Dragon Ball: The Breakers. Coś poszło nie tak [Recenzja]
O tym, że Dragon Ball będzie żył wiecznie, przekonany jest każdy fan twórczości Akiry Toriyamy. Pytanie jednak, jak owo życie będzie się prezentować. Na przykładzie Dragon Ball: The Breakers można stwierdzić, że do ideału jeszcze trochę brakuje.
Dragon Ball: The Breakers to próba odświeżenia marki w kontekście gier wideo. Bandai Namco zdecydowało się odejść od klasycznych dla siebie bijatyk 2D/3D czy gier RPG na rzecz asymetrycznej gry wieloosobowej. Wydawało się, że ten pomysł może się przyjąć, lecz trzeba przyznać, nie wyszło najlepiej.
Sam pomysł na stworzenie Dragon Balla, w którym w zasadzie nie możemy wcielić się w żadnego z członków Team Z (protagonistów anime), wydawał się być o tyle słuszny, że niedawno na rynek wyszła klasyczna bijatyka FighterZ, a także Dragon Ball Z: Kakarot, w którym przechodzimy historię znaną z Dragon Ball Z. Czas na to, by odsapnąć od dobrze znanych bohaterów, był więc dobry.
O "fabule" Dragon Ball: The Breakers pisałem już w pierwszych wrażeniach z wersji beta I nic się od tamtej pory nie zmieniło. W skrócie - wcielamy się w stworzoną przez siebie postać, która regularnie wpada w szwy czasowe, w których wraz z drużyną musi mierzyć się z jednym ze znanych z serii antagonistów.
Problem leży w tym, że nasze siły nie są wyrównane. Wrogowie dysponują silnymi atakami, podczas gdy drużyna ocalałych może korzystać z tego, co znajdzie na planszy oraz z czasowych przemian w znanych z serii bohaterów.
O ile w becie system ten działał nie najgorzej, o tyle po premierze pełnej wersji jest już co najwyżej średnio. Twórcy gry zdecydowali się nie umieszczać w niej czatu tekstowego ani głosowego. Utrudnia to więc koordynację działań i zmusza do obserwowania sytuacji na planszy i dostosowywania się do niej. Ma to duże znaczenie, ponieważ w pojedynku jeden na jednego najeźdźca zawsze wygra z ocalałym. Transformacja w bohatera trwa chwilę, a po niej jesteśmy w zasadzie bezbronni.
Sytuacja odwraca się, gdy na antagonistę napada więcej niż jedna postać. Już w przypadku walki dwóch ocalałych z najeźdźcą, temu drugiemu trudno się bronić, a jego pasek życia jest szybko opróżniany. Im więcej atakujących, tym trudniej.
W becie niemal wszyscy gracze byli przypadkowi, trudno było więc o dobrą organizację drużyny. Dzięki temu gra była dość wyrównana. W pełnej wersji, kiedy każdy zainteresowany może znaleźć odpowiedni dla siebie serwer na Discordzie najeźdźca miewa naprawdę trudne momenty.
Zorganizowany atak całej drużyny jest w stanie kompletnie rozłożyć na łopatki potężnego antagonistę, nie zostawiając mu nawet zbyt wiele okazji do kontrataku. Mam wrażenie, że grupy komunikujących się ze sobą graczy są w przypadku The Breakers są w stanie bardzo szybko zdominować przynajmniej "niedzielnego gracza".
Płać, by wygrać
Nie wydaję pieniędzy na mikropłatności. I w przypadku Dragon Ball: The Breakers zostaję z tego względu w tyle za tymi, którzy chcą wydawać duże pieniądze. Wydając pieniądze na dragonballowe lootboxy szybko można zyskać nowe umiejętności i postacie, które są wyraźnie lepsze od tych podstawowych. Co więcej, spodziewam się, że wraz z rozwojem gry dysproporcje między graczami płacącymi a tymi, którzy zrezygnują z wydawani pieniędzy, będą rosły. Widać to już teraz. Do gry wprowadzono możliwość transformacji w antagonistów, grając w drużynie ocalałych. Oni i ich umiejętności są o wiele bardziej użyteczni od postaci, które otrzymujemy na start.
Dragon Ball: The Breakers - nuda i monotonia
Dragon Ball: The Breakers to gra, która dała mi kilka godzin niezłej zabawy. Z czasem jednak monotonia zabawy była aż zbyt duża. Niewiele plansz, niewiele postaci w zasięgu. Generalnie ciągle robimy to samo, a w przypadku nie najlepiej zorganizowanego zespołu szanse na powodzenie w walce z najeźdźcą są śmiesznie małe. Z kolei jako najeźdźca możemy czuć się bezpieczni tak długo, aż nie dopadną nas rywale z włączonym Discordem.
Szczerze mówiąc, trudno mi sobie wyobrazić, by The Breakers było grą żyjącą przez kilka lat. Biorąc jednak pod uwagę, że fandom Dragon Balla jest naprawdę spory, a system lootboxów zachęca do inwestowania pieniędzy, nie obawiam się o to, że Bandai Namco nie wyjdzie na swoje na całym projekcie. A to z kolei oznacza, że na pewno nie jest to ostatnia gra osadzona w tym uniwersum. Przed laty zwykło się mówić, że Dragon Ball nigdy się nie skończy i chyba w istocie tak właśnie będzie.
Gra testowana była w wersji na PC. Klucz dostarczył nam jej polski wydawca - Cenega.
Karol Kołtowski, dziennikarz Polygamii