„Delta Force: Helikopter w Ogniu”. Dziesięć lat po tragicznej interwencji amerykańskich sił specjalnych w Somalii wydarzenia te mają już zaledwie rangę pretekstu do stworzenia kolejnej gry akcji. Jednak to nie jedyny powód, by mieć mieszane uczucia, choć gra pod paroma względami jest naprawdę niezła
Kino akcji z plenerem w Afryce
„Delta Force: Helikopter w Ogniu”. Dziesięć lat po tragicznej interwencji amerykańskich sił specjalnych w Somalii wydarzenia te mają już zaledwie rangę pretekstu do stworzenia kolejnej gry akcji. Jednak to nie jedyny powód, by mieć mieszane uczucia, choć gra pod paroma względami jest naprawdę niezła.
Lubię serię „Delta Force”, choć lenistwo autorów, bywało, doprowadzało mnie do rozpaczy. Zdecydowanie zbyt długo eksploatowano mało wydajny silnik graficzny, przez co najnowsze gry w cyklu wyglądały, delikatnie rzecz ujmując, mało efektownie w porównaniu z ofertą konkurencji. Inteligencja przeciwników, a raczej jej brak, także znacząco zmniejszała przyjemność z rozgrywki. Omawiana gra miała być pod tymi względami przełomem. I rzeczywiście, coś się zmieniło, ale jakim kosztem?
Ocena wydajności silnika graficznego rzadko kiedy bywa decydująca w ocenie gry, ale tym razem ma naprawdę znaczenie priorytetowe. Przykro mi to mówić, ale w przypadku większości osób zakup „Delta Force: Helikopter w Ogniu” to zamrożenie gotówki na czas nieokreślony - czyli do momentu kupna nowego komputera. Mój ma całkiem silne muskuły: Pentium IV 2,5 GHz, 512 MB RAM DDR 333 i kartę graficzną Radeon 8500, ale satysfakcjonującą płynność uzyskałem dopiero przy obniżeniu rozdzielczości ekranu do 800x600 (dotąd żadna gra nie skakała żabką nawet przy 1280x1024). I nawet wtedy czasami czułem dyskomfort - gra np. ma duży kłopot z płynnym przetwarzaniem obrazu w trybie korzystania z lunety snajperskiej.
Co gorsza, nic nie usprawiedliwia tak niebotycznych wymagań sprzętowych. „Delta Force: Helikopter w Ogniu” wygląda dobrze - znacznie lepiej niż poprzednie gry w cyklu - ale nie olśniewająco. To dziś po prostu przyzwoity standard.
Co do sztucznej inteligencji, to, niestety, zmiany na plus są zdecydowanie mniejsze. Przeciwnicy biegają często przed naszym nosem, w ogóle nas nie zauważając. Potrafią też stać nieruchomo na galeryjkach, patrząc, jak eliminujemy ich kamratów na parterze. Lepiej zachowują się nasi koledzy z oddziału - tym razem bowiem mamy wsparcie innych żołnierzy. Potrafią skutecznie osłaniać i całkiem realistycznie zachowywać się podczas zdobywania wrogiego terytorium. Można nawet wydawać im podstawowe rozkazy, choć zwykle szkoda na to czasu. Akcja czasami ma zawrotne tempo, co należy zaliczyć grze na plus. Kolejna zaleta to różnorodność. Już w pierwszej misji musiałem osłaniać konwój przed atakami pieszych i zmotoryzowanych oddziałów wroga, a nie jest łatwo trafiać z ciężkiego karabinu maszynowego zamontowanego na rozpędzonym transporterze. Potem kładłem ogień zaporowy, atakowałem pieszo, a w końcu wsiadłem do helikoptera, by z „mini-guna" eliminować pozostałych przeciwników. A wszystko to w ciągu zaledwie kilkunastu minut.
Dużo tu adrenaliny, mniej taktyki, ale naprawdę ma się iluzję udziału w rekonstrukcji autentycznych działań wojennych. Oczywiście pod względem dramaturgii gra „Delta Force: Helikopter w Ogniu” nijak się nie może równać z filmem „Helikopter w Ogniu” Ridleya Scotta, ale też chyba nikt na to nie liczył. Cykl „Delta Force” top były zawsze gry akcji, i nic się nie zmieniło. Szkoda tylko, że dziś mało kto ma szansę samemu to ocenić.
„Delta Force: Black Hawk Down”
Producent: Novalogic
Dystrybutor: Cenega
Wymagania: niebotyczne, choć oficjalnie zaledwie Pentium III 733 MHz i 256 MB RAM
Cena 99,90 zł