Ej, a graliście w... Ghost Master?
Widmowy pająk, strach na wróble, Indianin z dziurą w piersi i martwy malarz przychodzą do akademika... Nie, to nie początek kiepskiego żartu, tylko fenomenalna gra z 2003 roku.
10.07.2015 | aktual.: 15.01.2016 15:36
Ghost Master zajmuje dosyć specyficzne miejsce w mojej głowie. Pamiętam, że to dobra gra. Pamiętam chyba nawet, że to świetna gra. Znam jej założenia, widzę poszczególne sceny, urywki plansz, twarze odjechanych duchów (lub to co z nich zostało)... Ale kiedy przychodzi do szczegółów, okazuje się, że czas je zatarł. Nie jestem do końca pewny, co wspominam. Nie zmienia to jednak faktu, że chciałem napisać o Ghost Master - bo to nie tylko jeden z najjaśniejszych growych punktów mojego dzieciństwa, ale przede wszystkim tytuł chyba trochę zapomniany i ostatecznie niedoceniony.
Na pierwszy rzut oka wygląda jak Simsy. Chodzi jednak o to, żeby straszyć ludzi za pomocą drużyny złożonej z duchów, potworów i wszelkich innych mrożących krew w żyłach dziwadeł. Nie oznacza to, że gra ma ciężki klimat; jasne, miejscami jest dosyć makabrycznie, ale to ugładzona makabra, taka, której o wiele bliżej do "Czy boisz się ciemności?" niż do "Wzgórza mają oczy". Ghost Master ocieka humorem i luźnym podejściem do tematyki horroru. Poza tym już nawet w wieku jedenastu lat niejasno zdawałem sobie sprawę, że jest popkulturowym przekładańcem. W zabawie słowem, postaciach upiorów i ich umiejętnościach czy sceneriach, w których przychodzi nam działać, poukrywano masę nawiązań nie tylko do klasyki gatunku, ale i najróżniejszych dzieł spoza nurtu straszaków. Czuję, że teraz wyłapywanie tych smaczków byłoby jak obfite grzybobranie w bardzo dusznym, bardzo starym lesie... Takim z samotną chatką w jego sercu, w której od czasu do czasu słychać szloch.
Ghost Master
Wrażenie do dzisiaj robi też zróżnicowanie w widmowych szeregach. Duchów jest dużo i są naprawdę wyjątkowe - każdy z krótką historią, wachlarzem umiejętności i możliwością dokupienia nowych. Do tego sposób werbowania upiorów robi z Ghost Master nie tylko miks gry strategicznej i Simsów, ale jeszcze przygodówki. Zjawy zakotwiczono bowiem w różnych miejscach i aby je uwolnić, należy wykonać jakąś akcję powiązaną z przyczyną ich śmierci. Czasami jest to proste zepsucie odkurzacza, do którego przykuto potencjalnego sojusznika, a czasami trzeba nakłonić śmiertelników, by weszli w odpowiednią interakcję z przedmiotem lub drugim człowiekiem i wykonali tym samym ostatnią wolę umarłego. Solucja problemu bywa nieoczywista, więc nasze szare komórki mają co robić na każdym kroku.
Tak, pamiętam, że najbardziej jarało mnie bogactwo treści - te wykręcone stwory, pomysłowe umiejętności, nietypowy gameplay, zagadki, nawiązania popkulturowe, krótkie biografie wszystkich naszych ofiar z wyszczególnionymi lękami i poziomem wiary w świat nadnaturalny... Dużo tego było. Ktoś przyłożył się do tej gry. Ktoś się bardzo dobrze bawił, projektując tę grę i właśnie dzięki temu wielu graczy bawiło się co najmniej równie dobrze. Szkoda, że współcześnie niewiele osób o niej pamięta.
Ghost Master
Widzę jednak, że jest na Steamie i już wiem, co będę robił po skończeniu Wiedźmina 3. Jak przez mgłę (bardzo gęstą mgłę, w której słychać szmery i dziwne, nieregularne kroki) pamiętam, jak nie mogłem przejść jakiegoś poziomu z jeźdzcem bez głowy. A może po prostu nie potrafiłem go uwolnić? Nie jestem pewien. Ale bardzo chętnie się przekonam, przy okazji sprawdzając, jak wiele popkulturowych mrugnięć umknęło mi dwanaście lat temu.
Patryk Fijałkowski
--
"Ej, a graliście w..." to nasz wakacyjny cykl, w którym będziemy blogować o grach, o których chcemy Wam coś opowiedzieć. Mogą być stare, mogą być nowe, mogą być świetne, a mogą okazywać się też crapami. Grunt, że zmusiły nas do podzielenia się z Wami historyjką.
A może i Was zachęcą do podobnych opowiastek? Śmiało. Ślijcie je na kontakt@polygamia.pl Może trafią na stronę.