Dark Souls
Pamiętam dokładnie moment, w którym wpadły mi w ręce pierwsze Dark Soulsy. Był 2014 rok, sporo po premierze, ja byłem po kilkukrotnym przejściu Demon's Souls, które mnie absolutnie oczarowało. Oczekiwania były więc spore, bo miało być więcej, lepiej i bardziej. Do tego zewsząd słyszałem jak dużo łatwiejsza i przyjaźniejsza jest ta nowsza gra. Zderzenie z rzeczywistością było bolesne. Nie było łatwiej, nie było przyjaźniej było za to dużo, dużo więcej... Poddałem się po zadzwonieniu w oba dzwony.
28.06.2018 10:36
W drugim podejściu wiele rzeczy zrobiłem lepiej i szybciej aż wreszcie przebiłem się przez Fortecę Sen'a. Sama Forteca zajęła mi około tydzień. Pot, łzy, ludzkie dramaty... Kiedy zabiłem Golema i dotarłem do Anor Londo stwierdziłem, że muszę zrobić sobie przerwę. Parę dni odpoczynku po wyzwaniu jakim była Forteca.
Ponad trzy lata później zasiadłem znowu do DkS. Z doświadczeniem z poprzednich playthroughs i z platyny w Demon's byłem w stanie przebiec przez grę. Forteca zajęła mi niecałe dwie godzinki. Teraz widzę, że popełniłem błąd bo samo Anor Londo nie jest trudne więc odpuszczenie gry w tym momencie było bez sensu...
Po skończeniu gry natomiast nie mogę się pozbyć mieszanych uczuć. Oczywiście że jest satysfakcja bo Dark Souls, bo po czterech latach w końcu to zrobiłem. Demon's Souls ma w moim growym sercu szczególne miejsce. DkS miało być rozwinięciem tego pomysłu. Miało mnie oczarować historią, fabułą, postaciami, światem. Gra na pewno jest mechanicznie dużo bogatsza, świat jest większy i głębszy, przeciwników więcej i bardziej zróżnicowani. Tylko mam takie wrażenie, że wiele elementów jest wtórnych. Że bossowie z DkS to w większości bossowie z DmS a ci którzy są nowi i inni są zwyczajnie słabsi i bardziej frustrujący (Bed of chaos patrzę na ciebie). Mam wrażenie że poza warstwą mechaniczną żaden postęp się nie dokonał. Że historia mojego bohatera jest nijaka, kompletnie nie rozumiem zachwytu nad postaciami NPC. Doprowadziłem quest Solaire - najbardziej kultowej postaci - do końca i.. kompletenie nie rozumiem skąd ten kult się wziął. Zabiłem tych wszystkich bossów bo miałem takiego questa - nie czułem żebym miał nadrzędny cel. Znowu są dwa zakończenia, ale tym razem jakby bez powodu. W Demon's Souls wiedziałem po co zabijam wrogów. Każdy kolejny boss był bardziej ludzki i z każdym kolejnym pokonanym bossem moja postać była mniej ludzka. Wybranie jednego bądź drugiego zakończenia miało fabularny sens i nie polegało jedynie na wyborze czy wyjdę drzwiami czy ogniskiem. Kiedy przemierzałem Valley of Defilement miałem skojarzenia z Czasem Apokalipsy, doświadczyłem jednej z najboleśniejszych zdrad w moim growym życiu - kiedy w końcu zaczęło mi dobrze iść i pokonywałem seryjnie bossów ktoś w Nexusie wykorzystywał to do swoich celów.
W Dark Souls po prostu wykonałem misję i przeszedłem grę. Grę świetną mechanicznie, grę wspaniale zaprojektowaną, grę w której było sporo lore i historii, ale grę która duszę miała jedynie w tytule.