"Dziadek nie po to oddał życie, byś teraz kupował sobie skilla!" - Blizzard pięknie śmieje się z branży
Reklamy "darmowego" StarCrafta II są śmieszne i bardzo celne, ale jeśli mam być szczery, to trochę w nich hipokryzji.
Mój dziadek walczył z Chaosem*. I co z tego ma? Ano nic, bo Chaos radzi sobie całkiem dobrze w Warhammerze. A wiecie, co radzi sobie całkiem dobrze w naszym świecie? Mikrotransakcje. I tak, jak walka mojego dziadka nic nie dała, tak nasze zmagania skazane są na porażkę. Bo widzicie, wbrew obiegowym opiniom, u gigantów pokroju EA czy Activision nie pracują „separatyści intelektualni”, tylko bardzo ogarnięci ludzie, a każda decyzja poprzedzona jest godzinami analiz i badań rynkowych.
Te najwidoczniej pokazują, że lootboxy, mikrotransakcje i wymuszanie na graczach dodatkowego płacenia w tytułach AAA nie tylko nie spotka się ze zdecydowanym sprzeciwem, ale świetnie się przyjmie. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że niemal połowa przychodów Take-Two za ostatni kwartał roku podatkowego to pieniądze z mikrotransakcji, a w przypadku Ubisoftu jeszcze więcej.
Zaraz, zaraz, ale jak to? A te wszystkie artykuły potępiające tego typu praktyki? A oburzenie graczy? A minusy na Reddicie? Przecież… przecież nam się to nie podoba! Jesteśmy zdegustowani! Nasz głos się liczy! Problem w tym, że się nie liczy. Ostatnie obniżenie cen bohaterów w Battlefroncie II to nic innego, jak powszechnie znana strategia radzenia sobie z PR-owym kryzysem - spraw, by pierwotne zarzuty przestały być aktualne. Vader jest za drogi? No zobaczcie, już nie jest taki drogi. A czy faktycznie coś to zmienia? Nieistotne, bo kryzys zażegnany, a artykuły „Darth Vader kosztuje bardzo dużo” właśnie się przeterminowały. I jeszcze wychodzimy na tych dobrych, bo przecież słuchamy graczy i zmieniamy się dla nich.
Druga sprawa, jeszcze ważniejsza, to fakt, że te gry nie są skierowane do nas - „prawdziwych graczy”. Zobaczcie na reklamy ostatniego Call of Duty albo Battlefronta 2. Czy ich targetem jest ktoś, dla kogo gry wideo to pasja? W przypadku WW2 pokazano zbieranie startej ekipy, która kiedyś może faktycznie podchodziła do grania z miłością, ale po drodze wydarzyło się życie. Tu dzieci, tam praca, obowiązki i tak dalej. A Battlefront? Ta dwójka też nie wygląda na osoby spędzające z grą więcej niż trzy godziny tygodniowo.
Oczywiście nie twierdzę przez to, że typowy gracz to zarośnięty bezrobotny z nadwagą, który od 10 lat okupuje piwnicę rodziców i gra w World of Warcraft. Wręcz przeciwnie - zdecydowana większość znanych mi pasjonatów to szczęśliwi rodzice, ludzie spełniający się zawodowo i bardzo dobrze radzący sobie w życiu. Chodzi jednak o sam przekaz, który ewidentnie nie jest skierowany do kogoś czytającego prasę specjalistyczną czy przejmującego się stanem branży.
Problem w tym, że tych pierwszych jest więcej i dla nich obecne szaleństwo jest naturalną koleją rzeczy. Widać tak musi być, a w sumie co mi szkodzi wydać tych parę dolców ekstra. Tym bardziej, że przecież kupuję oszczędność czasu. Zamiast grindować tego nieszczęsnego Vadera czy inny karabin, po prostu kupię skrzynkę. I tu dochodzimy do reklam, którymi Blizzard zachęca do pobierania darmowego już StarCraft II: Wings of Liberty.
StarCraft II Free to Play: Legacy (Full Version)
Do tego dochodzą posty na Twitterze:
Reklamy te pięknie podsumowują i wyśmiewają to, co dzieje się w branży, jednocześnie będąc świetnym przykładem tego, jak trafić materiałem do entuzjastów bez przedstawiania ich jako - wybaczcie kolokwializm - zaśmierdłych nerdów. Ojciec, matka, dorastający syn i sceneria wskazująca, że mamy do czynienia z przedstawicielami klasy średniej. Nigdzie nie widać walających się Doritosów czy puszek po Mountain Dew. Przy okazji Blizzardowi udało się też podkreślić swój pecetowy rodowód i skupienie na „platformie panów”, ale co tam słowa. Po prostu zobaczcie.
Tylko że w tym miodzie jest solidna łyżka dziegciu, bo tak uwielbiany przez graczy Blizzard też ma swoje za uszami. Firma podniosła w marcu ceny paczek w Hearthstonie, a z czasem zaczęła wprowadzać zmiany utrudniające życie graczom free-to-play. To jednak nic, bo karcianki rządzą się własnymi prawami i akurat tam sprawdza się powiedzenie, że nie musisz odblokowywać wszystkiego. Zbierasz sobie swoją ustaloną talię, a reszta cię nie obchodzi.
Inaczej jest w przypadku Overwatcha, który przecież ma skrzynki z lootem, a niektórzy twierdzą nawet, że sukces FPS-a tylko zachęcił innych do wprowadzenia tego modelu mikrotransakcji do pełnoprawnych produkcji AAA. Trochę w tym prawdy jest, bo choć lootboxy były na długo przed Overwatchem, choćby w Team Fortress 2 czy Mass Effect 3, to pierwszej pozycji do AAA daleko, a w drugiej był to ledwie dodatek do multiplayera. Bardzo lukratywny, ale niebędący głównym elementem zabawy.
Bartosz Stodolny
*Mój dziadek tak naprawdę nie walczył z Chaosem, ale to taki wewnętrzny żart naszej grupy RPG-owej używany właśnie w sytuacjach, w których coś i tak nie ma sensu.