Don't wanna mess up my blade
13.04.2019 10:06, aktual.: 23.04.2019 23:47
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jeśli masz zagrać w jedną grę przygodową w życiu, powinno to być Grim Fandango.
Powiedział mi tak przyjaciel Hardy lub jego przyjaciel Vicek, a może w ogóle zupełnie kto inny, ale trzeba jakoś zacząć tekst.
Po zagraniu w Grim Fandango bardzo chciałbym zobaczyć, jak Tim Schafer z dzbankiem gorącej kawy w ręku wspina się po drabinie.
Kiedy przeszło dwadzieścia lat temu jako ledwo odrosły od ziemi szkrab raz po razie walczyłem o ułożenie przeklętego totemu w Ace Venturze, nie mogłem wiedzieć, że czeka mnie długa przerwa w styczności z gatunkiem. Wkrótce potem przesiadłem się z komputera pod telewizor, zaś point and clicki ani nie miały na konsolach silnej reprezentacji, ani w zalewie cudownych jRPGów, platformówek i bijatyk nie wybijały się w moich oczach.
Dziś muszę czasem siłą zapędzić mózg do podjęcia wyzwania, które nie polega głównie na wirtualnych mordach, wyzwania pozbawionego natychmiastowej gratyfikacji w postaci płynnego ruchu i wygodnej, bezpośredniej kontroli nad bohaterem, który ma tak perfekcyjnie dopracowane animacje, że nawet zwykły podskok może sprawić frajdę.
Zbierający dane o czasie potrzebnym na ukończenie gry serwis How Long To Beat Grim Fandango wycenia na jedenaście godzin z życia. Trochę zazdroszczę bystrzachom obycia. Moja podróż przez zaświaty trwała przeszło dwa razy tyle.
Grim Fandango Remastered Launch Trailer
Zapewne znajdziecie w sieci opasłe analizy tego klasyka. Przeczytacie o cudownie pomyślanych, eklektycznych zaświatach z agentami biura podróży, poczciwymi demonami, miłością, zdradą i podstępem w stylu noir, z doskonałym udźwiękowieniem i inspiracjami art deco. Można się zakochać już od pierwszej sceny, kiedy Manny Calavera po spotkaniu z klientem wielką kosę składa jak scyzoryk i zdejmuje trupioczarny płaszcz, pod którym chowa dodające wizerunkowi śmierci majestatu szczudła.
Ja uległem uczuciu i kiedy wkrótce potem tworzyłem bohatera Falloucie, dostał na imię Manny Clvra - tyle się zmieściło.
Zanim przebrnąłem przez Grim Fandango, klan Clvrów zdążył przejść oba klasyczne Fallouty.
Ponowne spotkanie z przygodówką okazało się przede wszystkim konfrontacją z własnymi przyzwyczajeniami i preferencjami. Sympatyczny bohater jest niemrawy, nie podskakuje, nie bardzo potrafi użyć wielkiej kosy w charakterze bojowym - aż człowiek tęskni do Great Scythe z Dark Souls - a do tego czasem gubi się na niewidocznych ścieżkach oplatających poziomy. Dosłowny akt gry w Grim Fandango nie jest dla mnie przyjemny i już. Musiałem zaakceptować, że dialogi odpalają się dopiero kiedy Manny stanie w odpowiednim miejscu, że animacje wyjmowania i chowania przedmiotów trwają wieczność, tak samo zresztą jak przeglądnie kieszeni bohatera, żeby w ogóle dotrzeć do któregoś z nich.
Musiałem zaakceptować, że zagadki w grach przygodowych nie są logiczne, że czasem są specjalnie na opak, że śmieją się z gracza i jego pomysłów. Nawet jako laik w gatunku zaryzykowałbym stwierdzenie, że skojarzeniowe łamigłówki bywają w Grim Fandango bardzo nierówne i na każdą cudowną, jak ta z dobitnie wyeksponowanym na biurku Evy dziurkaczem, przypada jedna niepotrzebnie przekombinowana - jak kiedy zaciąłem się, bo szukałem sposobu na zatrucie dzbanka kawy, a należało się, trzymając ten dzbanek w ręku, wspiąć na słabo widoczną drabinę i upatrzone ofiary oblać.
Mój przyjaciel Hardy tłumaczył mi kiedyś, że w tym właśnie tkwi siła dobrej gry przygodowej, że znajduje balans pomiędzy oczywistymi, logicznymi rozwiązaniami, a rozwiązaniami wykorzystującymi te same, proste narzędzia do zupełnie nieoczywistych, szalonych wręcz, acz równie skutecznych zabaw. Wierzę mu.
Ale tu nauczyłem się przede wszystkim, że czasem przerwa robi dobrze. Że choć zaułki Rubacavy kuszą blichtrem i rozpustą, czasem w rozwiązaniu zagadki od bezproduktywnego obijania się od ekranu do ekranu lepiej pomoże tydzień, miesiąc, dwa, ba, trzy miesiące przerwy nawet. Od biedy nawet klikanie wszystkiego na wszystkim. W ostateczności podpowiedzi z sieci też nie będą wstydem.
Tim Schafer na pewno nie będzie krzyczał, że oszukałem nie tylko grę, ale przede wszystkim samego siebie. Nawet gdyby chciał, nie mógłby. Spadł z drabiny.
Ale nie mam do niego żalu. Ostatecznie nawet i ja, idiota w świecie gier przygodowych, który nie pamiętam już rozwiązania ani jednej zagadki z Ace Ventury, Kajko i Kokosza czy Podwójnych kłopotów Buda Tuckera, powiem wam dziś tak:
Jeśli masz zagrać w jedną grę przygodową w życiu, powinno to być Grim Fandango.