„Czarnobyl” – recenzja. Perfekcyjna katastrofa
Wgniecie was w fotel i przemieli emocjonalnie na drobne kawałeczki. Serial wybitny – co do tego nie mam wątpliwości.
Gdy świat skupiał się na spektakularnej porażce „Gry o tron”, w HBO GO pojawił się niepostrzeżenie „Czarnobyl”. Oczywiście pierwsze pytanie, które nasuwało się na myśl, to: dlaczego ktokolwiek miałby wypuszczać zupełnie nowy, nieznany serial w trakcie emisji ostatniego sezonu serialowego giganta, na który czekał cały świat?Okazało się to strzałem nie w stopę, a w dziesiątkę, bo „Czarnobyl” nie tylko skupił na sobie ogromną uwagę, lecz także nie mógł opędzić się od porównań do „Gry o Tron”. Oczywiście wcale nie wypadały na jego niekorzyść. Głównie przewijał się wątek, że David Benioff i D. B. Weiss powinni uczyć się od „Czarnobyla” jak pisać dobre scenariusze. To o tyle ciekawe, że Craig Mazin, scenarzysta serialu, nie ma na swoim koncie wcale jakichś wielkich hitów. Wręcz przeciwnie - „Kac Vegas w Bangkoku”, „Kac Vegas 3”, „Łowca i Królowa Lodu”, dwa „Straszne filmy”... stoją w niezwykłym kontraście wobec klasy „Czarnobyla”.Pytanie, przed jakim stanęli twórcy „Czarnobyla”, nie brzmiało „co”, ale „jak”. Pod tym względem robotę wykonali perfekcyjnie. Każdy odcinek to emocjonalna i wizualna uczta. Zadziałało wszystko – gra aktorska, dobór aktorów, rezygnacja z wprowadzania rosyjskiego akcentu, konstrukcja fabularna, stopień dramatyzacji wydarzeń, dialogi, szkice psychologiczne postaci. Serialowy Diatłow na przykład podobno bardzo przypomina swój rzeczywisty pierwowzór, wzbudzając niezwykle żywe emocje.Legasow to postać, którą się rozumie i lubi. Szczerbina Stellana Skarsgårda jest tyleż nieoczywisty, co fascynujący. Dodajmy do tego przepiękne, przemyślane ujęcia, niepokojącą, ale i nieoczywistą ścieżkę dźwiękową. Całość spina zgrabna narracyjna klamra, która pozwala twórcom trzymać widza w napięciu do ostatniej minuty. Wszystko się ze sobą pięknie komponuje.Mimo że wszyscy wiemy, jak ta historia się kończy, twórcy dokonali niemożliwego, bo udało im się utrzymywać na przestrzeni pieciu odcinków niezwykły stopień emocjonalnego napięcia i zaskakiwać widza. Szokuje nie tyle to, co się dzieje, ale to, w jaki sposób reagują na to postaci. W nieprzedramatyzowany, realistyczny, ludzki sposób, który paradoksalnie byłby chyba ostatnią rzeczą, na jaką wpadłby scenarzysta wymyślając tego typu historię. Dzięki temu „Czarnobyl” staje się przede wszystkim psychologicznym dramatem. Prawdziwą ucztą dla tych, których fascynuje działanie ludzkiej psychiki w sytuacjach ekstremalnych.Zazwyczaj po romantycznym, wielkim pocałunku czy wielkim wybuchu film się kończy, wskakują napisy końcowe i pozamiatane. „Czarnobyl” tę formułę odwraca. To, co następuje po katastrofie, napędza fabułę, skupiamy więc uwagę głównie na skutkach. Również na takich mało prozaicznych, smutnych skutkach, które odczytywane suchym głosem z kartki papieru w scenie narady w Moskwie przyswajamy bez większego zastanowienia. A potem doznajemy szoku, gdy serial nam to unaocznia.
To naprawdę świetny zabieg, oddający wiernie obraz katastrofy i tego, jaką rolę w pracy nad zapobieganiem jeszcze większej tragedii odegrali ludzie.
Głównym motywem przewodnim serialu są oczywiście kłamstwa – próba zatajania przez Sowietów nie tylko przed resztą świata, ale i przed własnym narodem skali katastrofy.To niesamowity i wstrząsający obraz utwardzonej mentalności, kierowanej sztywnymi zasadami niezwiązanymi z dobrem obywatela. Nie mówię, że to jakieś nowe odkrycie ze strony twórców serialu; bardziej chodzi mi o to, że bardzo zręcznie dobrali narzędzia umożliwiające opowiedzenie tej historii i dzięki temu byli w stanie w bardzo dosłowny i obrazowy sposób to ukazać.W „Czarnobylu” widzimy, co robi z człowiekiem presja społeczna. Widzimy skalę zagrożeń, jakie niesie sposób myślenia oparty na przestrzeganiu ślepej hierarchii i potrzebie utrzymywania wizerunku opartego na pozorze siły. Obserwujemy też zakrzywianie rzeczywistości i zatajanie przed społeczeństwem potencjalnych realnych zagrożeń tylko i wyłącznie po to, aby właśnie ów obraz niezachwianej siły w ich oczach utrzymać.„Czarnobyl” podobno bardzo wiernie oddaje zdarzenia w 1986 roku. Scenariusz opiera się na licznych materiałach - raportach napisanych zarówno w Związku Radzieckim, jak i poza jego granicami, wywiadach przeprowadzanych z naukowcami, tłumaczącymi działanie reaktorów nuklearnych, a także na osobistych historiach osób powiązanych z katastrofą. Mazin odwiedził też strefę wykluczenia w Czarnobylu.Pojawiają się oczywiście zmiany i drobne odstępstwa od prawdy historycznej służące lepszemu opowiedzeniu tej historii, ale w większości możemy przyjąć, że tak właśnie mogło to wyglądać. Ku mojemy zaskoczeniu na przykład historia żony strażaka zdarzyła się naprawdę – znajdziemy ją w książce „Czarnobylska modlitwa” autorstwa noblistki Swietłany Aleksijewicz, która literacką nagrodę Nobla otrzymała w 2015 roku.Tylko czekam, aż któregoś dnia przyśni mi się scena, w której żona strażaka odwiedzała męża w szpitalu.Chyba największy wpływ wywarły na mnie sceny pokazujące ludzi dotkniętych chorobą popromienną, gdy widzimy ich ciała. Ich skóra wyglądała, jakby stopniowo się dosłownie rozpływała.Prawdziwą wirtuozję scenariusza i gry aktorskiej pokazuje chyba też to, że – znowu odwołam się do „Gry o Tron” – losem postaci, które znałam na przestrzeni pięciu zaledwie odcinków, przejmowałam się bardziej niż losem tych, których wątki rozciągnięto na osiem sezonów. Ech, nie mogę przeboleć, że w tak brzydkim stylu zakończono ekranizację „Pieśni Lodu i Ognia”.
Wracając jednak do zgodności z faktycznymi wydarzeniami, największym chyba odstępstwem zdaje się wprowadzenie Ulany Chomiuk granej przez Emily Watson.Ma ona stanowić reprezentację wszystkich naukowców zaangażowanych w badanie przyczyn i skutków katastrofy w Czarnobylu. Jako postać niehistoryczna i tak wypada bardzo wiarygodnie.
Moim zdaniem nie wpływa to negatywnie na wartość serialu. Niektóre sceny uległy dramatyzacji, niektóre postaci przedstawiono w nieco innym świetle, część rzeczy trzeba było też dopowiedzieć, decydując się na obranie jakiegoś kierunku. Trzeba więc brać poprawkę, że nie mamy do czynienia z dosłownym odwzorowaniem tamtych wydarzeń, a jednak też pewną fikcjonalizacją.
Chyba nie ma potrzeby, żebym to pisała, bo to wynika z moich zachwytów zawartych w tekście, ale powiem i tak - jak najbardziej, „Czarnobyl” gorąco polecam. To naprawdę jeden z lepszych seriali, jaki widziałam, a oglądam je niemal nałogowo. Ostatnio dość mocno wciągnęły mnie też świetne „Black Summer” i „Olive Kitteridge, ale i tak „Czarnobyl” na długo przyćmi wszelką konkurencję, plasując się w mojej osobistej ścisłej topce.
Nieco nadmierna serialowa dramatyzacja wydarzeń wyłazi w jednej tylko scenie, ale nie rzutuje to na szczęście w żaden sposób na odbiór całości. Jedna mała ryska na diamencie. I wcale mnie nie dziwi, że ostatni odcinek ma na IMDb ocenę 10/10 przy niemal 22 tysiącach głosów (!). To na ten moment najwyżej oceniany serial w historii serwisu. W pełni sobie na to zasłużył.