BoxBoy! + BoxGirl! - recenzja. Postaw klocka

BoxBoy! + BoxGirl! - recenzja. Postaw klocka

BoxBoy! + BoxGirl! - recenzja. Postaw klocka
Adam Piechota
01.05.2019 15:29

W duecie, jeśli wolisz.

Podkreślam ważną kwestię, którą (jak zauważam) pomijają często dziennikarze - BoxBoy + BoxGirl to w teorii „czwórka” najmniejszej serii Nintendo, nie żaden remaster. Ale w oczach kogoś, kto miał z tymi grami wcześniej styczność - co nawet w Polsce nie jest od razu nierealne, bowiem 3DS był/jest tutaj całkiem silny - najlepiej pasowałby do nowego Qbbiego określenie „the best of”. Z pewną domieszką bardziej przyszłościowych pomysłów, na których bez wątpienia zbudowana zostania nowa trylogia. Panowie z HAL Laboratory potrzebowali takiej trampoliny, jak Switch. Teraz nareszcie dotrą do szerokiej publiczności. Bo że BoxBoy od zawsze na to zasługiwał, nie mam najmniejszej wątpliwości.

Piguła dla niewtajemniczonych: wszystkie cztery gry są bezstresowymi logicznościówkami, w których przejście od startu do mety wymaga tylko kreatywnego „stawiania klocków”, czyli takiego powielania uroczego kwadraciaka, by rozwiązywać rzucane nam układanki. Zaczyna się zawsze od banalnych mostów lub podestów, potem dochodzą trampoliny, kolce, przełączniki, teleporty, taśmy, ruchome platformy i cholera-wie-co. Po kilku godzinach trafiamy na wystarczająco pomysłowe zagadki, by poczuć się nieco bardziej przebiegłym w momencie rozwiązania, ale nigdy nie utkniemy tak, wiecie, naprawdę. Widać casualowe doświadczenie ojców różowego bloba - ma być intrygująca zabawa, a nie wyrywanie włosów (jeśli się je jeszcze posiada). Chwila zastanowienia i orzeźwiające „nooo taaak!”. Żaden The Witness, żadne Baba Is You. Co, biorąc pod uwagę „indycze” zapędy marki, biorę na plus. Syta porcja frajdy za wydatek rzędu czterech dyszek.

Nowa odsłona w swej podstawowej kampanii podąża tą samą ścieżką, co poprzedniczki. Wrzuci po drodze umiejętności tworzenia podnośników ze skrzynek, skakania na skrzyniach po kolcach oraz rzucania geometrycznymi dziełami daleko przed siebie, lecz finalnie nie odkrywa żadnej czarno-białej Ameryki. Robi to, co wcześniej, z podobnym urokiem, w podobnych, pachnących dawną generacją platform przenośnych granicach. Nie zrozumcie mnie źle - to nadal działa, a świeżakom, których na Pstryczku na zabraknie, dostarczy sporo frajdy. Tylko weterani doświadczą już pewnego deja vu. Wymaksują wszystkie światy, zbiorą opcjonalne korony oraz medale za przejście planszy ze ściśle ograniczoną liczbą możliwych do „wyciśnięcia” czworokątów (wybaczcie te toaletowe metafory, ale Qbby robi zbyt zabawną minę podczas kopiowania się, abym mógł odpuścić), a potem… No właśnie - potem dopiero przejdą z „the best of” do właściwego potencjału nowego początku. Coś przecież należało wreszcie autentycznie zmienić, jeśli kontynuuje się grę o tytule Bye-Bye BoxBoy, prawda?

Z głównego menu wybieracie pomiędzy „A Tale for One” i „A Tale for Two”. Już wiecie, o co chodzi, prawda? Qbby & Qucy razem na tropie kooperacyjnych zagadek. Przerzucenie formuły do kanapowej współpracy wyszło deweloperom wzorowo. Każda plansza wymaga tam podwójnej rozkminy i chociaż gra oferuje opcję przejścia tej kampanii w pojedynkę, przełączając się między postaciami naciśnięciem przycisku, czuć, że zwyczajnie TRZEBA szarpać z kimś. W przeciwieństwie do chaotycznego Snipperclips, które często przywołuje się w celach porównawczych, kolejne wyzwania są… przyjemnie „czyste”. Wystarczy znaleźć rozwiązanie i już kostkowe małżeństwo tańcuje pod drzwiami wyjściowymi. Nie ma przypadków. Trzeba tylko wyobraźni i kulturalnej dyskusji. W połączeniu z wieloosobowym potencjałem samego Switcha - nie wyobrażam sobie przyszłości serii bez osobnego trybu dla dwojga. Świetnie również, że to pełnoprawna przygoda na kilka radosnych godzin.

Ale najciekawszy jest trzeci tryb, który otwiera się po zaliczeniu podstawowej kampanii - A Tall Tale. Qudy, tutejszy bohater, ma… inny kształt. Prostokątem jest. Zatem stawia zupełnie inne klocki, a w dodatku może zmieniać swoją pozycję na poziomą. Oznacza to, że nareszcie weterani dostaną zupełnie świeże wyzwanie. I dopiero po kilku godzinach szepną eurekowe „wow!”, którego brakowało od 2015 roku. Ekstra sprawa.

Mała gra, niewielka recenzja. Ale tutaj serio nie ma potrzeby się rozpisywać. BoxBoy to jeden z tych tytułów, co po prostu nie zawodzą. Nawet bez tych gigantycznych (w skali serii, oczywiście) zmian poleciłbym Wam go zupełnie szczerze. Niemniej dzięki nim mogę sobie kliknąć „warto” w oceniaczce i wrzucić tekst z czystym sumieniem. Przypominam, iż cena oraz rozmiar doświadczenia zawsze mają wpływ na krytyczne refleksje. BoxBoy! + BoxGirl! to najprzyjemniejsza gra logiczna, której wcale nie macie obowiązku znać. Na scenie niezależnej ma ogromną konkurencję (wpadajcie czasem do eSzperacza, bo wiele razy trafiały tam fajne perełki), ale dzięki opiece matczynej firmy może z nimi spokojnie koegzystować. Jest dla elektronicznych łamigłówek tym, czym Yoshi’s Crafted World dla platformerów - małym daszkiem znalezionym w środku koszmarnej burzy. Warto się schować na chwilę i oschnąć trochę. Potem znowu ruszyć w nieznane.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Armello - recenzja
Armello - recenzja
marcindmjqtx
Cradle - recenzja
Cradle - recenzja
marcindmjqtx
Ronin - recenzja
Ronin - recenzja
marcindmjqtx
Komentarze (9)