Dark Souls The Boardgame - gdy nawet fanom serii From śmierć nie przynosi radości
Soulsy nie wybaczają - to znak rozpoznawczy serii, w której niejeden z was utopił setki godzin. Nic więc dziwnego, że na fali hype’u wraz z premierą trzeciej części pojawiła się zbiórka na przeniesienie uniwersum do świata planszówek. Wtedy nikt jeszcze nie znał jednak odpowiedzi na pytanie, czy sprawdzająca się w grze wideo mechanika równie dobrze będzie działać offline i bez prądu.
04.07.2017 | aktual.: 06.07.2017 10:04
Nie będę tracił czasu na opis tego, co znajduje się w pudełku. Zerknijcie na przygotowany przeze mnie unboxing i okraszający tekst zdjęcia. To, czego na materiałach tych nie widać, to jakość wykonania wszystkich elementów. Jest przyzwoita, całość waży kilka ładnych kilogramów i raczej zbyt szybko się nie zniszczy.Gdy wczytywałem się w instrukcję, byłem pod wrażeniem tych wszystkich smaczków, jakie udało się przemycić z gry wideo na stół z plastikowymi figurkami i tekturową mapą. Za zabicie wrogów pojawiają się dusze, które później wykorzystujemy do zdobywania kolejnych poziomów u Strażniczki Ogniska albo kupowania nowego sprzętu u kowala. Pomimo tego, że są tylko cztery bazowe klasy postaci - Rycerz, Wojownik, Zabójca oraz Herold - mamy sporą dowolność w rozporządzaniu statystykami, a co za tym idzie - wyborem uzbrojenia, które weźmiemy w bój. Tak jak w elektronicznym pierwowzorze: możesz zacząć zakutym w zbroję wojownikiem, żeby skończyć naładowanym magią po same końcówki palców czarodziejem. Czuć ten klimat i wolność wyboru - czyli to wszystko, za co zdążyliśmy pokochać serię.Planszówkowe Soulsy to przede wszystkim walka i rozwijanie naszego bohatera. Niestety nawet jeśli zasady z czasem klarują się coraz bardziej, to sam sposób ich przedstawienia sprawił, że mój pierwszy kontakt z grą odłożyłem o dobry tydzień.
Instrukcja może i udziela odpowiedzi na większość pytań, ale na czterdziestu stronach informacje rozrzucone są zbyt chaotycznie, przez co większość pierwszej rozgrywki spędziłem na kartkowaniu zamiast na podejmowaniu decyzji. Koniec końców, przy pewnych niejasnościach i tak musiałem uciekać się do zaglądania na oficjalne forum twórców, bo zwyczajnie nie byłem w stanie jednoznacznie zinterpretować reguł.Jednak zanim kości zostaną rzucone, wszystko należy rozłożyć. Dark Souls the Board Game to masa przygotowań przed rozgrywką. Wyszukiwanie odpowiednich kart, rozkładanie, podejmowanie decyzji. Zaryzykuję stwierdzenie, że jeśli zakupu dokonałby po prostu fan gry, a nie fan planszówek jako takich, to po pierwszym takim doświadczeniu pudełko już nigdy nie zostałoby otwarte. Chociaż cała procedura rozpoczęcia jest dość dobrze opisana, to można by się pokusić o podparcie jej przykładami, które wprost mówiłyby nowym: “Weź kartę X, karty Y jeszcze nie, ustaw białe klocki w tych miejscach, one mówią jakie twoja postać ma statystyki”. Rozciągnęłoby to instrukcję na jedną czy dwie strony więcej? Może, ale o ileż całość byłaby przystępniejsza.
Zwyczajnie nie pamiętam, żeby jakaś gra planszowa sprawiała mi taki problem z ogarnięciem reguł. Pierwszy raz czułem, że przydałby mi się indeks na końcu i kolega tłumaczący co bardziej zawiłe zasady.
Rozgrywka jest w dużej części losowa. Mapa składa się z czterech pól ułożonych w mały labirynt oraz ogniska i pomieszczenia z bossem. Liczbę przeciwników i skarby generują nam karty, dzięki czemu naprawdę trudno o monotonność.To naprawdę fajne uczucie - wiedzieć, że osoby odpowiedzialne za projektowanie gry odrobiły zadanie domowe ze znajomości mechanik From Software. Nawiązań do różnych lokacji czy przedmiotów znanych graczom jest multum. Po walce z Gargulcem dostajemy m.in. jego ogon, który zadaje spore obrażenia i może razić kilkoro wrogów jednocześnie.
Ale jednocześnie to właśnie ta wierność komputerowemu źródłu jest Nemesis planszówkowej adaptacji. Bo w tej grze się ginie. Jakkolwiek by to śmiesznie brzmiało, to właśnie śmierć była elementem najbardziej zniechęcającym mnie do dalszej zabawy.
Planszówkowy Dark Souls nie uwzględnia umiejętności gracza w manewrowaniu postacią ani nie nagradza znajomości sekretów. Jest to całkiem zrozumiałe, bo tych elementów po prostu nie można zaimplementować w tego typu grze, ale jednocześnie Dark Souls The Boardgame rzuca kłody pod nogi i nie daje narzędzi do ich pokonania. To, co urzekało w wersji komputerowej - szybkie odradzenie się i sprint przez cały poziom po zagubione dusze, które już po kilku minutach można było odzyskać - tutaj sprowadza się do mozolnego przechodzenia przez wszystkie pomieszczenia raz po raz, czyszcząc je z wrogów i modląc się, że uda się dotrzeć do miejsca zgonu i odzyskać tak ważną przecież w rozwoju walutę. Syndrom “jeszcze jednej próby” zamieniony jest w “kur**, znowu się będę męczył i muszę wszystko ustawiać od początku”.Irytowały szczególnie zgony z powodu losowości, gdy przeciwnicy byli wyjątkowo silni, wyciągane skarby nieużyteczne, a wizualizowanymi kostkami los niełaskawy. Jasne, wymusza to zmianę taktyki, ale miałem sytuację, gdzie to wszystko nałożyło się na siebie i jedyne co mogłem zrobić, to zacząć rozgrywkę od zera.
Na mechanice śmierci skupiam się nie bez powodu - sposób jej wykorzystania w grze komputerowej jest nie tylko karą dla gracza za zbyt frywolne obchodzenie się z punktami życia, ale stanowi też ważny element edukacyjny. Ileż to razy oglądałem filmiki, w których ktoś przechodził całą produkcję bez levelowania swojej postaci albo tylko przy pomocy walki wręcz - bez ani jednego trafienia przez przeciwnika. Tego typu “wykucie na blachę” gry nie sprawdza się w planszówce, chociaż są pewne schematy, które są elementami stałymi i łatwo opanować – głównie kolejność ruchów potworów i to, w jaki sposób poruszają się po planszy.W pewnym sensie dotyczy to także bossów, używających powtarzalnego schematu ciosów. Uważny gracz jest w stanie ustawić się tak, że nadchodzącego ataku uniknie całkowicie. I faktycznie, walka z głównym złym na końcu labiryntu przynosi dużo satysfakcji - pozwala pokombinować, odpowiednio przygotować się na to, co stanie się za chwilę, żeby w końcu zadać cios kończący, wypruwający wnętrzności z przeciwnika. Dotarcie do tego satysfakcjonującego finału jest jednak bardzo bolesne.Przeczytaj także: Wszystkie cechy umierania - seria Souls od kuchni
Dark Souls 3, „jedynka”, a może Bloodborne? W które z Soulsów zagrać w pierwszej kolejności?Jeszcze nie zdecydowałem co stanie się z moją planszówką. Pewnie ją zachowam i rozegram kilka partyjek, traktując całość jako gadżet kolekcjonerski związany ze świetnymi produkcjami From Software, a nie pełnoprawną alternatywę dla spędzenia wieczoru przy stole z kostkami i figurkami.
Duży potencjał widzę tutaj w kooperacji, bo na wspólną przygodę może wyruszyć aż czterech graczy. Przyznam się jednak bez bicia, że mając na względzie wszystkie przeciwności losu, które dostarczyły mi pierwsze partie gry, nie miałem serca męczyć nikogo z najbliższego otoczenia. Do takiej zabawy jest potrzebny bowiem ktoś, kto zasady ma wykute na blachę, inaczej rozgrywka będzie przeciągać się niesamowicie długo. Były to zresztą jedne z podstawowych zarzutów, które widziałem czytając wrażenia innych odbiorców planszówki. Chociaż zabawa wieloosobowa jest na pewno łatwiejsza i ciekawsza, bo w większej drużynie o wiele łatwiej o taktyczne rozplanowanie ruchów na planszy.Jakie jest więc podsumowanie? Z fajnego pomysłu wychodzi produkt ani zły, ani dobry - po prostu przeciętny. Szczerze wątpię, żeby Dark Souls The Boardgame był za kilka lat wspominany przez kogokolwiek poza najzagorzalszymi fanami serii From. Samo założenie stworzenia rozgrywki opartej na tak popularnym tytule było ciekawe, ale nie załatwiło tej grze z automatu przepustki do świata turlających się kostek.
Jest dużo innych, lepszych tytułów, za którymi może nie stoi taka silna wśród fanów gier wideo marka, ale zachęcająca do zabawy i częstych powrotów mechanika już tak.
Krzysztof Tomicz