Eyepet(PSP) - recenzja
Pamiętam ten dzień jak dziś, choć nie wiem, ile minęło już czasu. Tak jak pradziad memu dziadowi, a dziad mojemu ojcu, tak i mnie ojciec powierzył pieczę nad Zadaniem. Dostałem odeń PSP z Eyepetem usadowionym w napędzie. W rodzinie od pokoleń krążyła legenda, że loading kiedyś dobiegnie końca; pono wówczas ukaże się Gra Wideo. Jeśli stałoby się to za mego żywota, spocząłby na mnie obowiązek napisania recenzji dla Polygamii.
Nie wierzyłem. Myślałem, że to bajania starego pokolenia; głupców wierzących w gusła i magiczne sztuki. A jednak moja pycha została pokarana. Jeśli zaczekacie odpowiednio długo, symbol kręcącej się psiej łapki w końcu zniknie, a Waszym oczom ukaże się główne menu. Będzie to znaczyło, że już za kilka minut zaczniecie właściwą grę.
Później. Dużo później... Co prawda piszę tę recenzję w dobrym nastroju, ale nie jest on zasługą Eyepeta. Nigdy dotąd żadna gra nie zszarpała mi nerwów tak bardzo, jak dzieło SCEE. Przejście do samego menu trwa wieki, a potem znów trzeba czekać: na załadowanie służącego za bazę wypadową "domku", na załadowanie samego Eyepeta, czyli wirtualnego zwierzaka którym gracz ma się opiekować, na załadowanie rzeczy, które można mu podrzucić... To już pierwsza oznaka, że gra - choć ewidentnie skierowana do najmłodszych - nie nadaje się dla dzieci. Po prostu szybko stracą do niej cierpliwość.
"Ale właściwie co to jest?" - zapytacie, bo takie z Was dociekliwe pszczółki. Otóż jest to wirtualne "tamagoczi". Ni mniej, ni więcej. Przypominającego małpę zwierzaczka można karmić (ale z głodu nie zdechnie), myć (choć nie widać żeby się brudził) i bawić się z nim, do czego służy kilka minigierek. Główną atrakcją gry jest fakt, że korzysta ona z kamery. W zestawie znajduje się podstawka referencyjna, którą należy położyć na płaskiej powierzchni. Wystarczy wówczas skierować na nią obiektyw, by zobaczyć Eyepeta hasającego np. po Twoim biurku. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie drobny feler:
To nie działa! Żeby zmusić Eyepeta do poprawnego działania, trzeba zręczności wojownika nindża i determinacji godnej olimpijskiego mistrza. Wycelujesz obiektyw w podstawkę pod niewłaściwym kątem? Pstryk - plac zabaw znika, zastąpiony kwiczącym zwierzątkiem zamkniętym w bańce. Za bardzo się oddalisz? Pstryk - Eyepet kwiczy. Za bardzo przybliżysz? Pstryk i kwiczenie. Margines błędu jest niewielki, a trzymanie konsoli sztywno w jego granicach męczy bardziej niż można przypuszczać. Co więcej, czasem zwierzak lubi wyjść poza zasięg obiektywu. Gdy cofniemy się od podstawki, by mieć go w kadrze, gra najprawdopodobniej zawiesi zabawę, uznając że za bardzo się oddaliliśmy. A to nie wszystko.
Wasz dom nie jest oświetlony jak Lazurowe Wybrzeże w pogodny lipcowy poranek? Podłogi i blaty nie rażą po oczach jaskrawym kolorem? Jeśli chcecie pograć w Eyepeta, będziecie musieli zrobić przemeblowanie, a najpewniej także wybić w ścianie parę dziur, przez które wpadnie światło. Jeśli postanowicie grać wieczorem bez halogenów, konsola niepoprawnie odczyta odległość od podstawki, a elementy rysowane cyfrowo będą albo migotać, albo nagle przeskakiwać o 90 lub 180 stopni. Dodajcie do tego epickie czasy ładowania, przeciętną grafikę i zwolnienia animacji, a otrzymacie grę z technicznego punktu widzenia po prostu złą.
Konkluzja Eyepet to gra dla dzieci, toteż nie będę oceniał takich jej elementów, jak minigierki (drętwe i powalająco nudne) czy możliwości interakcji ze zwierzątkiem (nikłe, delikatnie mówiąc). Podejrzewam, że dzieci mające możliwość ujrzenia pociesznego małpiszona hasającego po ich kolanie nie zwracałyby uwagi na drobnostki. Ale jeśli zabawa ma być co kilkanaście sekund przerywana długim ładowaniem, a kamerę należy obsługiwać z wyczuciem Sławomira Idziaka, to mamy wyraźny sygnał, że gra nie będzie udanym prezentem dla szkraba. Jeśli musicie pobawić się Eyepetem, zainwestujcie w wersję na PS3.
Michał Puczyński