Delta Force: Land Warrior
Zarówno amerykański podatnik, jak i polski patriota mogą mieć mieszane uczucia, biorąc udział w akcjach sił specjalnych USA. Przynajmniej w takich akcjach, jakimi nas raczą twórcy trzeciej już gry o jednostce Delta Force.
18.11.2003 | aktual.: 08.01.2016 13:10
Delta Force: Land Warrior
Zarówno amerykański podatnik, jak i polski patriota mogą mieć mieszane uczucia, biorąc udział w akcjach sił specjalnych USA. Przynajmniej w takich akcjach, jakimi nas raczą twórcy trzeciej już gry o jednostce Delta Force.
„Delta Force: Land Warrior” nie jest symulatorem żołnierza słynnej amerykańskiej jednostki uderzeniowej, choć tak ta gra bywa reklamowana. Bliżej jej do filmów z Chuckiem Norrisem, czego nie są w stanie zmienić deklaracje w stylu: „opracowane na podstawie metod treningowych żołnierzy jednostek specjalnych armii amerykańskiej” lub „niespotykany dotąd realizm gry”. Przez większość misji „DF:LW” byle żółtodziób może przebiec truchcikiem, nawet nie nabawiwszy się zadyszki. Gra jest tak prosta, że przeciętny Amerykanin, traktując ją serio, musiałby dostać szału przy płaceniu podatków. Bo po co wydawać ciężkie pieniądze na treningi żołnierzy w Fort Bragg, skoro terroryści kładą się pokotem jak zboże po gradobiciu.
Nie tylko obywatele USA powinni patrzeć na „DF:LW” z przymrużeniem oka, ale i my. Terroryści w tej grze bowiem... często mówią po polsku. Omal nie zachłysnąłem się kawą, usłyszawszy: „Wyrwałem chwasta!”, gdy jakiś drań strzelił mi w plecy. Kolekcjonerzy filmów Pasikowskiego powinni być jednak zachwyceni.
Strzelnica
W tego typu grach niby-symulacyjnych bardzo ważna jest troska o detale. Korzystamy więc z takiej samej broni, jaką posługują się żołnierze DF, przy odwzorowaniu jej cech szczególnych (zasięg, pojemność magazynka, rozrzut, głośność itd.). Militaryści mogą się przyjrzeć całej tej imponującej kolekcji zabawek bogini Bellony w dołączonej broszurce. W niektórych misjach mamy nawet okazję wezwać wsparcie powietrzne, oznaczając cel dla bomb promieniem lasera. Gniazda cekaemów wroga czekają, by z nich skorzystać. Zapewnia to nie tylko olbrzymią siłę ognia, duży zasięg skutecznego ostrzału, ale i pozwala oszczędzić amunicję do broni osobistej (nie ma uzupełniania zapasów, choć można podnieść broń wroga - jeśli wyrzucimy swą broń główną...). Siła i kierunek wiatru mogą mieć wpływ na tor pocisku przy strzałach na dużą odległość. Idąc w bój, możemy decydować o wyposażeniu.
Dużo opcji, lecz cóż z tego, skoro poszczególne akcje rzadko kiedy są wyzwaniem. Zdarza się jednak i tak, że ich konstrukcja jest bez zarzutu. Spodobał mi się m.in. szturm śmigłowcem na bazę fanatycznych terrorystów, którzy chcą w samobójczym ataku zdetonować bombę atomową. Trzeba podczas lotu śmigłowca ostrzeliwać się przed snajperami na dachu, zwracając szczególną uwagę na dżentelmenów z bazooką, bo nie zdążymy wylądować. Po przedarciu się do bazy mamy zaledwie kilka minut na zlokalizowanie bomby - rzecz jasna przy silnym oporze przeciwnika. Gdy już ją znajdziemy, trzeba odeprzeć ostatni szturm wroga, zanim nasza partnerka z oddziału nie rozbroi zapalnika. Uff
Niania ze snajperką
Delta Force to elita. Znakomicie wyszkoleni eksperci od szybkich, precyzyjnych akcji bojowych małych oddziałów, w których trzeba np. odbić zakładników i unieszkodliwić terrorystów. Mistrzowie taktyki. Jeśli jednak oczekujesz od „DF:LW” rozwiązywania finezyjnych łamigłówek taktycznych i naprawdę ambitnych wyzwań, to lepiej pomyśl o cyklach „Jagged Alliance” lub „Rainbow Six”. „DF:LW” to tak naprawdę gra akcji w trybie widoku pola walki z perspektywy bohatera (FPP). Czasem towarzyszy ci co prawda ktoś z jednostki, ale o precyzyjnej koordynacji działań nie ma mowy. Zdarzało się, że nie chcąc śmierci kamrata, musiałem wlec się za nim jak niania, bo pchał się w kompletnie bezsensowne sytuacje - np. frontalny atak solo (!) na najeżoną lufami kwaterę wroga.
Przechodząc czy to pojedyncze misje, czy też kampanię, mamy możliwość wyboru specjalizacji. Nie zostałem ani specjalistą od walki wręcz, ani specjalistą od materiałów wybuchowych, ani nurkiem, ani koneserem broni ciężkiej. Zostałem snajperem, więc moja taktyka sprowadzała się głównie do wczołgiwania na jakiś pagórek. Na koniec zmieniałem karabin na pistolet maszynowy tudzież granaty i wpadałem przez drzwi (po co wysadzać - otwarte!), by z rozczarowaniem obserwować żółwio powolną reakcję bandytów na moją wizytę. Dobrze, jeśli w ogóle mnie zauważali. Często po prostu tkwili w miejscu jak barany. Głupota komputerowych przeciwników jest w „DF:LW” zatrważająca. Szkoda, bo gdyby dopracowano algorytmy, „DF: Land Warrior” mogłaby być o klasę lepsza. Mam jednak wrażenie, że „DF:LW” została stworzona z myślą przede wszystkim o wieloosobowej (do 50 graczy) rozgrywce przez sieć. Pechowców bez łącza stałego potraktowano trochę po macoszemu.
Nawet jednak w trybie sieciowym walka o szlify pułkownika nie będzie dla „DF:LW” łatwa - wystarczy wspomnieć silną konkurencję ze strony „Counter Strike” (mod do „Half-Life'a”) czy wyczekiwanego „World War II Online”.
Szybka akcja, szybki koniec
Na plus można zaliczyć przyzwoitą grafikę. A właściwie to, że zmieniła się na lepsze w porównaniu do poprzednich gier z cyklu. Wykorzystano zupełnie nowy kod, dzięki czemu „DF:LW” wygląda po prostu przyzwoicie, choć plastycy nie porazili nas jakoś szczególnie swą inwencją. Szybkie tempo też jest zaletą - jeśli tylko przyzwyczaimy się do myśli, że „DF:LW” nie jest symulatorem taktycznym pola walki, ale po prostu grą akcji. Szkoda tylko, że z tą szybkością autorzy gry poszli na całość. Niektóre misje można przejść w kilka minut, a ukończenie kampanii zajęło mi tylko trzy wieczory. Przyznam jednak, że mimo wszelkich wspomnianych usterek grało mi się dość dobrze.
O sukces tego produktu nie ma się co martwić. Miłośnicy poprzednich gier z cyklu „Delta Force” na pewno sięgną po skarbonkę.
Olaf Szewczyk
Delta Force Producent: Novalogic Dystrybutor: IM Group Cena: 99 zł Minimalne wymagania: PC Pentium II lub Celeron 400 MHz, 64 MB RAM, CD-ROM x4, 200 MB na HD