Szotgan: Layers of Fear
„Szotgan” to mój mały dzienniczek zaliczanych po godzinach pozycji. Człowiek mógłby zwariować, gdyby grał tylko pod pracę. Jeden tytuł, jeden akapit, jedna opinia z dziesiątek innych. I Layers of Fear – dzisiaj – pod pod nożem.
Niestety, nikt tutaj nikogo nie namalował jak jednej z francuskich dziewcząt. Layers of Fear to nieślubne dziecko P.T., potrafiące zacytować matkę czasem nawet zbyt bezpośrednio (jedna ze scen z widmem żony – panowie, nawet jeśli P.T. już nie istnieje, tak się nie robi!). Kto ojcem? Pewnie figura modernistycznego artysty, błąkającego się po omacku przez wypalone wódką labirynty wspomnień i pragnień zdobycia Kunderowskiej Nieśmiertelności. Gdzie nastąpiła kopulacja? W drewnianej foremce klasycznego horroru i gotyckich ciągotek. Problem z tym tytułem jest taki, że o wiele wspanialej wypadłby jako wyraz innej sztuki – kina. Potencjał na fantastyczny, surrealistyczny film tylko czeka. A nie zawsze to, co zadziałałoby w filmie, odniesie sukces w poetyce gry wideo. Jeżeli kanon gatunku masz w małym palcu (albo – co ciekawe – grałeś w Arkham Knight), szybko zrozumiesz system, jakim gra próbuje Cię podejść, przez co straci swoją siłę, a być może i zacznie nużyć. Pozostanie tylko przyklasnąć kilku momentom, które rzeczywiście wypadły znakomicie, jak krótkiemu finałowi rozdziału o dziecku bohatera. Zobaczymy, czy DLC wyciągnie z tego jakieś wnioski. Można.
Layers Of Fear Soundtrack - Music Box
Soundtrack w tym miejscu mnie zagiął jednak.