Enslaved: Odyssey to the West - recenzja

Enslaved: Odyssey to the West - recenzja

Enslaved: Odyssey to the West - recenzja
marcindmjqtx
01.10.2010 17:45, aktualizacja: 30.12.2015 14:05

Czarny koń: "ktoś, kto nieoczekiwanie zwycięża, odgrywa wielką rolę w jakichś wydarzeniach, choć nikt się tego nie spodziewał".*

Gdybym na początku stycznia poprosił Was, żebyście spróbowali przewidzieć pięć najlepszych gier 2010 roku, czy wymienilibyście wśród nich Enslaved? Wybaczcie, ale śmiem wątpić. Sam też bym tego nie zrobił. God of War III, Mass Effect 2, Halo: Reach, Heavy Rain, Mafia 2 - to na te tytuły, przykładowo, czekano. Nie na kolejną produkcję twórców Heavenly Sword.

Tymczasem dziś, gdy skończyłem już Enslaved, jestem przekonany, że za parę miesięcy w wielu podsumowaniach roku gra ta pojawi się w co najmniej pierwszej piątce najlepszych tytułów. A może nawet w trójce. Bo jest najzwyczajniej w świecie znakomita.

Słowo klucz: bezpretensjonalność Historia gry, oparta zresztą, co ciekawe, na "Wędrówce na Zachód", klasycznej chińskiej powieści, dzieje się mniej więcej w oddalonej o 150 lat przyszłości. Ziemia jest całkowicie zniszczona. Ludzi praktycznie już nie ma. Świat opanowuje za to dzika przyroda i wszechobecne roboty, które zajmują się eksterminacją pozostałych przy życiu szczątków rodzaju ludzkiego. Dlaczego? "Tak mają", jak stwierdza w którymś momencie Monkey, główny bohater.

Przedstawiony świat naprawdę zachwyca. Ile widzieliśmy już postapokaliptycznych rzeczywistości? Pewnie nie starczyłoby palców, by je zliczyć. Zdecydowana większość była szara, bura i brudna. W Enslaved jest zupełnie inaczej. To świat przepełniony kolorami, urzekający. I choć grafika nie stoi może na aż tak niebotycznym poziomie, jak chociażby w Uncharted 2, to i tak nieraz zdarzyło mi się zapatrzeć na serwowane przez grę widoki. Jest pięknie.

Dwójkę głównych bohaterów - osiłka Monkeya i hakerkę Trip - poznajemy, gdy uciekają z przewożącego ich w nieznane podniebnego statku niewolników i rozbijają się w porośniętym dżunglą Nowym Jorku. Trip zamierza wrócić do swojej rodzinnej wioski, sama nie ma jednak na to szans - przy pomocy specjalnej opaski zniewala więc jego i zmusza tym samym do pomocy. Monkey nie ma wyboru - jeśli jego towarzyszka zginie, to samo stanie się z nim. I choć od razu zaznacza, że po dotarciu na miejsce skręci dziewczynie kark, to oboje ruszają w drogę.

Enslaved, jak naprawdę niewiele dzisiejszych gier, stara się pokazać przede wszystkim ludzi i relacje zachodzące między nimi. To jest tu najważniejsze, nie ratowanie świata czy walka z odwiecznym złem. Zamiast superbohaterów twórcy dali graczom dwójkę (później trójkę) zwykłych osób, z normalnymi rozterkami czy uczuciami (duża w tym zasługa świetnej gry aktorskiej). Zamiast "epickiej fabuły" - prostą historię o powrocie do domu (niepozbawioną pełnych rozmachu scen), która zdaje się też być metaforyczną opowieścią o znaczeniu takich pojęć, jak "wolność" czy "niewola". Pozbawioną zbędnego patosu i z zakończeniem tak zaskakującym, że ostatni raz czułem się podobnie po przejściu Braida. Przy uroczo bezpretensjonalnym Enslaved prawie wszystkie najgłośniejsze gry, wszystkie te Dragon Ejdże, Asasins Kridy i Mas Ifekty, z ich niewiedzącymi na co się porywają bohaterami, wydają się zwyczajnie potwornie nadęte. Głupie.

W grę się gra... ...a nie ją ogląda, wiem. Ninja Theory miało do opowiedzenia świetną historię i zrobiło to w znakomity, bardzo filmowy, sposób. To jednak gra wideo - jeśli rozgrywka nie stoi na równie wysokim poziomie, mało kto się nią zainteresuje. Na szczęście, stoi.

W kwestii samych rozwiązań twórcy nie silili się na oryginalność. Najważniejsze są tu dwie rzeczy - walka i skakanie po platformach. Obie zrealizowano w dość uproszczony sposób. Zacznijmy od tej drugiej.

Zgodnie z najnowszymi trendami, wszystko można zrobić jednym przyciskiem, zaś bardziej od sprawności manualnej liczy się wyczucie tempa. Wielu osobom nie spodoba się pewnie to, jak zaznaczono elementy otoczenia, po których można się wspinać - błyszczą się w dość paskudny sposób (żebyśmy się przypadkiem nie zgubili. Brakuje jeszcze tylko strzałek z napisem "tędy"). Dodajcie sobie do tego jeszcze to, że ze wszystkich krawędzi nie sposób spaść. Zgadza się - to nie jest trudna gra. Choć muszę uczciwie przyznać, że zdarzyło się parę momentów, które musiałem powtarzać.

Walka również nie jest skomplikowana. Wzorowana na slasherach w rodzaju God of War, została jednak mocno uproszczona. Nie ma tu mnóstwa kombinacji ciosów czy dziesiątek broni. Zwykle nie atakuje nas także wielu wrogów. Zamiast tego są oni trochę bardziej odporni niż w typowych grach tego typu i wyróżniają się całkiem niezłą sztuczną inteligencją.

Choć skakanie po platformach i walka z robotami stanowią podstawowe elementy rozgrywki, to jednak, na szczęście, nie jedyne. Mamy tu także trochę zagadek logicznych (zwykle prostych, ale bardzo fajnie wkomponowanych w świat gry), zdarzają się walki z bossami, jest trochę walki na dystans. Często też trafiają się momenty, w których musimy wykorzystywać umiejętności dwojga bohaterów (np. by oflankować ostrzeliwujące wieżyczki, Trip może rozstawić przynętę, która ściągnie ich ogień, pozwalając tym samym Monkeyowi na przebicie się). No i najfajniejsze - cloud, "chmurka", czyli coś w rodzaju deskolotki z "Powrotu do przyszłości", na której w określonych momentach można się poślizgać.

Najważniejsze jest jednak to, jak perfekcyjnie dobrano w Enslaved tempo. Cała rozgrywka to przemieszane ze sobą jej części - skomponowane w taki sposób, by pod żadnym pozorem nie znudzić gracza. Najpierw więc jest trochę skakania po platformach, potem trochę walki, zagadka logiczna, skakanie, pościg na chmurce, walka z bossem, zagadka, skakanie, walka... Dzięki bardzo częstym zmianom, zupełnie nie zauważa się tego, że poszczególne elementy nie są rozbudowane. O rutynie nie ma mowy.

Werdykt Choć od jakiegoś czasu sporo osób czekało na Enslaved, to nie sądzę, by ktokolwiek spodziewał się, że będzie to aż tak znakomita produkcja. Rozgrywka składa się z wielu prostych elementów - świetnie ze sobą połączonych, dzięki czemu udaje się zachować wyśmienite tempo i nigdy nie doprowadzić gracza do znudzenia. Ale najważniejsza w grze i tak jest historia, do której rozgrywka jest tylko przystawką. Nie tylko perfekcyjnie przedstawiona, osadzona w interesujących realiach czy wypełniona charyzmatycznymi bohaterami, ale także dająca do myślenia. A to w grach wideo ciągle rzadkość.

Tomasz Kutera

*http://portalwiedzy.onet.pl/polszczyzna.html?qs=czarny+ko%F1&tr=pol-fra, za: Podręczny słownik frazeologiczny, pod redakcją Katarzyny Głowińskiej, rok wydania 2008, ISBN:978-83-7476-363-9,

Enslaved: Odyssey to the West (PS3)

  • Gatunek: akcja
  • Kategoria wiekowa: od 16 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)