Dziennik 29 - recenzja. Nie traktujcie tego dosłownie
Zestaw zagadek na każdy dzień. Szkoda tylko, że żaden demon nie położył na nich łapy.
03.05.2019 09:00
Powiem wam, jak to sobie wyobrażałam – jeden dzień to jedna zagadka, trudniejsza bądź łatwiejsza, ale rozbudowana na tyle, by chcieć dawkować sobie kolejne w odpowiednim tempie. I tak po maksymalnie dwóch miesiącach (opcja dla leniwych, ale lubiących smakować przyjemności), albo po tygodniu (opcja dla niecierpliwych, ale dość bystrych) poznajemy całą historię zaginięcia grupy naukowców, którzy badali ruiny obcej cywilizacji. Oczywiście, wydawca niczego takiego nie obiecywał. Na okładce widnieje tylko, że „Dziennik 29” jest jedynym, co pozostało po naukowcach, którzy nagle zniknęli, a naszym celem jest rozwiązanie 63 zamieszczonych w nim zagadek w celu poznania losów ludzi. Wiadomo zatem, że można interpretować to po swojemu.Interaktywność książki polega na tym, że każdej zagadce towarzyszy kod QR, przenoszący nas do strony, na której mamy wpisać rozwiązanie zagadki. Dostajemy wtedy klucz, który wykorzystujemy w kolejnych łamigłówkach. I tyle.Po doskonałym Detektywie wydawnictwa Portal Games, po tych wszystkich przygodówkach, które wgniotły mnie w fotel (zeszłoroczne Lamplight City, Return of the Obra Dinn, czy dość świeże Don’t Escape: 4 Days in a Wasteland) oczekiwałam od „Dziennika 29” wiele. Zbyt wiele, jak się okazało.Nie chcąc przedłużać, przejdę do meritum – to po prostu zbiór zagadek, które każdy wielbiciel sudoku czy łamigłówek typowych dla testów na inteligencję zna od podszewki. Są tam rebusy, szyfry, szarady, ciągi, zagadki słowno-logiczne, matematyczne, ale też geometryczne łamigłówki testujące wyobraźnię przestrzenną, wiedzę ogólną czy zdolności kojarzenia faktów. Na plus zaliczam fakt, że ich różnorodność jest spora, ponadto nie zdarza się, by formuła dwóch zagadek się idealnie powtarzała. Typ może być ten sam, ale twórcy postarali się, byśmy nie mieli wrażenia déjà vu.W zasadzie nie nazwałabym tego dziennikiem. W paru miejscach zdarzają się stylizowane na odręczne zapiski, które jednak niewiele mówią o tym, co się działo z właścicielem zeszytu. Na siłę można w pewnym miejscu uznać, że coś się wydarzyło, czuć pewien dramatyzm… ale potencjał na opowiedzenie historii został niewykorzystany.Za nieco ponad 20 złotych dostajemy zatem po prostu książeczkę z zagadkami. Ładnie zilustrowaną, o szkicach trzymających klimat i z małą liczbą powtarzających się grafik - trzeba przyznać, że twórca, czyli
Dimitris Chassapakis, włożył dużo serca w ogólny wygląd Dziennika. Co istotne, całość została wydrukowana na dobrym, matowym papierze, na którym wygodnie robi się notatki.Ale poza wspomnianym już rozczarowującym brakiem opowieści, moją uwagę zwrócił też niewykorzystany interaktywny charakter Dziennika. Wystarczyło, by po podaniu prawidłowej odpowiedzi na stronie internetowej pojawiła się choćby szczątkowa notka, dziwne zdjęcie czy nagranie. Chciałabym, by twórca pewniejszym krokiem wszedł do świata interaktywnej rozrywki, nawet za wyższą cenę produktu. Mam nadzieję, że kolejna jego książka będzie się cechować większą odwagą.