Dziady #02 - Mortal Kombat (1992)
HAHA! Już pewnie myśleliście, że moja krucjata głosząca tezę “starzy ludzie są starzy” oraz “stare gry są stare” zakończy się na jednym tytule. Nic bardziej mylnego. Powiem więcej: po jakże szczodrej nominacji mojego tekstu czuję się zmotywowany, by dalej umęczać się grami starszymi ode mnie. Dlatego tradycyjnie wyzywam wszystkich od starych dziadów (oprócz pani redaktorki Joasi, która młodnieje z każdą minutą) i biorę się za 27-letnią bijatykę - Mortal Kombat (TU TU TU TUTUTU TU TU TU TUTUTU).
21.04.2019 | aktual.: 08.05.2019 20:04
Mortal kombat 1 Theme ~ {"Original Theme"}
Wybór owej gierki nie był przypadkowy. Tytuł podkablował użytkownik gsg (którego blog polecam o TUTAJ), odnosząc się do niego z wielkim sentymentem. Mowa była wprawdzie o drugiej części cyklu liczącego więcej gier niż średnia wieku użytkowników Polygamii (czyli 40+, źródło “legitne”), ale niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jeszcze warto wspomnieć, że w momencie w którym to piszę (15 kwietnia 2019) do premiery 11 części cyklu pozostało 8 dni (a w momencie publikacji 2 dni). Musicie przyznać, że nieźle to ograłem.
Mortal Kombat który oficjalnie rozpoczął swój żywot jako gra automatowa doczekał się wielu portów w tym na PC-ty. Stwierdziłem więc, że tym razem nie będzie problemu z piraceniem. Wbijam na Ebay’a wpisuję “Mortal Kombat PC” i zastałem zdjęcia pudełek z czymś co w zamierzchłych dziejach nazywano “Dys-kie-tką”. Kojarzę je z czasów kiedy na na “chleb” mówiłem “chleb”, bo nie byłem jakimś upośledzonym dzieckiem. Wracając do “Dys-kie-tek”: pamiętam, że moja postępowa ciotka trzymała na takich swoją pracę magisterską, która zajmowała połowę miejsca. Najwyraźniej w 1993 ludzie nie byli zbyt inteligentni stwierdzając, że zamiast wpakować to na jednego Blu Ray, umieszczą Mortala na 3 dyskietkach.
Tak więc zażenowany archaiczną technologią użytą w wydaniu PC-towym ruszyłem w poszukiwaniu alternatywy. Już miałem wydać moje ciężko zarobione pieniążki za ostatni wpis na GOGu, lecz zdecydowałem, że jeszcze szybko przejrzę moją kolekcję gier na Steam. Moim oczom ukazał się tytuł Mortal Kombat Kollection. To też idealne miejsce żeby szybko wytknąć panom z Midway skrajny analfabetyzm. Najgorsze jest to, że nikt przez te 27 lat nie poprawił pisowni Kombat na Combat.
Segment z próbą uruchomienia gry już chyba jest tradycją, bo nawet w porcie stricte przygotowanym pod nowsze maszyny musiało coś się zepsuć. Panie i panowie, przedstawiam wam pierwszego bossa z którym każdy chociaż raz w życiu stoczył zażarty bój: Games for Windows - Live. Wszyscy teraz tak narzekają na brak funkcjonalności Epic Games Store, a zapominają o tej abominacji zafundowanej nam przez Microsoft. Jakim PAJACEM trzeba być, żeby wyłączyć wsparcie dla tej usługi i tym samym nie pozwalać uruchomić gry, bo usługa jest wyłączona. Nazywam to “Paradoxem” (*wink* *wink*).
Tradycyjne dwa google i 3 wiązanki później.
Ku*wa działa (4). Moim oczom ukazało się menu główne. Do wyboru 3 pierwsze Mortale reprezentowane przez modele automatów. Wybieram pierwszą część Śmiertelnej Walki i wyświetla mi się piękny ekran tytułowy z WordArt’owskim tytułem, z charakterystycznym TU TU TU TUTUTU. Posłusznie klikam enter i zostaję przerzucony na ekran wyboru wojownika. O mało nie spadłem z krzesła widząc aż 7 postaci do wyboru:
- Johnny Cage: Tania podróba Van Dama
- Kano: T-800 w trakcie kryzysu wieku średniego
- Raiden: Farmer z sąsiedniego pola ryżowego
- Liu Kang: Bruce Lee zakupiony w tym samym sklepie z podróbami co Johnny Cage
- Scorpion: Skryty ninja paradujący w najjaśniejszym możliwym kolorze
- Sub-Zero: Dowód lenistwa programistów. Znany także jako “ale gramy bez lodowych pocisków”
- Sonya Blade: statystka z teledysku Call On Me Erica Prydz
Kierując się swoim gamingowym instynktem wybrałem Scorpiona (no bo wygląda na największego badassa i jest ognisty), i zacząłem swoją przygodę w brutalnym świecie wiecznej gali MMA. Drabinka przedstawiona przed pierwszą potyczką wskazała mój cel: Stary Dziad. Fakt, że człowiek który wygląda jakby się kwalifikował jako słuchacz Uniwersytetu Trzeciego Wieku wiele mówi o jakości wojowników na tym turnieju. To tak jakby twórcy mówili: “Patrzcie! Ta gra jest tak łatwa, że nawet ostatni boss jest reprezentowany przez pana z brodą dłuższą niż czas produkcji Anthem ”.
Pierwszy do golenia ustawił się Van Dame. Generalnie arena na której toczył się pojedynek prezentowała się ciekawie: jakieś lisy z dzidami, za nimi tłum Johnów Malkovichów w prześcieradłach, a na tronie wszystko obserwuje Stary Dziad.
Gong wybił. Zaserwowałem pierwszą serie punchów w bajerancką facjatę Cage’a by płynnie przejść do ciosów kopanych. Pierwsza runda moja. Generalnie przeciwnicy na pierwszych 3 etapach poruszają się jak paralitycy, a ciosy wyprowadzają z szybkością kalekiego ślimaka. Mogę sobie tylko wyobrazić bywalca salonu gier który przegrywa pierwszą walkę i wzbudza zażenowanie innych graczy stojących w kolejce by pokazać prawdziwego skilla.
Potem robi się ciężej. Grawitacja przestaje mieć takie parcie na przeciwników więc zaczynają skakać, kucać i rzucać laserami. W tym momencie musiałem dokonać rzeczy nie do pomyślenia w dzisiejszym świecie gier komputerowych: NAUCZYĆ się ruchów specjalnych. Każda postać ma ich po dwa. Okazało się, że mój odblaskowy ninja ma najgorszy zestaw: kamyk na sznurku który przyciąga oponenta oraz teleportacja za plecy przeciwnika, która została stworzona do irytowania drugiego gracza w rozgrywce wieloosobowej.
Na każdym kroku staram się przekazać, że deweloperzy odpowiedzialni za tą grę są leniwi i za nic mają sobie gracza. Po pokonaniu każdego z “podstawowych” fighterów, spotykamy się z dobrze nam znaną praktyką recyklingu. Kolejne 4 potyczki toczone są kolejno: z samym sobą i z tymi samymi gostkami których już pokonaliśmy ale dobranych w pary. W tym momencie pokłady mojej cierpliwości osiągnęły poziom krytyczny. Zacząłem wyprowadzać ciosy nie tylko w wirtualnych oponentów, ale także w klawiaturę. Najgorsze jednak miało nadejść.
Ostatnia para pokonana. Ja cały szczęśliwy, że udało mi się przejść przez ten maraton bez strat w sprzęcie i zdrowiu własnym. Zostaje wyświetlony “Scorpion wins” i... dostaje zawału. Zamiast przejścia na ekran z drabinką, z nieba postanawia zlecieć jakaś małpa. Ja cały zestresowany, ona coś tam ryczy, paski zdrowia się odnawiają i...
Przegrałem zanim się zorientowałem, że osobnik o oryginalnym imieniu Goro nie miał przyjaznych zamiarów. TRZY DNI (dosłownie) zajęło mi pokonanie tego szympansa który już swoim chuchnięciem zabierał połowę życia. Jego ciosy były wyprowadzane szybciej, silniej i skuteczniej. Ostatecznie nie wystarczało to by dorównać mojej sprytnej taktyce.
Postanowiłem wykorzystać brata-bliżniaka Scorpiona - Niebieskiego Scorpiona. Okazało się, że ten szympans odziany jedynie w slipy jest podatny na lodowy pocisk, który zamraża go w miejscu. W połączeniu to zaawansowaną taktyką na którą wyrywam wszystkie gejmerki na studiach - “Skakanie i kopanie” - efekt był natychmiastowy. Splunąłem na truchło czterorękiego bandyty, po czym przypomniałem sobie, że Goro nie był tym którego cel wyznaczyła mi gra. Prawdziwa walka miała dopiero nastąpić. Dark Souls, Sekiro, Bloodborne to nic w porównaniu z...
Stary Dziad był słaby i stary. Opykałem go w dwie sekundy.
Moją podróż podsumowano kilkoma linijkami epilogu, który coś wspominał o nastąpieniu końcu świata. Okraszono to słowami “Have a nice day!”. Ja to nawet bym się cieszył gdyby ten koniec świata nastąpił - przynajmniej nie byłbym zmuszony nawet patrzeć na tą bijatykę w życiu doczesnym.
Na koniec twórcy zaserwowali nam creditsy aktorów. Nie wiem skąd pomysł na to, że ktoś jeszcze będzie chciał oglądać te krzywe animacje po kilkuset próbach walki z Gorem, ale rozumiem i współczuję, że na te czasy był to szczyt możliwości technicznych.
Co mnie nauczyła rozgrywka w Mortal Kombat? Uważać na spadające małpy, bo nigdy nie wiadomo kiedy dostaniesz zawału.
I tradycyjnie akapit prywaty: jako dzieciak dorastałem z bijatykami rozgrywającymi się w trójwymiarze (Virtua Fighter, Tekken 3). Nagły powrót do korzeni był jak zimny kubeł wody. Jestem jednak pod wielkim wrażeniem, że nawet mimo ograniczeń związanych z brakiem osi Z twórcy byli w stanie zapewnić kupę zabawy (szczególnie w trybie dwuosobowym). Wprawdzie wszystko “chodziło” wolniej i wydawało mi się, że Mortal Kombat to bardziej gra strategiczna aniżeli bijatyka. Mimo to jestem w stanie sobie wyobrazić jak wielki “impact” miał ten tytuł w czasach premiery. Do Mortal Kombat NIE wrócę, ale za to w trzecią odsłonę gra mi się miodnie. Tak więc pozdrawiam starych dziadów (a w szczególności panią redaktorkę Joasię, która jak profesjonalna wiedźma utrzymuje swój wiek w miejscu) a my czytamy się w kolejnej części Dziadów.
Pablo
P.S. W sumie jeśli to czytasz, to fajnie jakbyś się podzielił swoją historią związaną ze starszymi Mortalami. Chętnie poczytam coś od Ciebie. 🙂
P.S. 2 I oczywiście życzę w te święta wielkanocne gamingowego zajączka oraz czasu spędzonego z najbliższymi. 😀