Dishonored - w świetle lamp gazowych skrada się wiktoriański bękart Thiefa i Deus Ex
Wydawałoby się, że ponad 40 minut, które spędziłem sam na sam z Dishonored to mnóstwo czasu. I tak, i nie - choć mam wiele do opowiedzenia, to jednak mam wrażenie, że zaledwie liznąłem zawartość tej gry.
Twórcy wielokrotnie podkreślali, że w Dishonored będzie można wybrać ścieżkę, jaką podążymy w trakcie wykonywania misji. Przekonałem się o tym na podstawie jednego poziomu - w założeniach niby prostej misji, gdzie miałem się wkraść do rezydencji i zamordować swój cel.
Cel znajdował się w rezydencji, w której akurat trwało przyjęcie - świetna okazja. Pośród ludzi noszących dziwne maski, zabójca w dziwnej masce nie będzie się w ogóle wyróżniał. Oczywiście do rezydencji nie wpuszczają byle kogo, więc trzeba było zacząć kombinować. Corvo Atano ma w rękawie tyle asów, że miłośnicy praktycznie każdego stylu gry znajdą coś dla siebie.
Oczywiście mogłem wpaść do środka i po prostu zrobić jatkę - nawet pokusiłem się o sprawdzenie, czy chodzący przed rezydencją robot wytrzyma trafienie wybuchającą beczką. Wytrzymał, więc musiałem załadować grę i zdecydować się na jakieś subtelniejsze rozwiązanie. Wykonywanie misji w elegancki sposób, bez ofiar wśród niewinnych jest pożądane, jeśli nie chcemy, by naszej postaci przybywało punktów chaosu. Ich liczba sprawia, że świat zmienia się na gorsze, a my zdążamy w stronę innego wariantu zakończenia.
Ponieważ misja zaczęła się na łodzi w śmierdzącym kanale biegnącym niedaleko ogrodzenia, postanowiłem zanurkować i poszukać jakiegoś wejścia. W wodzie jednak zacząłem momentalnie tracić zdrowie - okazało się, że tutejsze ryby bez problemu przegryzają się przez uniform Corvo. Wcisnąłem L2 odpowiedzialny za wybór umiejętności, by znaleźć na to jakiś sposób i mnie oświeciło. Possession - czyli zmiana w określone zwierzę. Wdrapałem się z powrotem na łódź, wycelowałem w rybę, błysk magii i po chwili wachlując się płetwami płynąłem do wyrwy w kratach - do kanału pod rezydencją.
Piwniczka z winem skrywała zamknięte drzwi, których otwarcia strzegła prosta zagadka przestrzenna - wystarczyło mądrze wykorzystać Blink - teleport na krótką odległość. Aczkolwiek poczułem się nieco zmuszany do kombinowania, bo na moje oko mógłbym się teleportować przez kraty do środka. Próbowałem jeszcze przejść pod postacią szczura, ale okazało się, że drzwi mają za wysokie progi na szczurze nogi. Jak się później dowiediałem, można było też znaleźć zaproszenie albo prześlizgnąć się przez opuszczony budynek na tyłach rezydencji. Ciche wymordowanie strażników i wejście od frontu oraz przesmyknięcie pod postacią szczura także były wśród opcji.
Jestem w środku, chowam, broń, strzepuję smoking. W kuchni służba ogląda się za mną, przy schodach oficer ostrzega, że nie wolno wchodzić na górę, ale traktuje mnie jak ekscentrycznego gościa. Kiwnąłbym mu głową, gdyby twórcy przewidzieli taką opcję, ale po prostu skręcam do holu i dalej do sali balowej. Nie myliłem się w kwestii masek - goście wyglądają jakby uciekli z ostatniego przyjęcia w Rapture, a ich twarze osłaniają powykręcane pyski zwierząt, często zdeformowane lub upstrzone elementami maszyn. W tle sączy się fortepianowa muzyka, a dom robi wrażenie stylizacją i przepychem - twórcy określają świat w Dishonored takimi określeniami jak alternatywna epoka wiktoriańska czy rewolucja przemysłowa albo terminem "gaslamp fantasy", który stosuje się na określenie uniwersów, gdzie steampunk miesza się z magią. Ja sam mam skojarzenia a to z serią Thief, a to z Bioshock i chłonąc widoki powoli zaczynam rozglądać się za swoim celem. Dodam tylko jeszcze, że grafika w wersji na konsolę nie była powalająca, ale gra tak doszczętnie kupiła mnie swoją stylistyką i klimatem, że przymknąłem oko na ząbki i rozmycia.
Widoki widokami, ale misja przede wszystkim: żeby sprawa nie była zbyt prosta - okazuje się, że imieniem Lady Boyle można określić aż trzy kobiety. Wszystkie w identycznych maskach, choć ubrane w różne kolory. Próbowałem rozmowy z gośćmi, ale większość nie była zainteresowana. Mogłem słuchać ich rozmów, ale nie bardzo miałem czas, a bez kontekstu całej fabuły, nie bardzo wiedziałem o czym mówią. Jednak już w pełniej grze, miłośnicy składania fabuły z wielu elementów, będą mieli sporo do podsłuchania czy przeczytania. Zwłaszcza opcja podglądania przez dziurkę od klucza prezentuje się interesująco.
Zaglądam do dziennika - Dishonored tylko przypomina strzelaninę z wyglądu, ale tak naprawdę bliżej mu do RPG. Okazuje się, że oprócz szukania informacji o interesującej mnie lady mam jeszcze list do dostarczenia jednemu z przebywających tu Lordów. Spotykam go na dworze, gdzie okazuje się, że w rzeczonym liście inny lord wyznaczył mnie na swojego reprezentanta w pojedynku. Mogę jeszcze odmówić, wystarczy nie iść za lordem Shawem. No, ale nie chcę, by przepadło mi zadanie pobocze. Co prawda Corvo nie zdobywa doświadczenia, ale za złoto może ulepszyć swoje gadżety, zaś specjalne przedmioty pozwalają mu rozwijać umiejętności. Przy martwym lordzie znajduję trochę pieniędzy. Chwilę temu zastanawiałem się, czy może nie warto zatrzymać czasu, ale zdążyłem na czas odwrócić się i zastrzelić lorda z pistoletu. Nie wiem, jakie konsekwencje będzie to miało dla dalszej części gry - goryle arystokraty byli niewzruszeni, jeden rzucił tylko, że ZNOWU będą musieli szukać pracodawcy. Takie niewielkie wybory i opcjonalne zadania pojawiały się co chwila - np. po wykonaniu głównego celu misji dostałem jeszcze opcjonalną możliwość przeszukania prywatnych komnat lady celem zgromadzenia informacji.
Zanim to się jednak stało pokręciłem się nieco po salach balowych, natykając się na podchmieloną arystokratkę przebraną za ćmę, której moja maska wydała się tak niestosownie perwersyjna, że aż zażyczyła sobie przyniesienia drinka. Szybko rozwiązał jej się język i z listy podejrzanych zniknęła jedna osoba. Z druga poszło jeszcze łatwiej, bowiem na korytarzu dopadł mnie lord w dziwacznej zwierzęcej masce. Złożył mi jednoznacznie brzmiącą ofertę - on wie, co ja mam zrobić i wie z kim. Jeśli dostarczę mu tę osobę nietkniętą, on postara się, by świat już nigdy o niej nie usłyszał... Zrobiło mi się zimno, jak słuchałem, jakim tonem to mówi i odgadywałem jego zamiary. Nie wiem w sumie, czemu się zgodziłem - chyba lepsze to niż zabójstwo.
Mimo posiadania całego garnituru mocy Corvo nie może używać ich do woli. Ogranicza go oczywiście odpowiednik many, ale też obecność innych osób. W tej misji akurat gra traktowała gracza ulgowo i gdy w niekontrolowany sposób zmieniłem się ze szczura w człowieka na środku korytarza, dookoła mnie rozległy się krzyki zdziwienia, myślałem że już po mnie - na szczęście większość gości uznała, że za dużo wypiła. Dlatego na poszukiwanie lady w bieli udałem się piechotą. Co ciekawe, cel za każdym razem wybierany jest losowo - dziewczyna grająca obok całą misję polowała na lady w czerwieni.
Pech chciał, że znalazłem ją w zatłoczonej sali i ciche ogłuszenie nie wchodziło w grę - nie ma szans, by osoba widząca coś takiego zrzuciła to na alkohol. Rozpocząłem więc rozmowę i szybko przekonałem się, że mogę wmówić lady Boyle, iż grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo, ale to ja jestem jej ocaleniem. Szybko zaprowadziłem ją do piwnicy, gdzie niespodzianka, nie było lorda. Zanim zorientowałem się, że musi być w niższej piwniczce, znudzona czekaniem lady zaczęła wracać na górę. Cóż, musiałem delikatnie ją ogłuszyć i zanieść na dół. Gdy odpływała łodzią z przebranym za zwierzę lordem, znów zrobiło mi się nieswojo.
Postanowiłem jeszcze pobuszować po okolicy - usypiającą strzałką załatwiłem strażnika przy schodach i porzuciłem ciało w kącie piwnicy. Kryjąc się w cieniu zdjąłem kolejnego - łatwo wykryłem go dzięki mocy widzenia przez ściany. Głupio jednak postanowiłem sprawdzić, czy da się mieczem stłuc gablotę. Narobiłem hałasu na całe piętro i sprawą zainteresował się trzeci strażnik. Strzałka usypiająca załatwiła sprawę, ale niestety miał ze sobą kumpli. Zatrzymawszy czas wyskoczyłem z cienia, i szybkimi ciosami miecza zabiłem obydwu. Niestety po schodach już gramolił się kolejny, a za nim Overseer, który włada czarną magią i grając na czymś w rodzaju katarynki blokuje moje moce. Rzut granatu pod nogi nie pomógł, chyba nawet nie trafiłem - odbiłem jeszcze kilka ciosów (mechanika ich blokowania jest super), zanim dopadli mnie w kącie pokoju.
Ten zwiastun zawiera fragmenty misji w rezydencji rodu Boyle.
Gra załadowała się chwilę po oddaniu lady lordowi. Nikt jeszcze nie zauważył jej zniknięcia, więc spokojnie wróciłem na górę, napiłem się drinka przy barze i wyszedłem głównymi drzwiami, uprzejmie żegnany przez strażników. Gdy już byłem poza zasięgiem wzroku przeskoczyłem przez siatkę z pomocą podwójnego skoku, uniknąłem automatu kroczącego i teleportowałem się na brzeg kanału. Skok do wody, kilka machnięć ramionami i byłem na zbawczej łodzi. Misja zakończona. Już chciałem ładować ją od nowa i zagrać inaczej, ale zarządzono koniec prezentacji.
Muszę czekać do października. Ale wiem już, że jest na co. Miałem tylko jeden rzut oka, ale podejrzewam, że nie będzie wiele przesady w nazwaniu Dishonored dzieckiem Thiefa i Deus Exa śpiącym w wiktoriańskiej kołysce poruszanej przez koła zębate. Po Garrecie dostaje skradanie i gadżety, po Jensenie niezwykłe umiejętności, a ojcem chrzestnym spokojnie może zostać Big Daddy, który udekoruje pokój dziecinny. Powyższa metafora jest równie dziwaczna jak klimat tej gry, gdzie możesz zmienić się w szczura, a za pomocą serca szukasz ukrytych runów, ale taka właśnie jest Dishonored - dziwna, intrygująca i ze wszech miar zapowiadająca się na dobrą grę.
Paweł Kamiński