„Cesarz. Narodziny Państwa Środka”: Chiński syndrom
Chiński syndrom
18.11.2003 | aktual.: 08.01.2016 13:01
„Cesarz. Narodziny Państwa Środka” to gra twórców „Faraona”, który pozwalał nam budować od podstaw cywilizację w delcie Nilu. Teraz zgodnie z tym schematem budujemy wielkie Chiny
Zacznę opisywać tego słonia nie od trąby, lecz od ogona, ale chyba tak po prostu trzeba.
Wczoraj, w poniedziałek, rozpoczął się nowy rok 2130. Nie, nie omawiam teraz futurystycznej komputerowej fikcji; „Cesarz. Narodziny Państwa Środka” zabiera nas zresztą w podróż w odległą przeszłość. Wczoraj faktycznie rozpoczął się rok 2130, zgodnie z rachubą kalendarza tybetańskiego. Skądinąd jest to rok Wodnej Owcy. Z tej okazji w Sali Laboratorium Zamku Ujazdowskiego w Warszawie odbył się nawet festiwal kultury tybetańskiej.
Skąd ta dygresja? Otóż Tybet, jedna z najwspanialszych cywilizacji w historii świata, ginie. Jego kultura przemija, nie mając szans na rozwój w kraju. Tybet bowiem jest od półwiecza pod chińską okupacją. Świat na łamanie praw człowieka w tym kraju wzrusza ramionami, bo jak tu zrezygnować z importu tanich podkoszulków i zabawek? Tanich, dodajmy, bo niejednokrotnie produkowanych przez darmową siłę roboczą w obozach pracy, do których można trafić za cokolwiek. Chiny represjonują bowiem nie tylko zniewolonych Tybetańczyków i - o czym mówi się jeszcze mniej - Ujgurów, ale i własny naród.
W chińskim kodeksie społecznym nigdy nie istniało pojęcie praw człowieka. A gra „Cesarz. Narodziny Państwa Środka” przedstawia to imperium jako słodką sielankę. Owszem, to tylko gra, ale taka dęta, kompletnie nieodpowiedzialna afirmacja kultury chińskiej przyprawia mnie o czkawkę. Żyjemy w wieku informacji, która jak nigdy dotąd ma swoją wagę. Często jest jedyną obroną społeczności niesprawiedliwie gnębionych. Stąd ta tyrada, którą, mam nadzieję, przyjęli państwo ze zrozumieniem.
Sama gra, jeśli patrzeć na nią bez powyższych wzruszeń, jest dość przyzwoita. W dodatku rzetelnie ją przetłumaczono, dobrze wypadł też lektor.
Z góry wyznam, że podobne uproszczone symulatory społeczeństw nigdy szczególnie mnie nie ekscytowały, ale bezstronnie przyznam, że „Cesarz. Narodziny Państwa Środka” to w porównaniu do „Faraona” wyraźny postęp. Grafika jest dwuwymiarowa, ale całkiem ładna, choć bez rewelacji. Przyjęty schemat rozwoju społeczeństw to jednak autorska licentia poetica. Twórcy gry bez żadnej żenady próbują nam na przykład wmówić, że jak nie rozstawimy wokół osady wieży obserwacyjnych, to chałupy szybko pójdą z dymem. I idą. Podobnych, szytych grubymi nićmi zależności jest więcej, ale cóż - kto lubił „Faraona”, polubi i ten produkt.
Wszystko kręci się wokół zabawy w cesarza. Możemy rozgrywać pojedyncze misje lub historyczne kampanie. Dbać musimy o wszystko. Od budowania domów mieszkalnych po stworzenie sieci dróg. Od zaspokajania potrzeb cielesnych, czyli rozwijania rolnictwa i łowiectwa, po zaspokajanie potrzeb duchowych, czyli wznoszenie świątyń. Trzeba dbać o rozwój handlu, ale i o zdrowe morale. Szpiegować, osiągać sukcesy w dyplomacji, a gdy ta zawiedzie, wypowiadać wojny, choć jeszcze częściej przyjdzie nam stawać w obronie murów własnych miast.
Prosty system monitorowania nastrojów społecznych oraz wydolności stworzonego systemu pozwala na skuteczne regulacje, choć czasami miałem ochotę na zatrudnienie jakiegoś ekonoma, który zdjąłby ze mnie większość ciężarów związanych z ręcznym zarządzaniem wielkim imperium.
Ale wtedy, jak mi się zdaje, mniej leniwy ode mnie gracz mógłby mieć pretensje, że odbiera mu się część frajdy z zabawy.
Cesarz. Narodziny Państwa Środka
Producent: Sierra
Dystr.: Play-It
Wymagania: Pentium II 400 MHz, 64 MB RAM. CD-ROM x4
cena 129,99 zł