Ej, a graliście w... Brave Fencer Musashi? [TEKST CZYTELNIKA]

Końcówkę lat dziewięćdziesiątych przypomnieli mi ostatnio ludzie odpowiedzialni za dokument "Thank You For Playing". Sam, niepewnie wybierając pierwsze czasopisma z kiosku w roku dziewięćdziesiątym siódmym, załapałem się pewnie zaledwie na zmierzch fenomenu polskiej prasy tematycznej. Na pewno jednak trafiłem na początek niepodzielnego królowania pierwszego PlayStation stąd pierwszym wyborem w kiosku zostało "Neo", a za chwilę "Neo Plus". Na pewno niektórzy z Was też pamiętają, w którym numerze czasopisma pojawiła się recenzja ulubionego tytułu. Dla mnie jednym z nich jest szóste N+, gdzie zaraz obok legendarnej "Ocarina of Time" czytałem o "Brave Fencer Musashi". Ale właściwie to jarałem się już zapowiedzią z numeru trzeciego.

Ej, a graliście w... Brave Fencer Musashi? [TEKST CZYTELNIKA]
marcindmjqtx

Nie bez powodu wspominam Okarynę Czasu, przez lata wygrywającą rankingi najlepszych gier. Squaresoft wkracza z Musashim na szlak wytyczony przez pierwszą Zeldę i "Link to The Past" ze SNESa, a do tego jest im w sposobie prezentacji rozgrywki o wiele bliższy, niż równoległy hit z N64. Skąd u kwadratowych pomysł na taki tytuł?

Brave Fencer Musashi na emulatorze

Choć za szesnastobitowej ery stworzyli kilka action-RPG ("Secret of Mana", "Seiken Densetsu 3"), to jednak, przez drużynowe podejście do sprawy, mocno odróżniały się od gier Shigeru Miyamoto. Tymczasem Musashi, no cóż, Musashi to właściwie komediowa Zelda. Żartobliwie nazywana najlepszą grą dołączaną do dema innej gry kiedykolwiek, bo większość świata dowiedziała się o niej przez chęć sprawdzenia dema FFVIII.

Musashi, jak sugeruje tytuł, jest dzielnym bohaterem. To oczywiste tym bardziej, że zostaje przywołany do atakowanego przez wrogów królestwa Allucaneet w wyniku rytuału przywołania bohatera. Przez księżniczkę. Wszystko w normie, prawda?

Musashi to też malutki wypisz wymaluj samurajski Link. Tylko Linkowi nikt nie robił wyrzutów z powodu wzrostu, a jemu się robi. Do tego rykoszetem dostaje się od razu księżniczce, której doradca rzuca hasło w stylu "bohater na miarę przywołującej". Wzajemnym docinkom nie ma końca i aż dziw bierze, że udaje się przejść do konkretów. Bohater otrzymuje magiczny miecz i zadanie zdobycia drugiego, potężnego ostrza Luminy. Co oczywiście przeradza się w o wiele dłuższą, pełną gagów i przeciwności wyprawę.

Brave Fencer Musashi

Rozgrywka polega na eksploracji okolic zamku i przyległej wioski, pokonywaniu zastępów wrogów i odkrywaniu przedmiotów, które pozwolą dostać się w nowe obszary. Choć nie pozostawiono nam zbyt wiele swobody w kolejności podejmowanych działań, projekt świata z pewnością pochwaliłby Koji Igarashi ("Castlevania").

W odwiedzanych miejscach często dostrzegamy ścieżki, które dostępne będą dopiero po zdobyciu nowych umiejętności. Może to być opanowanie przez miecz kolejnego żywiołu natury, co umożliwi np. bieganie po wodzie, ale może to też być odnalezienie elementu legendarnego pancerza, który umożliwi bohaterowi klasyczny podwójny skok. Unikalną umiejętnością Musashiego jest za to absorbowanie właściwości przeciwników.

Każda poczwara ma inną i nierzadko jej użycie w stosownym momencie jest konieczne do pokonania danego lochu. Niewysoki samuraj może strzelać, ogłuszać, tworzyć wybuchowe klony, leczyć się z trucizny, albo podskakiwać na mieczu niczym Yoshimitsu. W połączeniu ze specjalnymi technikami szermierczymi, daje to wszystko naprawę bogaty arsenał.

Gra pełna jest sympatycznych pomysłów, które świetnie się zazębiają. W trakcie wędrówki uwalniamy porwanych mieszkańców królestwa i z każdym z nich można później porozmawiać w zamku. Czasem służą radą, czasem nagrodzą przedmiotem, czasem nauczą nowej techniki.

Najlepszym chyba pomysłem Square było dołożenie do zamkowego motywu muzycznego nowego instrumentu za każdym razem, kiedy uratujemy grajka. Niby nikomu to do szczęścia niepotrzebne, niczemu nie służy, ale ja się za każdym razem uśmiecham na nowe nuty. Zresztą cała oprawa dźwiękowa, od świetnie podłożonych głosów do kolejnych motywów muzycznych to małe arcydzieło.

Brave Fencer Musashi

Dziarskie kawałki nie tylko zachęcają do eksploracji, ale też nieźle podkręcają adrenalinę, kiedy parowa elektrownia grozi wybuchem, lub wioskę nawiedzają vambiaki (tak, to połączenie wampira i zombie). Ale też nic tak nie koi, jak nocna melodia, kiedy wymęczony samuraj powraca do miasta.

Bo Musashi może się zmęczyć żeby nie stracił na bojowej wydolności powinien regularnie kłaść się spać. Najlepiej w swoim pokoju w zamku, gdzie gromadzi figurki pokonanych przeciwników (kolekcjonerzy na pewno docenią fakt, że figurek można nie odpakowywać), ale równie dobrze może przyciąć komarka na środku leśnej polany. Z zaimplementowanym w grze cyklem dobowym powiązane są też niektóre zadania - pewne rzeczy można zrobić tylko w określonym dniu tygodnia, albo o określonej godzinie. Burmistrz wioski codziennie rano idzie na obchód a restauracja otwiera się dopiero na wieczór i tak dalej.

Opowieść podzielono na sześć rozdziałów, każdy daje dostęp do nowego obszaru, a na końcu oczywiście czeka boss. Czasem dostęp do niego blokuje minigra, jak spływ tratwą, czy podróż podziemną kolejką, ale jak w mało którym tytule te przerywniki nie irytują, świetnie wpisując się w konwencję.

Walki z szefami są jak cała reszta sympatyczne, zaskakujące, dowcipne, bo pyskaty brzdąc nie szczędzi komentarzy. Poziom trudności nie jest zbyt wygórowany, dopiero ostatni rozdział potrafi nieźle dać w kość. Ale jest też w gruncie rzeczy ostateczną piaskownicą, kiedy w pełni dopakowany Musashi może zmierzyć się z zastępami wroga i kilkoma bossami pod rząd. I kiedy wszystkie sprawy są już rozwiązane, rywalizacje podsumowane a księżniczki uratowane, aż żal zostawiać zamek i miasteczko za sobą.

Może to różowe okulary, może nostalgia, ale dla mnie izometryczny Musashi, zniósł próbę czasu o wiele lepiej niż święcąca w jego czasie triumfy Okaryna.

Paweł Kumor

"Ej, a graliście w..." to nasz wakacyjny cykl, w którym będziemy blogować o grach, o których chcemy Wam coś opowiedzieć. Mogą być stare, mogą być nowe, mogą być świetne, a mogą okazywać się też crapami. Grunt, że zmusiły nas do podzielenia się z Wami historyjką.

A może i Was zachęcą do podobnych opowiastek? Śmiało. Ślijcie je na kontakt@polygamia.pl Może trafią na stronę.

Obraz
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.