Dziady #03 - Game Boy (1989)
Cześć, siema, tutaj Pablo Pablo. Od ostatniego wpisu doszło do kilku zawirowań. Po pierwsze cykl Dziady został przez was bardzo ciepło przyjęty. Przytoczyliście świetne historie które czytałem bez cienia nostalgii, wytykaliście błędy gramatyczne oraz byliście starzy. Po drugie użytkownik nonomnismoriar postanowił zostać głosem starszego pokolenia i wytłumaczył mi co ustanowiło kultowy status serii Mortal Kombat. Tekst mi się spodobał, ale niestety jestem zmuszony ogłosić oficjalną kosę z Panem wcześniej wymienionym. Przykro mi, ale jak to mówią: “Biznes is biznes. Noł hart filings” a ja słyszałem, że nonomnismoriar nie może grać w FIFĘ bo w samouczku przebił piłkę (ROAST!). Po trzecie szanowna Pani Redaktor Joanna nie wytrzymała ilości pozdrowień i postanowiła pożegnać się z nami. Ja płaczę dalej. Pani Redaktor zawsze znajdzie swoje miejsce w Dziadach, a ja teraz pozdrawiam szanowną Panią Redaktor i Prezenter Tatianę. Jak to mówił pewien fioletowy tytan: “Perfectly balanced, as all things should be”.
22.06.2019 | aktual.: 26.06.2019 15:24
Dopisek (bo członkowie redakcji odchodzą szybciej niż moje chęci do życia)
Jeszcze odszedł Pan Redaktor Naczelny Bartosz Stodolny. W imieniu redakcji Dziadów składam najserdeczniejsze życzenia, i proszę dać znać jak wysokie są emerytury po pisaniu o giereczkach, bo nie wiem czy mi się “kala” cisnąć w ten biznes.
Póki co styknie tych ogłoszeń - w końcu lud żąda: “chleba i igrzysk”. Jak zwykle zapewniam odpowiednią ilość sucharów, a na wirtualnej arenie zmierzę się z godnym siebie przeciwnikiem. Panie i Panowie, Gejmerki i Gejmerzy, dziady których nie pozdrawiam i Redaktorki które pozdrawiam: oto... GAME BOY!
A teraz szybkie backstory: mam kolegę Barta, i on sobie te grające chłopaki i kasetki chomikuje. Kolega Bart w swojej szczodrości udostępnił, pokazał i dał popykać na każdym modelu z jego kolekcji Game Boy’ów. Tym samym koledze Bartowi dziękuję i ogłaszam go pierwszym sponsorem i patronem Dziadów (miejsce na TWOJĄ reklamę).
Z Bartkiem znamy się od 8 lat, czyli od kiedy trafiliśmy do tej samej klasy w gimnazjum. Obok niegdyś bujnych loków i wręcz religijnego oddaniu muzyce rockowej, Bartek uwielbiał dawać wykłady niczego nie spodziewającemu się rozmówcy. Mogliście rozmawiać o kondycji pingwinich gatunków i ni z gruchy ni z pietruchy uraczeni zostaliście historią nintendowskiej kolekcji Bartka.
Po 8 latach mogę tylko potwierdzić, że Bartosz dalej nie może się powstrzymać od tego pier*olenia.
Jestem wielkim wielbicielem grania przenośnego. Zaczynając od prostych gierek w “Wąża”, poprzez moje pierwsze PSP, kończąc na PS Vicie i 3DSie (a jak zdobędę Pulitzer’a za te Dziady, to i Switcha). Zawsze ceniłem sobie kompaktowość, wygodę i grywalność... czyli cechy którymi nie charakteryzuje się przenośna linia wielkiego N.
To jak to było z tymi Gameboyami? Zaczęło się niewinnie od Game & Watch’y, które w naszym, wówczas komunistycznym kraju zostały udoskonalone dzięki firmie Elektronika. Nie będę się rozwodził nad kawałkiem radzieckiego plastiku, który poziomem swojego zaawansowania dorównuje tosterowi (a toster przynajmniej zrobi toasty). Pominę też głębie gameplayową, mierzącą się z innymi przeintelektualizowanymi grami jak np. Dark Souls.
Istotne jest to co firma z Kyoto postanowiła stworzyć później (a radzieccy piraci nie podołali zerżnąć). Opus Magnum japońskiej myśli technologicznej. Kawałek elektroniki który odmienił granie mobilne - Gameboy.
Na pierwszy rzut oka sprzęt nie budzi negatywnych emocji... bo nie budzi żadnych emocji. Szare pudło, które nawet sprawne oko pomyliło by z Cegłą Zwyczajną (Ceglus Ordinarus). Konsolę zaprojektowano jako wielofunkcyjne urządzenie wojskowe: można nią zabić czas albo kogoś, osłonić się przed wybuchem bomby lub - jeśli zdobyłeś klasę inżyniera - samemu pakę skonstruować i podłożyć.
Coś jeszcze? Krzyżak (nie pająk, śrubokręt), gumowe przyciski “Start” i “Select” oraz guziki A i B, których wiśniowy kolor wyróżnia się na tle depresyjnego plastiku.
Z tyłu znajdziemy miejsce na cztery baterie typu długie i grube oraz wielką szparę. Na początku myślałem, że to otwór na wentylator, gdyż urządzenie zbliżającymi się rozmiarami do Xbox’a musi mieć chłodzenie co najmniej wodne. Moją teorię natychmiastowo obalił Bartosz wręczając mi kartridż z grą Mouse Trap Hotel. Jeśli design kolorystyczny Game Boy’a przywodzi na myśl szarość życia i smutek, to komponujący się kartridż jest metaforycznym ptasim gó*nem, zaschniętym na masce samochodu.
Zaaplikowałem grę do szpary, włączyłem konsolę, wyłączyłem konsolę, “odaplikowałem” grę, przedmuchałem obie szpary, zaaplikowałem grę, włączyłem konsolę. Głośnik wesoło pierdnął, a ekran... no właśnie.
Ekran pierwszego GameBoy’a to cisza na sali, bo nawet na śmiech nie zasługuje. By wyróżnić się na tle konkurencji jakimi wówczas były Sega Game Gear czy Atari Lynx, Japończycy opracowali sprytny plan. Zamiast kolorowego, podświetlanego wyświetlacza, umieścili w swoim flagowym projekcie szarozielony, niepodświetlony ekran. Wszyscy tak zachwalają ostatnio Dreams, że “o jakie to rewolucyjne narzędzie pobudzające kreatywność...”. Gó*no prawda - to Game Boy nadwyrężał moją kreatywność i wyobraźnię w próbie odgadnięcia co wyświetlacz mi wyświetla. Nie zrozumcie mnie źle: to jest “feature”.
Dla tak zaawansowanego wyświetlacza otrzymaliśmy również odpowiednio zaawansowane narzędzia - suwak kontrastu który pomaga nam dostosować odcień szarości tak, że nie musimy oglądać tej “pożal-się-Godusie” “grafiki”.
Zabawa dopiero jednak się zaczyna. Bartosz powiedział “Paweł, jeśli przeczytam o tej gó*nianej gierce recenzję, to będę spełniony”. Panie i Panowie, Mouse Trap Hotel jest tak słabe, że zasługuje na osobny akapit:
PIER*OLONA MYSZ Z PŁASKOSTOPIEM, DO KUR...
[W trosce o oczy czytelników, akapit szkalujący Mouse Trap Hotel został ocenzurowany. Posprzątaj swój język. STOP WULGARYZMOM. Ale gra jest ch*jowa...]
Po tej jakże pełnej spokoju i radości przygodzie gładko przeszedłem do kolejnego tytułu. Pocket Bomberman to nie jest zwykła gra z gatunku “podłóż-i-spier*alaj” - panowie z Hudson Software postanowili stworzyć grę platformową. Świetna zabawa, ale to są porządne Dziady, a nie opłacane z góry recenzje giereczek więc... 90% moich śmierci wynikało z tego, że postanowiono na odwrót przypisać klawisz skoku i podkładania bomby. Nie wiem jaki kasztan był za to odpowiedzialny, ale typ od mapowania chyba cierpiał na brak przeciwstawnych kciuków. Nie zwalajcie też, na mój brak skilla - przeszedłem każdą grę Bethesdy bez żadnego bug’a.
Po tych jakże fantastycznych wybiegach przyszedł czas by wrócić na ziemię. Bartosz zaserwował mi tym razem najbardziej neutralny gatunek świata gejmingowego czyli gry sportowe. Padło na tytuł traktujący o wyjących na korcie atletach - Tennis.
Jak wrażenia? Nic ciekawego - taka gra na pięć minut kiedy siedzisz na klopie. Uwagę jednak przykuwa jeden szczegół. Postać sędziego przypomina mojego hydraulika sprzed dwóch tygodni, kiedy przeciekał mi wąż w terrarium. Miły facet pochodzenia włoskiego. Mówił, że dorabia na boku sprzedając swój wizerunek do gier dla dzieci, a sam w wolnych chwilach gra w gry dla prawdziwych prawilniaków jak Fortnite.
Zakończyłem swoją przygodę z Nintendo World Cup. Ten NESowy port tylko udowadnia, że Japończycy jedynie gdzie widzieli mecz piłki nożnej to w jakichś hentaiach. Zawodnicy którzy mają więcej w barach niż we łbie uskuteczniają słynną taktykę Piotra Świerczewskiego. Okazuje się też, że boisko może być świetnym miejscem do trenowania nowo poznanych podań, chwytów czy rzutów przeciwnika na murawę. Nie ma też reprezentacji Polski, która jest najlepsza w każdym sporcie. Można by podejrzewać, że po prostu nie starczyło miejsca dla tak świetnej drużyny, ale z drugiej strony jakby NASZ ROBERT założył jakiegoś Nelsona na murawie, to gra kończyłaby się walkowerem ze strony przeciwnej.
Odczucia końcowe dotyczące Game Boy'a? Prędzej postawię kloca, niż moja ręka spocznie ponownie na tym Nintendowskim Klocu.
Akapit miłości
No, to była podróż do wnętrza lat 90. Game Boy po dziś dzień pozostaje dla wielu konsolką “to-go”. Zawdzięcza to oczywiście wciąż grywalnym i pokuszę się nawet o stwierdzenie ponadczasowych tytułom. Te kilka godzin spędzone z tymi starymi gratami uświadomiło mi, że tam gdzie kieszonsolki zostają w tyle jeśli chodzi o moce obliczeniowe, to nadrabiają kreatywnym i często niekonwencjonalnym podejściem do tematu. Kiedy flagowce Sony i Microsoftu szły (i idą) w zaparte w więcej rdzeni, tam ich ekscentryczni kuzyni bajerowali tylnym panelem dotykowym czy podwójnym ekranem. Game Boy to świetna zabawa przy świetnych grach. Mam nadzieję kiedyś sobie sprawić model SP (bo jak normalna konsola ma PODŚWIETLANY ekran) z Castelvanią czy Finalem. Jak na tamte lata, to przyznam “kiedyś to było, kurłaaaa”.
Jak tam u was z tymi Gameboyami było? Może znajdzie się jakiś hipster który szpanował w szkole Lynxem z normalnym wyświetlaczem. Polecam sekcję komentarzy. Iydem polecił autopromocje, to ja w promocyjnej okazji promuje swoje poprzednie wpisy o beznadziejnym Diablo i słabym Mortalu. Pozdrawiam wszystkich dziadów i Panie Redaktorki które rozjaśniają nawet najciemniejsze dungeony.
Pablo