Co pokochałem w minionej generacji? Sporo tego było [wybiera Oskar Śniegowski]
Nienawidzę robić takich zestawień, bo zawsze jest jakiś genialny tytuł, który się nie zmieści albo, co gorsza, o nim zapomniałem. Miniona generacja pozostanie dla mnie wyjątkowa na zawsze, bo tak naprawdę była dla mnie pierwszą, w której zaistniałem jako świadomy odbiorca. To ona dokończyła dzieła i ukształtowała moją "grową osobowość". Parafrazując, reszta jest już dla mnie remiksem.
Co niektórych zaskoczy (a innych ucieszy), w tym zestawieniu nie pojawi się GTA V. Każdy wie, jak okropnie dobrą robotę odwaliło Rockstar, więc nie ma sensu, żebym wymyślał nowe wiązanki komplementów i wyrazów podziwu. To gra kompletna, majstersztyk - tyle, więcej nie trzeba.
Po drugie, nie podejmę się próby sklasyfikowania wymienionych tytułów na konkretnych miejscach. Kolejność jest całkowicie przypadkowa, poza numerem jeden. Nie chcę, żeby którejś z pozostałych było smutno. Dobra, koniec biadolenia, przejdźmy do sedna sprawy..
Aaa, bym zapomniał. To moje top 10, więc jeżeli pokryje się z pozycjami, o których już czytaliście, to trudno. Takie życie. Przynajmniej potwierdzę, że jeśli w jakąś z nich nie graliście, to koniecznie powinniście to zrobić. Wybrałem gry, które znaczą dla mnie więcej od pozostałych, które coś we mnie zmieniły. Jednocześnie całkowicie pominąłem produkcje z gatunku indie. Umyślnie. Moim zdaniem to temat na zupełnie inne zestawienie. Do tego podsumowujemy generację konsol, a wiele z nich ukazało się tylko na PC. Jak czuje się Gone Home, FTL, Gemini Rue czy Legend of Grimrock, kiedy pojawia się Braid, a nie pojawiają się one, jedynie ze względu na swoje pochodzenie?
1. Red Dead Redemption
Rockstar
To absolutny numero uno, ucieleśnienie talentu Rockstar i system seller w jednym. Specjalnie dla niej, ja stary PC-towiec, kupiłem swoją PS3 i walcząc z kontrolerem oraz poświęcając kilka godzin życia, sprawiłem, że była pierwszą grą, jaką na niej ukończyłem. Uwielbiam westerny z Clintem Eastwoodem, a wszyscy wiedzą, że John Marston to taka jego cyfrowa kopia. Dołóżmy do tego ogrom możliwości, rozległy świat, świetną fabułę, miodną rozgrywkę i ten moment, kiedy w świetle wschodzącego słońca powoli wjeżdżasz do Meksyku, słysząc w głośnika "Far away" śpiewane lekko zachrypniętym głosem Jose Gonzalesa. W takich momentach doświadczasz całym sobą, jakim medium są gry, jak dalece w tyle potrafią zostawić inne, uważane za "szlachetniejsze". Ten krótki fragment, to historia, którą chciałbym zapomnieć, żeby móc przeżyć ją jeszcze raz. Ale tego nie da się zrobić. Takie chwile wypalają swoje piętno niczym rozżarzone żelazo.
Mirror's Edge
2008 był pięknym rokiem w branży gier. Pamiętam jak EA starało się odbudować swoją, nadszarpniętą we wcześniejszych latach, reputację w oczach graczy (wyobrażacie to sobie teraz?) i na rynku pojawiło się kilka nowych IP. Jednym z tych tytułów był Mirror's Edge. Ożywione dzieło Pieta Mondriana, ruchomy obraz mojego ulubionego malarza, w moim ulubionym kierunku architektury i sztuki - neoplastycyzmie. Wszystko, co można było, napisał o tym Frissreunion, którego tekst serdecznie polecam. Sama gra snuła natomiast niezbyt ciekawą wizję przyszłości. Społeczeństwo dostające bezpieczeństwo za cenę własnej prywatności i grupa biegaczy, którym niezbyt się to podoba. Tak przy okazji, nie myślicie, że jako społeczeństwo, idziemy właśnie w tym kierunku? Dla mnie, to jedna z najważniejszych produkcji w jakie kiedykolwiek grałem. Pomogła mi zrozumieć kilka rzeczy, które nie są tak oczywiste dla trzynastolatka. I ta muzyka. "Still Alive" nucę do dziś, a jej remiksy regularnie goszczą na moich playlistach. Dołóżmy satysfakcjonujący system swobodnego biegu sprawiający, że nawet mimo dość niewybrednej historii gra jest wciągająca, a otrzymamy połączenie, do którego wracam po dziś dzień. Chcąc po prostu odpocząć i pobiegać. Z ogromną niecierpliwością czekam na jej kontynuację.
Call of Duty: Modern Warfare (seria)
Z naciskiem na pierwsze dwie odsłony (o których piszę niżej), trzecia została stworzona przez inny zespół i jest dla mnie tylko odcięciem kuponów. O klasie tej marki stanowili Vince Zampella i Jason West, którzy odeszli w świetle wielkiego skandalu.
Nie starczy mi palców u rąk, żeby pokazać ile razy ukończyłem kampanie tych dwóch gier. Zamknąłem je w jednym worku, bo tak naprawdę uczynienie Call of Duty takim, jakim znamy je dzisiaj, jest ich wspólną zasługą. Pierwsza zbudowała fundament, a druga najszybciej zdobyła miliard i pojawiała się dosłownie wszędzie. Historia Johna McTavisha i Kapitana Price'a to moim zdaniem najlepiej przedstawiona i najbardziej wciągająca (chociaż dla niektórych nie trzymająca się kupy) opowieść, jeżeli rozmawiamy o "współczesnych" FPS-ach ubiegłej generacji. Zresztą to właśnie pierwszy MW stworzył nurt, który sprzedaje się do dzisiaj. Kultowe misje pokroju "All Ghilied Up", "No Russian", "Loose ends". Kultowe postacie: Soap, Price, Ghost, Makarov, Gaz. To wszystko złożyło się na fenomen wciąż trwający w najlepsze. A specjalnie dla drugiej odsłony gry, Hans Zimmer stworzył album, który odsłuchałem kilkanaście razy.
Kiedy kończyłem Modern Warfare, pierwszy raz było mi autentycznie smutno z powodu gry. Poczułem ból spowodowany straceniem całej drużyny. To było coś niesamowitego. Albo kiedy, podobnie jak Maciek, wstrzymywałem oddech oddając strzały karabinem snajperskim w Prypeci, a później resztkami amunicji broniłem rannego współtowarzysza, czekając na ewakuację. Właśnie dzięki takim wspomnieniom, ta gra zagwarantowała sobie miejsce w tym zestawieniu. Przez te wszystkie lata od premiery MW, podobny smutek w czasie ostatnich minut gry dostarczył mi jeszcze tylko jeden tytuł. Opisałem go poniżej.
Mass Effect (seria)
Chciałoby się rzec: "stare, dobre Bioware". Ja mam słabość do dobrych RPG-ów, a kanadyjskie studio zwykło mi takich dostarczać. W pierwszym Efekcie Masy zakochałem się po serii materiałów obejrzanych na Hyperze. Pamiętacie jeszcze ten kanał, prawda? Teraz już niestety nie istnieje... No ale nic, jakoś to wszystko przygasło i już o niej zapomniałem, do czasu kiedy po Polsce zaczęły jeździć ciężarówki CD Projektu... Kilka dni później płyta wirowała już w napędzie mojego komputera, poznałem Garrusa i od razu wiedziałem, że ta przyjaźń tak szybko się nie skończy. Wciągająca fabuła osadzona w bardzo dobrze zbudowanym uniwersum, które potrafiło zachwycić nie tylko casuala, ale i nerda, który mógł przeczytać całą encyklopedię świata gry. Do tego ta muzyka. Przyznam bez bicia, że w czasie ostatnich minut trójki, kiedy miałem już świadomość, że to wszystko dobiega końca, uroniłem kilka łez. Skończyła się moja podróż, na nic zdało się wszystko, co udało się osiągnąć. Przegrywaliśmy ze Żniwiarzami, a jedyne rozwiązanie nie miało dla mnie drogi powrotnej.
Assassin's Creed 2
Skwituję ją czterema słowami. Ale to była gra! Pierwszy Asasyn był fajny, jednak nie sprawił, że kolejna część z miejsca trafiła na listę zakupów. Tak się jednak złożyło, że moje urodziny wypadają niedługo po premierze wersji PC i koledzy postanowili mi ją sprawić. Do dziś jestem im za to bardzo wdzięczny. Daj jej 30 minut, a stwierdzisz, że tunele czasoprzestrzenne istnieją i gry są za krótkie. Wciąga jak bagno, ale takie z ciepłą pachnącą wodą i pięknym krajobrazem dookoła. Świetna fabuła, mistrzowsko napisana postać Ezio i rozmach, z jakim Ubisoft stworzył na nowo tę markę. Wszystko zagrało idealnie, a my dostaliśmy produkcję, którą każdy gracz powinien umieścić na swojej liście, w rubryce "obowiązkowe". Gdyby tego było mało, Jasper Kyd stworzył album, który można określić tylko jednym słowem - arcydzieło.
Uncharted 2
To była przygoda! Naughty Dog pokazało, że dla nich liczy się tylko ścisła czołówka branży. Stworzyli grę dopracowaną, przepiękną i bardzo zróżnicowaną. Przez całą kampanię nie nudziłem się ani chwili, a czasem wręcz celowo zatrzymywałem się, żeby po prostu pozwiedzać lokację i pooglądać przepiękne scenerie. Drake udowodnił, że lata świetności Lary Croft minęły bezpowrotnie, a poza tym, kto pamiętał o młodej Pani archeolog, kiedy Chloe Frazer pojawiała się na ekranie? Ukończyłem ją na wszystkich poziomach trudności (prawie :* na najwyższym nie miałem już czasu zabić ostatniego bossa) i za każdym razem świetnie się bawiłem. Trzeciej części również nie mogę niczego zarzucić (4/5 - pamiętamy!), ale w 2011 to nie było już to samo.
Portal (seria)
Valve, Valve, Valve... Względem tego studia pewne są dwie rzeczy. Nie potrafią liczyć do trzech i w każdą ich grę trzeba zagrać. Portal nie jest w tym względzie wyjątkiem. To produkcje, które zachwycają tym bardziej, im głębiej poznajesz ich świat. Kiedy dowiesz się, kim był Cave Johnson, kim była Caroline, czy wreszcie spróbujesz rozwiązać zagadkę Człowieka-szczura. Pozornie prosta, zachwyca swoją złożonością. Oddana społeczność z kolei nie pozwala jej się zestarzeć, a edytor poziomów, to w ich rękach potężne narzędzie. Nie wspomnę nawet o ilości postaci z gry, które zyskały miano kultowych (Companion Cube <3). A jest jeszcze tryb kooperacji, ciasto, wciąż nieodkryte tajemnice i ta muzyka. "Still Alive", "Want You Gone" czy "Exile Vilify". Podobnie jak GTA V - gra kompletna, skończona, majstersztyk.
Bioshock Infinite
O ile wcześniejsze odsłony serii niezaprzeczalnie mogły zachwycać i z pewnością znajdą się osoby, które uznają je za najlepsze, tak nie przemówiła do mnie ich ciężka atmosfera podwodnego miasta (skończyłem je na YouTubie). Za to po pięciokroć zrobiła to podniebna Columbia. Pozorny raj na ziemi (znaczy w powietrzu) skrywający mroczną tajemnicę. Fabułą z twistem, po którym przez kilka minut siedziałem z otwartymi ustami, po prostu patrząc na lecące napisy końcowe. Kreacje postaci kupiły mnie od pierwszej chwili i do gry przyciągała sama chęć sprawdzenia, nie jak kończy się ta historia, ale jak potoczą się ich losy. Wiecie, czasem przez jakiś tytuł przechodzi się ot tak, byle do przodu, byle skończyć i odhaczyć z listy. Infinite należy natomiast to tego wąskiego grona gier, które przyciągnęły mnie nie tylko wspaniałym światem, lecz również tą więzią z bohaterami. Poznając losy DeWitta i Elizabeth, cały czas ma się nadzieję, że im się uda. Wręcz chcemy dać im szczęście codziennej rutyny. Burial at Sea dopełnia natomiast dzieła i gwarantuje jej miejsce w każdym podobnym temu zestawieniu. I r8 it 8 outta 8 m8, there is no db8.
Ścieżka dźwiękowa nie odstaje od reszty produkcji. "Girls just want to have fun" na organach piszczałkowych rozwala system. Irrational Games odwaliło kawał dobrej roboty.
Left 4 Dead 2
Za przypomnienie mi jak dobra może być zabawa w mniejszym gronie. To druga gra od Volvo w tym zestawieniu. L4D2 wciągnęło mnie na całego i błyskawicznie. Pierwszy raz zagrałem w nią trochę ponad półtora roku temu, kiedy za sobą miałem już przygody z wszelkimi Battlefieldami i Call of Duty, kompletnie nie pamiętając ile czystej przyjemności może dać najzwyklejsze w świecie równanie do poziomu gruntu wszystkiego, co biegnie w twoją stronę i wydaje dziwne dźwięki. Takiej radości, jakiej wtedy doświadczyłem, nie pamiętałem. To było skrajnie satysfakcjonujące przeżycie. Mimo braku jakikolwiek ulepszeń broni, zdobywania poziomów, systemu zniszczeń, czy nawet oszałamiającej grafiki, bawiłem się doskonale. Szczególnie polecam sprawdzać L4D2 ze znajomymi i jakimś chatem głosowym odpalonym w tle. Nie ma lepszej gry na długie zimowe wieczory.
FIFA (seria)
EA Sports
Najlepszy przykład tego, jak daleką drogę można przejść od początku do końca generacji oraz jak dobrym marketingiem i prawidłowymi priorytetami pokonać konkurencję. Powiedzmy sobie szczerze, kiedy Xbox 360 i PS3 rozpoczynały swoją przygodę, FIFA wciąż znajdowała się w cieniu Pro Evolution Soccer. EA Sports rozumiało swój problem i nie trzeba było im tłumaczyć, jaki potencjał kryje nowa generacja konsol. Dzięki nieustannemu rozwojowi, stała się produkcją, bez której nie wyobrażam sobie spotkania z kolegami albo sobotniego popołudnia. Do piłki nożnej od EA powróciłem razem z odsłoną FIFY 11 i każda kolejna część to od kilkudziesięciu do kilkuset godzin spędzonych na wirtualnym boisku. Ultimate Team wciągnął mnie niemiłosiernie (hej, kto z Was nie zbierał kart z piłkarzami w dzieciństwie), a zabawa w menadżera i uczynienie chociażby Doncaster Rovers najlepszym klubem w Europie, to naprawdę satysfakcjonujące przeżycie. Albo pojedynki ze znajomymi, kto jest najlepszym graczem czy turnieje dające namiastkę czasów "gorącego krzesła".Wielu zarzuca tej serii, że jedyne, czym różnią się od siebie kolejne jej części, to zaktualizowane składy. Być może trochę prawdy w tym jest,ale jednego nie mogą jej odmówić. FIFA to rok w rok, czołówka najlepszych ścieżek dźwiękowych. Nawet trudno mi powiedzieć czy co roku bardziej czekam na jakieś znaczące ulepszenia, czy na opublikowanie listy utworów, które pojawią się w grze. Później Spotify lub Soundcloud, komputer lub telefon i przynajmniej kilkukrotne odsłuchanie jej od deski do deski. Dla mnie, niedoścignionym wzorem pozostaje na razie warstwa audio z FIFY 11.
Nie licząc strzałów w postaci większych gier, jak np. GTA V albo jakiś wyjątkowo oczekiwany exclusive, moim zdaniem FIFA jest najlepszym ambasadorem konsol. Być może, w perspektywie czasu, to właśnie ona sprzedaje najwięcej sprzętu po obu stronach barykady.
Oskar "XsomX" Śniegowski