Bulletstorm: Full Clip Edition to potrzebny remaster. I wciąż po prostu świetna gra
Bulletstorm, jedna z bardziej niedocenionych gier poprzedniej generacji konsol, wraca dziś w edycji Full Clip Edition.
07.04.2017 | aktual.: 07.04.2017 10:41
O Bulletstormie mówiło się na długo przed jego premierą. Na świecie zatroszczyło się o to Electronic Arts, w Polsce wystarczył fakt, że za produkcję odpowiadało warszawskie People Can Fly z charyzmatycznym Adrianem Chmielarzem na czele. Bo warto tutaj przypomnieć, że w 2011 roku nie było na rynku zbyt wiele "naszych" gier takiego kalibru, tworzonych dla największych w tej branży wydawców, równocześnie na PC, Xboksa 360 i PS3. Wcześniej pojawił się tylko Call of Juarez: Więzy Krwi od Techlandu, tworzony dla Ubisoftu na wszystkie trzy najważniejsze wówczas platformy. Dead Island miało dopiero nadejść, pecetowy Wiedźmin 2 wciąż był niszowy i... pecetowy, dopiero w 2012 pojawiając się na Xboksie 360 - na PS3 zabrakło już chęci. Hard Reset? Robiący wrażenie, ale jednak "indyk" na Steama, dopiero po latach dotarł w zremasterowanej wersji na konsole, już kolejnej generacji. Bulletstorm jako pierwsza tak naprawdę wysokobudżetowa i multiplatformowa strzelanina AAA był więc w 2011 roku czymś. Czymś, co koniec końców mało kto zauważył. Zarówno w Polsce, jak i na świecie.Przed premierą Bulletstorma na początku 2011 roku Chmielarz otwarcie mówił, że sprzedaż poniżej dwóch milionów uznałby za osobistą porażkę. W 2013 roku dowiedzieliśmy się, że gra nie dobiła do miliona sprzedanych egzemplarzy. Po sześciu latach nieokrzesany Grayson Hunt wraca, żeby trochę podbić ten wynik. Najciekawsze jest jednak to, że w przeciwieństwie do wspomnianej konkurencji, skurczybyk w ogóle się nie zestarzał.Spróbujcie dziś zagrać w Dead Island, nawet to zremasterowane na PS4 i Xboksie One. Można, ale po co, skoro mamy Dying Light? Wiedźmin 2? Dziś, po latach i po "trójce", wydaje się strasznie archaiczny. Call of Juarez trzyma się, ale mam tu na myśli Gunslingera. Hard Reset, nawet odświeżony, z kataną z Shadow Warriora, też raczej nie zaprząta naszych głów. Bulletstorm w wydaniu Full Clip Edition wciąż nie tylko się broni, ale cholernie wręcz wciąga. Czym? Cały czas tym samym. W recenzji na Polygamii Konrad Hildebrand napisał:
Taki, czyli głupi i brutalny, odprężający i zarazem odmóżdżający, gdzie "wszystkich świrów tak kapitalnie się morduje, wysadza, podpala, ćwiartuje, nabija, nadziewa, przyciąga, odkopuje, przepoławia i faszeruje" (to akurat z innego archiwalnego tekstu Polygamii, tym razem Cubitussa). Full Clip Edition absolutnie nic tu nie zmienia, poza faktem, że na PC możemy to wszytko robić w 4K, a na konsolach pierwszy raz w 60 klatkach na sekundę.Strzelanie w Bulletstorm wciąż wypada bardzo satysfakcjonująco. Każda broń ma dwa tryby ognia, jest więc w czym wybierać. Tryby te w połączeniu z mocarnym kopem i magnetyczną smyczą pozwalają tworzyć comobsy i tzw. skillshoty, które są odpowiednio punktowane. Część wykonujemy automatycznie, bo któż z nas nie nabił nadbiegającego przeciwnika na kaktusa? Przyciągnięcie wroga smyczą, wyrzucenie kopem w powietrze, przełączenie się na snajperkę i ustrzelenie spadającego celu to już jednak wyższa szkoła, do której twórcy zachęcają wariacją na temat trybu New Game +.Po jednokrotnym przejściu gry można odpalić fabułę od nowa, w trybie Overload, z dostępnymi od początku wszystkimi pukawkami. To ważna rzecz, bo przy tradycyjnym przejściu mając odblokowane nawet wszystkie giwery, da się mieć przy sobie tylko cztery z nich. W nowym trybie ograniczenie to znika, a do tego po wykonaniu wszystkich skillshotów daną giwerą odblokowuje się w niej nieskończona amunicja. Chyba nie muszę dodawać, co wtedy dzieje się na ekranie?
Bulletstorm to synonim arcade'ówki, wbrew pozorom nie jest to jednak gra która się sama przechodzi (tak jak Call of Duty), albo w której są całe wiadra amunicji (tak jak w Call of Duty). Naboi tu często brakuje, trzeba ratować się sprytnym wykorzystywaniem najeżonego kolcami i wybuchającymi beczkami otoczenia. Przy pierwszym podejściu nie poszarżujemy też z alternatywnymi strzałami - te sporo kosztują, często zostawia się je więc na specjalną okazję. Bulletstorm: Full Clip Edition w trybie rozpierduchy (to oryginalne tłumaczenie), z nieograniczoną amunicją, ma nieograniczone pokłady grywalności, o wiele bardziej wciągając od znanego z oryginału trybu Echo, w którym trzeba było zdobyć jak najwięcej punktów na wydzielonych z głównej kampanii etapach.Ci, którzy zdecydowali się na zamówienie przedpremierowe, ciekawą postać Graysona Hunta mogą zastąpić sobie powszechnie znanym Księciem. Nowym wydawcą gry jest Gearbox, taki mały cross-over był więc dosyć oczywistym zagraniem. Niestety nie sprawdza się on w praktyce. Po pierwsze, jest po prostu bez sensu z fabularnego punktu widzenia, a po drugie, słabo wypada od strony technicznej. Na przerywnikach filmowych Książę miewa trudności z zsynchronizowanym ruchu warg z wypowiadanymi kwestiami. Nawet jak robi to poprawnie, to brzmi sztucznie. No i koniec końców, wszyscy i tak zwracają się do niego per Gray - za podmianką bohatera nie poszły głębsze ingerencje w scenariuszu czy dialogach, jest to tylko kosmetyka. Jeżeli zachęci do Bulletsotrma nowych graczy, to świetnie. Starzy, którzy po prostu wrócą do gry, albo od dawna wiedząc o co w niej chodzi, dopiero teraz po nią sięgną, będą pewnie grać w skórze pierwszego bohatera.
Już w 2011 roku teoretycznie można było zmusić Bulletstorma do działania w 4K, dopiero teraz gra jest jednak naprawdę do tego przystosowana. Lepszej jakości tekstury i bardziej szczegółowe modele postaci sprawią, że w wysokiej rozdzielczości naprawdę gra się teraz lepiej. Szkoda więc, że tego 2160p czy choćby nawet „tylko” 1440p nie dostanie też PS4 Pro. Obie konsole to Full HD i 60 klatek na sekundę. Bez HDR-a i szerokiej palety barw. Podpytałem twórców skąd taka decyzja. Okazuje się, że implementacja tych nowinek technologicznych w starym kodzie nie jest taka prosta jak nam się wydaje.Ciekawostką może być też fakt, że w dobie Unreal Engine 4 Bulletstorm: Full Clip Edition wciąż działa na "tróje". Jest to jednak zaktualizowana "trójka", nowsza względem tego, na czym działał Gears of War: Judgment. People Can Fly musiało przy niej zostać, bo ewentualna migracja na UE4 wiązałaby się ze stworzeniem de facto nowej gry, tyle tylko, że według starych konceptów.Warto podkreślić, że Bulletstorm: Full Clip Edition to remaster, a nie remake. Jeżeli ktoś liczy na zmianę jakościową na wzór Gears of War: Ultimate Edition czy wydanego rok temu Call of Duty 4, to może się zawieść. Przy bezpośrednich porównaniach zmiany są o wiele mniejsze, można rzecz, że bardziej kosmetyczne, dla laika wręcz niedostrzegalne. Mam tutaj na myśli nowsze rozwiązania przy zabawie światłem/cieniem, bardziej szczegółowe modele, znacznie zredukowane względem poprzednika czasy ładowania czy w końcu tysiące małych poprawek technicznych. Dużych w sumie także, Full Clip Edition pozwala wszak grać w Bulletsotrma na PC bez Games for Windows Live. Twórcy sami przyznają, że gra jest teraz znacznie bardziej dopracowana. Nie bez znaczenia pozostaje też fakt, że odświeżali ją już po stworzeniu dla Epic Gears of War: Judgment, mając potężne know-how.Po dwóch godzinach z haczykiem z padem w ręce w warszawskiej siedzibie developera wiem, że będę chciał spędzić w Bulletstromie więcej czasu. Dla tego wulgarnego klimatu, dla niepodrabialnego strzelania i nowego trybu rozpierduchy. Równie mocno co jaram się Bulletstormem boję się jednak, że trochę myląca kampania marketingowa Gearbox i wygórowana cena, bez taryfy ulgowej dla posiadaczy pierwowzoru, a do tego zły klimat współpracy z G2A, pogrzebią ten polski diament. A trzeciej szansy już raczej nie dostanie.Bulletstorm: Full Clip Edition to potrzebny remaster. Pecetowcom, którzy będą mogli grać bez GFWL. Konsolowcom, którzy doświadczą 60 klatek na sekundę. I People Can Fly, które już pracuje nad kolejną grą FPS i mam wrażenie, że wypatruje tego przysłowiowego wiatru w żagle.
Paweł Olszewski