„Commandos 3: Kierunek Berlin”: Sześciu wspaniałych
Gier strategicznych i taktycznych o II wojnie światowej pojawia się ostatnio zatrzęsienie. „Commandos 3: Kierunek Berlin” mocno się jednak wybija ponad średnią
18.11.2003 | aktual.: 08.01.2016 13:10
Gier strategicznych i taktycznych o II wojnie światowej pojawia się ostatnio zatrzęsienie. „Commandos 3: Kierunek Berlin” mocno się jednak wybija ponad średnią
Sześciu wspaniałych
Gier strategicznych i taktycznych o II wojnie światowej pojawia się ostatnio zatrzęsienie. „Commandos 3: Kierunek Berlin” mocno się jednak wybija ponad średnią
To nadal ten sam schemat, który znamy z dwóch poprzednich gier serii. Dysponujemy garstką alianckich komandosów, z których każdy to maestro w swojej specjalności. Na przykład ekspert od materiałów wybuchowych może podkładać ładunki z zapalnikiem czasowym, odpalane zdalnie i miny. Można tylko żałować, że nie ma na wyposażeniu wnyków. Oprócz niego pojawiają się: nurek, szpieg, snajper, złodziej i pewien mocno umięśniony dżentelmen, który potrafi po cichu podrzynać gardła. Brzmi to co prawda makabrycznie, w trakcie gry z ręki naszych chłopców padnie niejeden niebieskooki blondyn z Wehrmachtu, ale „Commandos 3: Kierunek Berlin” to wbrew pozorom nie jest gra, która zapewnia atawistyczną satysfakcję z pokonania wroga w walce. To nie jest rzeź w stylu „Quake'a”. Nie ma tu pojedynków, kto szybciej strzeli. Chodzi przede wszystkim o to, by znaleźć sposób na wykonanie zadania, a potem precyzyjnie, cierpliwie je realizować.
Na każdej planszy jest multum wrogów, nie możemy więc przeć do przodu jak czołg, bo błyskawiczne przegramy. Śmierć choćby jednego członka drużyny to klęska. Poza tym nasze siły są niezwykle szczupłe. Do dyspozycji w danej chwili mamy zwykle dwóch, czterech komandosów, a zdarza się, że tylko jednego. W niektórych misjach zaalarmowanie przeciwnika oznacza natychmiastową porażkę.
„Commandos 3: Kierunek Berlin” to gra przemyślana. Nie przynosi rewolucji, ale koryguje słabości poprzedniej odsłony cyklu. „Dwójka” była zbyt prosta z dwóch powodów. Wprowadzono tryb automatycznego otwierania ognia do każdego przeciwnika, który pojawi się w polu ostrzału. Co gorsza, wszędzie walały się bandaże, którymi można było leczyć rany. Efektem była możliwość rozwiązywania wielu sytuacji w sposób siłowy. Wystarczyło odpowiednio ustawić komandosów, strzelić raz w powietrze, aby zwrócić na siebie uwagę, a potem wyrzynać hitlerowców jak barany. Oczywiście nikt nas do tego nie zmuszał, ale pokusa była silna... Teraz pakietów medycznych jest znacznie mniej, więc podjęcie decyzji o rozpoczęciu otwartej strzelaniny przychodzi z większym trudem. Mam też wrażenie, że sytuacji, które umożliwiają zastawianie podobnych pułapek jest mniej, a Niemcy w tego typu starciach są bardziej groźni. Znów trzeba zatem więcej kombinować.
Cieszy też rezygnacja ze zróżnicowania poziomów trudności. W tak precyzyjnej układance utrudniało to należyte zbalansowanie gry. Teraz wszyscy stają przed jednakowym wyzwaniem. Już się nie muszę frustrować, że jest ciężko, choć poszedłem na łatwiznę.
„Commandos 3: Kierunek Berlin” oferuje trzy kampanie. Walczymy w Europie Środkowej, w Normandii, a nawet na froncie wschodnim. To podział mocno umowny, bo na przykład w ramach obrony Stalingradu możemy trafić do Berlina - notabene w pierwszej w historii „Commandosa” misji na czas.
Gra wygląda jak zwykle świetnie, przynajmniej na otwartych przestrzeniach. Graficy ze studia Pyro są fenomenalni, w rysowaniu szczegółowych scenerii nie mają chyba sobie równych. We wnętrzach „Commandos 3” prezentuje się już, niestety, nieciekawie. Na szczęście większość czasu spędzamy na świeżym powietrzu.
Wszystkie gry z cyklu „Commandos” to perełki, choć moim skromnym zdaniem pierwsza była najlepsza. W mym prywatnym rankingu najnowsza część zajmuje miejsce tuż po niej.
„Commandos 3: Destination Berlin”
Producent: Pyro
Dystrybutor: Cenega
Wymagania: Pentium II 700 MHz, 128 MB RAM (256 MB RAM dla Windows XP), CD-ROM x 4
Cena: 139,90 zł