„Delta Force: Helikopter w Ogniu - Team Sabre": Bić drani
Pierwszy dodatek do „Delta Force: Helikopter w ogniu” nie przynosi rewolucji. A jednak nikt, komu spodobała się gra podstawowa, nie powinien być rozczarowany.
17.03.2004 | aktual.: 08.01.2016 12:53
Pierwszy dodatek do „Delta Force: Helikopter w ogniu” nie przynosi rewolucji. A jednak nikt, komu spodobała się gra podstawowa, nie powinien być rozczarowany.
Pierwszy dodatek do „Delta Force: Helikopter w ogniu” nie przynosi rewolucji. A jednak nikt, komu spodobała się gra podstawowa, nie powinien być rozczarowany
Przypomnijmy pokrótce, kogo zabijamy, w czyim imieniu i dlaczego powinniśmy być z tego dumni. Otóż zabijamy Tych Złych w imieniu wolnego, demokratycznego świata, stoimy bowiem na straży wartości. I to jest właśnie powód do dumy. Wcielamy się w żołnierza elitarnej amerykańskiej jednostki komandosów Delta Force, przyjdzie nam też walczyć w strukturach brytyjskiej formacji SAS, co zresztą ma znaczenie marginalne, bo i tak dostępne rodzaje broni są takie same.
„Delta Force: Helikopter w ogniu” nawiązywał do filmu Ridleya Scotta „Helikopter w ogniu”, film z kolei do książki, a książka do autentycznych wydarzeń w Mogadiszu w roku 1993. Interwencja amerykańskiej armii skończyła się wtedy jedną z jej największych klęsk w historii nowożytnej, służąc zarazem za przykład wielkiego heroizmu, profesjonalizmu i braterstwa żołnierzy biorących udział w akcji. „Delta Force: Helikopter w ogniu” był tytułem ostatniej szansy dla niezłej kiedyś, lecz ledwo już zipiącej serii militarnych gier akcji. Strzał z biodra okazał się celny. Nowy silnik graficzny zrobił swoje, ale największe znaczenie dla reanimacji cyklu „Delta Force” miało podkręcenie tempa akcji. Nie było czasu na zastanawianie się ani na zabawę w podchody, gdy każda sekunda mogła decydować o powodzeniu misji. Tak jak podczas obsługi miniguna na pokładzie helikoptera atakowanego z ziemi przez partyzantów celujących z RPG. Albo na stanowisku CKM-u kalibru 0.50 zamontowanego na pędzącym przez obóz wroga wozie bojowym. Tak, tego typu wyzwania bardzo podnosiły poziom adrenaliny i dobrze robiły rozgrywce.
W dodatku „Team Sabre” walczymy już z nowym wrogiem. Jak wiadomo, od czasu rozpadu Związku Radzieckiego najbardziej politycznie poprawnymi przeciwnikami są dzisiaj terroryści wywodzący się z radykalnych nurtów islamu oraz - tu nic się nie zmienia od lat - handlarze narkotykami. Walczymy i z jednymi, i z drugimi. Pięć misji w Kolumbii to rozprawa z kokainowym magnatem, na irańskich fundamentalistów mamy za to aż sześć misji. Swoją drogą scenariusz tej przygody jest tak nieprzyzwoicie niewiarygodny, że aż zacząłem się zastanawiać, czy autor ma choć blade pojęcie o tym, co się dzieje w tym zakątku świata. Powiem tylko, że z kontekstu wynika przyzwolenie władz Iranu na eksterminację zbuntowanych radykałów irańskich przez armię USA. Na Proroka! Prędzej świat arabski wybuduje w centrum Mekki fabrykę whisky, niż poprosi Wielkiego Szatana o rzeź na braciach w Allahu - choćby im nawet ci bracia chcieli wysadzać szyby naftowe i wyszarpnąć spod świątobliwych tyłków stołki.
Mniejsza o to. Strzela się fajnie. Kiedyś ta gra próbowała udawać, że jest rozgrywką taktyczną, ale mimo wsparcia kolegów z oddziału sytuacja jest jasna - to od nas wszystko zależy, reszta to statyści. Co prawda istnieje możliwość wydawana dwóm, trzem podwładnym prostych komend w rodzaju „rzuć granat”, ale muszę przyznać, że jakoś kiepsko mnie słuchali. Chyba nie cieszyłem się dostatecznym poważaniem.
Nie ma sensu porównywać „Delta Force: Helikopter w ogniu” z jakże słusznie wychwalaną pod niebiosa grą „Operation Flashpoint”, która jeszcze długo będzie punktem odniesienia do wszystkich militarnych gier taktycznych. Mimo całkiem udanego odtworzenia atmosfery działań elitarnych jednostek wojskowych „Team Sabre” to tak naprawdę one man show. Za to całkiem udany.
Zacznę od tego, czego się nie dopatrzyłem. Otóż nie dopatrzyłem się zapowiadanej w materiałach reklamowych możliwości pilotowania helikoptera i łodzi. Owszem, zdarza się korzystać z tych środków transportu, ale jako pasażer zwykle przykuty do jakiejś wielkiej, szybkostrzelnej pukawki. Fakt, że skończyłem dotąd tylko kampanię kolumbijską i tylko część irańskiej, ale jakoś zdążyłem pozbyć się złudzeń.
Nie dopatrzyłem się też nowych, świeżych pomysłów na poprowadzenie akcji. Właściwe wszystko już było, chociaż Nie dopatrzyłem się też parę razy wrogów ukrytych w dżungli - wśród krzewów, w wysokiej trawie. I to chyba najbardziej odświeżająca atrakcja w grze. Dżungla zmusza do zmiany taktyki. Dotąd aż tak gęsto nic w „Delta Force: Helikopter w ogniu” nie rosło.
Iran to inna sprawa. Bardziej te misje przypominają grę podstawową. Urozmaiceniem są za to nowe rodzaje broni. Jako zwolennik i koneser snajperek pragnę niniejszym wyrazić słowa uznania projektantom gry za umieszczenie w niej niemieckiego karabinu PSG-1. Znaczące jednak, że w obu kampaniach gracz nie zyskuje od razu dostępu do karabinów snajperskich. Najpierw musi odsłużyć swoje z prostszą bronią. Zwykle mamy do wyboru co najmniej dwa jej rodzaje.
Grę można zainstalować z oryginalną angielską ścieżką dźwiękową lub z polskimi lektorami. Osobom, które znają język angielski choćby na poziomie podstawowym, zdecydowanie polecam to pierwsze rozwiązanie.
„Delta Force: Black Hawk Down - Team Sabre”
Producent: Novalogic
Dystrybutor: Cenega
Wymagania: Pentium 733 MHz, 256 MB RAM, CD-ROM x4
Cena: 79,90 zł