Dziennik Odkrywcy Kosmosu

Ostatnia stacja, proszę wysiadać.

Dziennik Odkrywcy Kosmosu
Adam Piechota

16.08.2016 20:10

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Dzień 1

Obudziłem się na powierzchni zapomnianej przez bogów i naukowców planety. Dobrze pamiętałem, kim jestem oraz jak bezsensowna była wcześniej moja podróż przez bezkres kosmosu. Była - właśnie. Statek - przekazywany od pokoleń w rodzinie wrak - nie nadawał się do niczego. Wszędzie dym. Trudno będzie go ponownie wzbić w powietrze. Na domiar złego zerwała się radioaktywna ulewa, która powoli wyżerała mój kombinezon. Przedziwne stworzenia obserwowały mnie jaskrawymi, ciekawskimi spojrzeniami z mroku niedalekiej jaskini. Wszędzie kręciły się strażnicze drony. Przegniłe niebo zwiastowało nadejście nocy. Toksycznej, być może ostatniej w moim życiu nocy. Ładny początek przygody, nieprawdaż?

Obraz

Zabrałem się do roboty. Skanując okolicę zrozumiałem, że w sumie wszystkie surowce potrzebne mi do napraw statku znajdują się w zasięgu wzroku. Wygodny przypadek, zupełnie jak gdyby psotliwa natura przewidziała, że ktoś tutaj będzie w podobnej sytuacji. Nie lubię stresu, ale właśnie on dyrygował całą operacją. Pluton, żelazo, cynk - szybko musiałem przyswoić ich ikony na swoim radarze. I nauczyć się, że akty wandalizmu zostaną ukarane nawet w czterech literach całego wszechświata. A łatwo o zachłanność, gdy posiada się multinarzędzie z promieniem wydobywczym. Wystarczy strzelić w jakiś kryształ, by za chwilę rozkruszyć go na gotowe do transportu jednostki. Jak w grach wideo, w które zagrywałem się za łebka w salonie VR na Kablarze 15R.

Ściągnąłem na siebie kilka razy uwagę dronów. Na szczęście tak daleko na obrzeżach świata latają wyłącznie najsłabsze, przypominające orby jednostki. Które można potraktować nawet z multinarzędzia. Ale zapamiętałem w końcu, by podczas zbierania surowców zachować pewną ostrożność. Wystarczyło, że z nieba nadal siąpił kwaśny deszcz, nie potrzebowałem dodatkowych problemów. W końcu udało się naprawić silnik i wyprodukować paliwo. Wskoczyłem do środka i odetchnąłem. Dopiero z kokpitu zauważyłem dziwne piękno świata, w którym nieomal nie zakończyłem swojej przygody na samym jej początku. Lasy z grzybów. Jak niedorzecznie to brzmi, prawda? Ale noc z pobliską planetą wiszącą nad takim lasem to niezapomniany widok. Dowód na to, że przypadek również może być piękny.

Obraz

Gdy opuszczałem atmosferę tej planety, zrozumiałem, że jestem pierwszym człowiekiem, który ją odkrył. I że mogę ją w związku z tym, podobnie jak cały ten dziwaczny system planetarny, nazwać. Wspomnienie trujących oparów skojarzyło mi się z dawnym przyjacielem, lubiącym zanieczyścić atmosferę. Ciekawe, jak zdziwiony byłby dzisiaj, gdyby zobaczył, że jego imię do końca Czasów Serwera nosić będzie ta moja planeta. Zwolniłem w pasie asteroid. Wiedziałem tylko, że muszę uciec z tego systemu. Że powinienem się kierować w stronę centrum wszechświata. Że tylko to ma większy sens. Najbliższy system znajdował się lata świetlne ode mnie. Mogłem albo lecieć do niego przez dwa tygodnie, albo... zbudować hipernapęd. Tutaj, w samym kącie galaktyki szukać materiałów. Musiałbym być chyba szalony.

Postanowiłem zbudować hipernapęd.

Obraz

Dzień 2

Kosmos. Jeżeli kiedyś ktoś ci powie, że potrzebuje odpocząć, polećcie razem w kosmos. Współczuję naszym przodkom, którzy nie mieli tej opcji. Wsiadasz do swojego statku, kilka sekund i zostajesz sam na sam z wiecznością. Dryfowałem w przestrzeni, oglądając słońce wynurzające się zza tej toksycznej planety. Cały glob w zasięgu ręki. Zakładając, oczywiście, że regularnie produkowałbym paliwo. Ale nie chciałem już tam wracać. Po co zapętlać się na samym początku? Nie warto przywiązywać się do żadnego miejsca, nieważne jak piękna byłaby tam noc lub powalający świat oglądany ze szczytu wzniesienia. Aby przygoda była przygodą, musi iść do przodu.

Gdy rejestrowałem ten system do międzygalaktycznej encyklopedii, omsknęła mi się ręka. To znaczy zrobiłem błąd. Naprawdę. Palec przejechał po jednej literze i ta litera poleciała do centrali jako nazwa odkrytego przeze mnie kawałka wszechświata. Na zawsze. Tutejsze cywilizacje będą tworzyły teorie naukowe na ten temat. Będą próbowały zrozumieć, dlaczego wychowali się w systemie E. Co może oznaczać to mistyczne E? Co miał na myśli ich Stwórca, gdy powiedział "Oto stała się E"? Zakładając, rzecz jasna, iż te stworzonka z głową w kształcie rybiej płetwy, które zauważyłem podczas naprawy statku, wyewoluują na przestrzeni milionów lat w inteligentny gatunek. Bo na razie radzą sobie wyłącznie z bieganiem w kółko.

Jeżeli już złapie się wiatr w żagle, skakanie z galaktycznego kwiatka na galaktyczny kwiatek, czyli z planety na planetę przychodzi łatwo niczym zwiedzanie rozbudowanej galerii handlowej. A gdy ma się jeszcze cel - w moim przypadku był to hipernapęd - wszystko przypomina niemal jakąś misję. Zwiedziłem wszystkie pobliskie światy w trakcie kilku godzin. Lądowałem, badałem atmosferę, próbowałem zapamiętać, jakich materiałów mógłbym tutaj szukać, po czym leciałem dalej. W myślach rozrysowałem sobie mapę kosmosu dookoła siebie. Wszystko pasowało jak kawałki tej samej układanki. Jakimś cudem znaleźć mogłem tutaj wszystko, czego potrzebowałem. Hipernapęd wcale nie był tak wariackim pomysłem. Był możliwością spoczywającą na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło wyłącznie podbiec i ją złapać.

Obraz

A jednak nie potrafiłem aż tak przyspieszyć całego procesu. Gdzieś wkradła się potrzeba zaspokojenia ducha, estetycznej ekstazy. Wróciłem na jedną z planet. Jej jałowa powierzchnia straszyła gigantycznymi klifami, rozmytymi na granatowym horyzoncie. To tylko przykrywka, wiedziałem o tym dobrze, ponieważ kilka metrów pod tym pustkowiem można było zgubić się w prawdziwym labiryncie wypełnionych surowcami korytarzy. Prawdziwe bogactwo dla wystarczająco ciekawskich. To była zdecydowanie najbardziej wyjątkowa planeta, jaką dotychczas odwiedziłem. I potrzebowała równie wyjątkowej nazwy. Czegoś z mojego dawnego, pozostawionego w domu życia.

Nazwałem tę planetę Polygamia 1.

65Daysofstatic - Debutante (From No Man's Sky Official Trailer)

Dzień 3

W kosmosie nikt nie usłyszy twojego krzyku, ale w kosmosie na pewno nie będziesz sam. Nie minęło wiele czasu, zanim osobiście spotkałem pilotów kręcących się po galaktyce statków. Przeróżne istoty: od pociesznych żaboludów, poprzez insekcich wojowników, po roboty z dyskotekowymi światłami na głowie. Wszystkim w głowie tylko jedno - surowce. Albo zdobywane poprzez handel, albo oddawane za odrobinę lingwistycznej wiedzy. Ich języki, choć tak wyraźnie odmienne od naszego, można ogarnąć. Pewne podstawy przynajmniej. Uczę się od nich, uczę się także dzięki zaskakująco licznym monumentom, które spotykam na planetach. Zawsze miałem pociąg do języków. W szkole byłem najlepszy z blargońskiego.

Obraz

Gorzej, gdy komuś spodobały się moje zdobycze i wolał obejść ten cały etap handlu czy wymiany. Oj tak. Kosmiczni piraci to przekleństwo tych stron wszechświata. Lepiej nie zasypiać za sterem w samym środku pasa astereoidów, gdy przewozi się gigantyczne ilości złota lub innego cennego surowca. Bo laser w silnik budzi tysiąc razy skuteczniej od budzika. Nie wspominam najlepiej mojego ostatniego spotkania z piratami. Nie pytajcie, bo aż mnie spopiela ze wstydu.

W końcu udało się przygotować wszystko. Owszem, nie zaprzeczam, nie byłem specjalnie skupiony na tym hipernapędzie. Często zbaczałem z kursu. Uczyłem się odwiedzanych planet. Badałem. Do ilu stopni może spaść temperatura w nocy (co powiedzielibyście na -90?), jak niebezpieczna jest radioaktywna burza, albo jak głęboko zanurkuję w oceanie. Można powiedzieć, że wyciskałem z doświadczenia ostatnie soki. Ale w końcu nie pozostało już nic innego - przelałem ogniwo warpowe do napędu. W systemie (wciąż nie mogę wyjść z podziwu dla tej mapy) wybrałem najbliższy, oddalony o pięćset lat świetlnych układ. Pstryknięcie palcami i... byłem tam.

Obraz

Mały krok dla człowieka. Jeszcze mniejszy dla mnie. Czy też raczej - do mojego celu. Takich hiperskoków zostało mi jeszcze... sto. Co najmniej, to takie luźne obliczenie.

Dzień 4

Czy macie chwilę czasu, aby porozmawiać o naszym panie i zbawcy, Atlasie? Nie miałem dotychczas jeszcze okazji wytłumaczyć, co rozpoczęło moją podróż. I nie czuję się z tym jakoś wyjątkowo komfortowo, szczerze powiedziawszy. Jednak ten mały wycinek raju, jaki znalazłem w czwartym odwiedzonym przeze mnie systemie planetarnym - trawiasty księżyc jałowego kolosa - ten raj sprawił, że miałem okazję wszystko jeszcze raz przemyśleć. Leżę na ziemi i oglądam niebo, przeżuwając zielone źdźbło. "Niebem" nazywam ogromną planetę, która przysłania gwiazdy. Leżę i myślę. W moim domu miałbym teraz weekend. Dlatego można poleżeć. I pomyśleć.

Kim jest Atlas? Dobre pytanie. Mając tyle wiedzy o kosmosie, człowiek przestaje interesować się jakąkolwiek religią. Skoro absolut można zwiedzić wzdłuż i wszerz, jaki jest sens się do niego modlić, prawda? Zatem nieszczególnie pociągała mnie wiara, podkreślam raz jeszcze. Do momentu, w którym spotkałem się z Atlasem. Nie mam bladego pojęcia, kim jest Atlas. Nie potrafię wytłumaczyć, jak wygląda Atlas. Atlas jest... Atlasem. Nie chcę używać słowa "bóg", ale gdybyśmy odarli je z tradycyjnego znaczenia, zakładam, że moglibyśmy nazwać Atlasa bogiem. Jest wszędzie, wie o wszystkim, zna wszystko i nie odmawia z tym wszystkim interakcji.

Obraz

Atlas rozumie, jak funkcjonuje świat. Atlas wie, jaki jest sens życia każdej pojedynczej jednostki. Atlas oferuje swoją mądrość, ale wyłącznie jako zwieńczenie długiej podróży (słowo "pielgrzymka" mi tutaj nie pasuje). Nie jestem jedynym, "wybrańcem", który miał okazję spotkać się z nim. I nie tylko mnie zachwyciła możliwość ogarnięcia choć jednej dziesiątej wiedzy, jaką posiada. Zatem ja i setki innych - wszyscy zmierzamy do centrum galaktyki, bo tego chce od nas Atlas. Brzmi fanatycznie, podczas gdy w rzeczywistości po prostu jest pewną formą, sposobem, celem. A każdy cel jest lepszy niż jego zupełny brak.

Właśnie - to już czwarty system. Nabrałem wprawy. Zamierzam przyspieszyć. Dlatego chciałem chociaż chwilę odpocząć. Od jutra zwiększamy tempo. Jak już się należę i namyślę.

Dzień 5

Wiecie, co jest zaskakujące w podróżowaniu przez cały wszechświat? Jego dziwny, jakby to ująć, schemat. Którego nie zobaczy nigdy mieszkaniec jednej planety. To, że każdy odwiedzany przeze mnie system składa się z kilku ciał niebieskich i zawsze brakuje mi paliwa do hipernapędu, czyli ogniwa warpowego. To, że nikt, do diaska, nie oferuje tego paliwa w handlu. To, że znowu utknąłem na ubogiej w surowce planecie, więc muszę podlecieć na sąsiednią i tam sobie majsterkować nad uzupełnieniem hipernapędu. To, że nigdy jeszcze nie trafiłem na planetę, gdzie istniałyby miasta, mimo czasem idealnych warunków kolonizatorskich.

Obraz

Czy właśnie o tym wie Atlas? Czy kosmos jest rzeczywiście ograniczony? Czy jest ograniczona liczba jego konfiguracji, kształtów przedmiotów, skał lub gór, głębokość mórz, odmian fauny i flory? Bo im dłużej lecę w kierunku jego środka, tym częściej się nad tym zastanawiam. Szczerze - nie chciałbym mieć racji. Byłoby to smutne. Jak gdyby za wszystkim istniała nie potężna siła natury i ewolucji, a zaledwie ograniczona w moc maszyna, uruchomiona kilkoma sprytnymi formułami. Deus ex machina bez znaczenia metaforycznego.

Dzień 6

Dowiedziałem się, że kilka systemów ode mnie znajdę czarną dziurę. Musiałem tam się dostać. Musiałem przerwać ten cholerny schemat. Gdy po raz trzydziesty zbierałem cynk, by uzupełnić hipernapęd, coś we mnie strzeliło. Zacząłem rwać otaczające mnie chwasty. Czekałem, aż zwróci to uwagę strażników - zwróciło. Zrobiłem z nich sitka. I znowu, i jeszcze raz, i następny, póki nie wystrzelałem każdej blaszanej puszki na tej planecie. Trwało to całą, choć dość krótką dobę. Zlany potem padłem na ziemię. Kiedy ta cudowna przygoda zamieniła się w autentyczną pracę?

Wtedy mnie olśniło. Czarna dziura to jedyna opcja nagłej, spontanicznej zmiany, jakiej potrzebowałem. Bo tak naprawdę to przecież nadal nie wiemy, co znajduje się po drugiej stronie. Nie wiemy nawet, czy istnieje drugi koniec czarnej dziury. Nie ma zatem żadnego równania, które by ją rozgryzło. To jedyna, ostatnia rzecz w całym kosmosie, która pozostała niezbadana. Jestem w stanie zaryzykować wszystko, co mam, by jeszcze raz stanąć w obliczu nieznanego. Nawet jeśli oznaczało to najszybszą przeprawę przez pięć autonomicznych systemów planetarnych, o jakiej tylko słyszeliście. Pędziłem jak galaktyczny olimpijczyk.

Gdy piszę tę słowa, patrzę na nią. Gdy wy je przeczytacie, ja już będę w środku.

Obraz

Dzień 24

Kosmos wygląda tak pociągająco z okna mojego pokoju podczas rytualnego papierosa. W środku - odpalony (wcale-nie)hiperkomputer, który cicho szumi niczym nocne morze, sterta kabli, z którymi już dawno przestałem walczyć i dwie skromne kanapki w towarzystwie pociętego grejpfruta. Którego jem na przekór własnym kubkom smakowym. Na zewnątrz - niezbadany, tajemniczy, nieskończony kosmos. Gdzie nic nie jest obliczone i oklepane po czasie. Nadal w to chciałbym wierzyć. Chociaż już wiem, że guzik prawda.

"Co z czarną dziurą? Co to za nagły przeskok narracyjny?!" - pytacie, bo macie prawo poczuć się delikatnie oszukani. W sumie o to chodziło od jakiegoś czasu. To nie była pierwsza czarna dziura, przez którą przeleciałem podczas mojej podróży. I dobrze wiedziałem, co czeka mnie po drugiej stronie. Dokładnie: dalsze setki podobnych, choć gigantycznych światów oraz jeden schemat, by wszystkimi rządzić. Schemat ogniwa warpowego. Nie wiem, może łudziłem się, że za drugim razem będzie inaczej, że oprócz przeskoczenia ileś tam setek lat świetlnych bliżej do centrum galaktyki poznam coś nowego. A wyszło... No, wyszło jak zawsze.

"Co z twoim celem?". Wiecie, czym dokładnie jest wiedza Atlasa? Świadomością braku niespodzianek. Notorycznym, odwiecznym znudzeniem. Żalem, że nie zrezygnowało się na samym początku. Albo nie zatrzymało w momencie, gdy podróż Podróżą jeszcze była - doświadczeniem mistycznym. Na dniu trzecim na przykład.

Wróciłem do takiego życia, jakie wiodłem wcześniej. Do mojej nudniutkiej pracy. I tekst piszę - recenzję - z dedlajnem na jutro. O grze z kosmosem i wielką obietnicą. Ironio.

Obraz

Adam Piechota

Jeju, dziękuję wszystkim, którzy śledzili dziennik. Jak łatwo się domyślić, jutro recenzja No Man's Sky.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Komentarze (14)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.