatrudniającym do 50 osób, praktycznie zerowe doświadczenie w branży - 30 tys. zł rocznie.
- Inny artysta 3D, pracujący w studiu do 250 osób - 42 tys. zł.
- Programista UI z Krakowa zaznaczył, że pracuje w ponad 1000-osobowym zespole. Zarobki na poziomie 108 tys. zł.
Akcja dotarła również do polskiej społeczności Twittera. - Szanuję tag #GameDevPaidMe, z tym że na Zachodzie branżowcy faktycznie podają wszystkie swoje dotychczasowe pensje w różnych miejscach pracy, a w Polsce chyba jeszcze nikt się nie pokusił (i wiadomo, że się nie pokusi, bo i po co) – pisze na Marcin Kosman, współzałożyciel agencji gamingowej Better, autor książek, a także były naczelny Polygamii. Po chwili dodał - Ale w sumie mogę dodać, że pierwsze pieniądze na graniu w gry zarobiłem w 1999 roku, gdy w PSX Extreme zapłacili mi 150 czy 200 zł za pierwszy tekst
Na podstawie pięciu wpisów do tabelki Kerr, trudno wyrokować, jak zarabia branża gier w Polsce. Szybki rzut okiem na skillshot.pl, największy branżowy serwis z ofertami pracy. Na ok. 25 ofert, zarówno od małych firm niezależnych, jak i gigantów naszej branży, "widełki" znajduję przy jednej. Wynagrodzenie 8 000 - 12 000 PLN netto na umowę B2B proponuje firmy Knights of Unity z siedzibą we Wrocławiu.
Chwilę później przeglądam oferty na LinkedIn. Dość szybko trafiam na propozycję pracy na stanowisku testera gier w QLOC: umowa zlecenie z godzinną stawką 17-22 zł brutto. Ta sama firma ma kilka innych ofert, ale kwot nie podaje. Pozostali raczą wszystkich tradycyjnym komunikatem: konkurencyjne wynagrodzenie, w zależności od poziomu umiejętności i doświadczenia.
Rozmowy o aktualnych zarobkach nie były i nie są w Polsce normą. Nikogo to raczej nie dziwi i też nic nie wskazuje, żeby prędko miało się to zmienić. Irytujące i znamienne, że firmy, nie tylko z branży gier, potrafią zalać kandydatów górą oczekiwań, nie podając chociażby finansowych widełek. A przecież można pójść śladem branży IT, która w tej materii radzi sobie zaskakująco dobrze.