Czas ruszyć na przedmieścia Waszyngtonu w The Division 2
Takie małe (hihi) ekspedycje.
Okej, na potrzeby tego tekstu załóżmy, że kupiliście karnet na dodatki w The Division 2. Ot, nadpobudliwi jesteście, mały-duży hit Ubisoftu zabrał Wam z życia ze sto godzin, chcecie się jakoś „odwdzięczyć”. No to od wczoraj możecie zagrać w pierwszy dodatek. Reszta czeka do 30 lipca. Cóż, ja bym wytrzymał. Mam Dirta 2.0, gdzie zapłaciłem za karnet na dodatki, więc co miesiąc dostaję nowe rajdy. A tę hipokryzję uprawiam celowo. Każdemu się zdarza zaryzykować z season passem, recenzentom growym również.
THE DIVISION 2 - ZWIASTUN EPIZODU 1.
Przedmieścia stolicy: Ekspedycje, bo tak zwie się u nas pierwsze większe DLC, dorzuca do zabawy, dwie nowe misje fabularne w nieznanych dotychczas miejscach (jak nazwa wskazuje, z dala od centrum miasta), kolejne pukawki, trochę ciuszków. Ciekawiej brzmią Ekspedycje - nowy tryb wydarzeń, w którym badać mamy opuszczone miejscówki w stolicy, rozwiązywać zagadki logiczne (nie uwierzę, póki nie zobaczę) oraz pokonywać wielkich paskudników wytrzymujących dwieście kulek między oczy (jedli dużo szpinaku). Sprawdzę na pewno, na ile to autentycznie "świeże". Jednak jeśli w The Division najmocniej brakowało Wam strzelaniny w olbrzymim zoo (z krokodylami!), to czekaliście właśnie na Przedmieścia.
Doceniam starania Ubisoftu w „budowaniu atmosfery”. Zwiastun dodatku sugeruje jakąś egzotyczną skradankę, przedsmak nowego Ghost Recon może, podczas gdy starzy wyjadacze Division doskonale wiedzą, jak przebiegać będą świeże zadania - wpadasz na arenę, zabijasz czterdziestu cwaniaczków, zbierasz loot, przebiegasz do następnej areny. Kilka godzin i tło, na którym tę rzeźnię uprawiasz, traci tak naprawdę znaczenie. Piszę z sarkazmem, lecz doskonale rozumiem uzależniający potencjał „dwójki”. Dopiero jakiś czas temu przestałem włączać ją codziennie.
Przed nami jeszcze co najmniej dwa wielkie rozszerzenia (Pentagon: The Last Castle oraz Wkrótce-Ogłosimy-Tytuł). Na jednym roku się nie skończy, wiadomo, ale doświadczenie uczy mnie, że większość gier-usług (zwłaszcza takich, gdzie w końcu trzeba rozpocząć development kontynuacji) w drugim roku wrzuca na niższy bieg. Może przy „najpopularniejszej grze roku” będzie jakoś inaczej. Do grania standardowo zachęcam - The Division 2 reprezentuje wystarczająco dobry poziom niemalże od samej premiery. Tylko fanom singlowych kampanii radzę uciekać jak najdalej, bo zanudzą się tutaj na śmierć.