Birds of Steel - recenzja
Są takie gry, którym działy marketingu wielkich wydawców nie poświęcają wielkiej uwagi. O tym, że Gaijin znów zamierza nas zaprosić do podniebnych pojedynków, dowiedziałem się, gdy do drzwi zapukał kurier z płytką. Niespodzianka okazała się bardzo przyjemna.
09.04.2012 | aktual.: 30.12.2015 13:28
Ocena: 4/5 Warto "Gra dla specyficznego odbiorcy - gracza, który chce na własnej skórze poczuć dreszcz prawdziwego podniebnego pojedynku. Który chce się uczyć na własnych błędach i czerpać frajdę z każdego zestrzelonego pilota"
Rzut oka na dewelopera wiele powie fanom lotniczej tematyki. Zwłaszcza tym konsolowym, którzy nie mają dostępu do wielkiej biblioteki hardcorowych symulatorów. Gaijin odpowiadało bowiem za „IL-2 Sturmovik: Birds of Prey”, jedną z garstki udanych konsolowych gier lotniczych, w których naprawdę trzeba się napocić, by posłać przeciwnika do piachu[nasza recenzja]. „Birds of Steel” jest jej godnym, choć tylko duchowym (teraz wydawcą jest Konami) następcą.
Tylko dla orłów? Oznacza to przede wszystkim tyle, że „Birds of Steel” bardzo daleko do lekkiej, podniebnej strzelaninki, w której gracz może wyprawiać maszyną nierealne popisy. Mamy tu trzy podstawowe poziomy trudności sterowania samolotem, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Nie zamierzam was tu straszyć hardcorowością sterowania, ale wierzcie mi, że dla gracza nieobeznanego z tematem i nieuzbrojonego w drążek sterowania każde wyściubienie nosa poza najbardziej przyjazne amatorom ustawienia będzie trudnym przeżyciem.
Ale warto się zmierzyć ze swoimi przyzwyczajeniami i powoli uczyć reguł rządzących lotem bez absurdalnych uproszczeń. Wtedy cała zabawa z „Birds of Steel” nabiera nowego sensu. Grając z ułatwieniami, sami pozbawiamy się większości frajdy, bo Gaijin nie zależało na sztucznym podkręcaniu efektowności podniebnych starć.
Tora! Tora! Tora! Fabularna kampania skupia się tym razem na wojnie na Pacyfiku, z obowiązkowym atakiem na Pearl Harbor, obroną wyspy Midway czy atakiem na potężny pancernik Yamato. Co ciekawe, pozwala spojrzeć na wydarzenia z perspektywy obu stron konfliktu, wcielając gracza w pilotów zarówno amerykańskich, jak i japońskich maszyn. Różnorakich samolotów zresztą w „Birds of Steel” nie brakuje i wraz z kolejnymi sukcesami odblokujemy robiący wrażenie park maszynowy. Imponujący tym bardziej, że różnice pomiędzy poszczególnymi samolotami są tu bardzo wyraźne. W jednych będziecie się czuli jak podniebni bogowie, inne uwezmą się na was i nawet najprostsze manewry będą w nich sprawiały trudność. Bo nie chodzi tu tylko o lepsze czy gorsze osiągi i uzbrojenie, ale o charakterystykę lotu i to, jak bardzo pasuje ona do naszych preferencji.
To jedna z tych rzeczy, które zachęcają do zrezygnowania z najprostszego modelu lotu, w którym nie bardzo czuć te wszystkie drobne różnice. Nie jest może aż tak, że poszczególne maszyny różnią się tylko wyglądem kokpitu i odgłosem działka, ale dopiero stawiając przed sobą większe wyzwanie, otwieramy się na pełnię doznań, jakie gra ma nam do zaoferowania.
Zyskują dzięki temu także same misje, które z włączonymi wszystkimi asystami są proste, pozbawione większych fajerwerków i nie zachęcają do poświęcenia im większej uwagi. Ludze z Gaijin wymyślali różne scenariusze i okoliczności, ale starając się zrobić grę zgodną z historią, pole do popisu mieli z góry zawężone. Kosmici jakoś nie chcieli się pojawić...
Tyle tylko, że dokładnie te same zadania wyglądają zupełnie inaczej, gdy wyłączymy ułatwienia. Eskadra bombowców, osłaniana przez myśliwce, nie jest już tak łatwym celem. Niezauważenie jej zawczasu to błąd, który oznacza gorszą pozycję do ataku, a włączenie do gry rzeczywistych praw fizyki sprawia, że odzyskanie jej jest sporym problemem. Do wysokich obrotów trzeba rozkręcić nie tylko silniki, ale i szare komórki. To miła odmiana dla lotniczych strzelanin, w których uganianie się za przeciwnikiem oznacza przewijanie horyzontu do momentu, aż znajdzie się w naszym celowniku.
Celów nie zabraknie Pacyfik to główny, ale nie jedyny teatr działań wojennych, jaki znajdziemy w „Birds of Steel”. Gaijin swoim zwyczajem dorzuciło jeszcze pojedyncze misje rozgrywające się na różnych frontach europejskich, w których wcielimy się w niemieckich, włoskich czy rosyjskich pilotów. A i to jeszcze nie wszystko, bo możemy tworzyć własne misje, korzystając z wbudowanego w grę edytora lub zdać się na dynamiczne kampanie z zadaniami generowanymi losowo przez konsole, w zależności od naszych sukcesów i porażek. „Birds of Steel” oferuje liczbę opcji, która zawstydza inne gry i zapewni zabawę na nieprzyzwoicie wiele godzin. A najlepsze jest to, że prawie wszystko jest tu dostępne także w trybie kooperacji dla czterech graczy.
Birds of Steel Gameplay trailer HD
Nie zabrakło też bardziej standardowych trybów sieciowych, ale znalezienie kompletu 16 chętnych graniczy tu niestety z cudem. Gra uzupełnia jednak stawkę pilotami sterowanymi przez konsolę, więc pustka na niebie nam nie grozi. Wyszukiwarka serwerów pozwala się łatwo zorientować w ustawieniach bitwy i działa diabelnie szybko, dzięki czemu od sieciowych walk w kilku trybach dzieli nas dosłownie kilka wduszeń przycisków. Zamiast klasycznego deathmatchu mamy rozgrywkę, która skupia się na kontrolowaniu obszarów powietrznych lub naziemnych i czekaniu, aż przeciwnik wykrwawi się z punktów. Znacie to z „Battlefielda”. Autorzy dbają też o to, by co jakiś czas pojawiały się sieciowe turnieje, ale tu zainteresowanie graczy jest znikome i trudno trafić na działający serwer.
Nie każde złoto musi się świecić Gaijin po raz kolejny udowadnia, że jako jedno z niewielu potrafi stworzyć symulator lotniczy, który nie odstraszy konsolowych graczy, ale i nie będzie ich obrażał poziomem obowiązkowych uproszczeń. Szkoda, że Rosjanie znów pokazali też, jak nisko na liście ich priorytetów znajduje się oprawa audiowizualna. Kokpity samolotów odwzorowano należycie, ale na tym przywiązanie do detali się kończy. Nie widzę tu znacznego postępu od „Sturmovika”, a przecież już w 2009 roku grafice sporo trzeba było wybaczyć. Fakt, że Gaijin tworzy gry dla świadomego, bardziej dojrzałego odbiorcy, nie powinien być tu dla studia wymówką.
Werdykt Gry typu „Birds of Steel” to rzadki widok na sklepowych półkach, więc tym bardziej powinniśmy się cieszyć z faktu, że Gaijin nie tylko wciąż idzie pod prąd trendom, ale i należycie przykłada się do swojej roboty. Nie jest to żadna wymuskana perełka, której reklama w telewizji wzbudzi w każdym chęć pobiegnięcia do sklepu. To gra dla specyficznego odbiorcy - gracza, który chce na własnej skórze poczuć dreszcz prawdziwego podniebnego pojedynku. Który chce się uczyć na własnych błędach i czerpać frajdę z każdego zestrzelonego pilota. Tym większą, im bardziej zwycięstwo zależało od włożonego wysiłku i przemyślanych manewrów, a nie zwykłego szczęścia. Nie jest to gra dla każdego, ale jeśli lubicie tę tematykę, to śmiało sięgajcie po „Birds of Steel”. Pogódźcie się też z faktem, że do czerpania z gry pełnej frajdy potrzebny jest tu joystick.
Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów.)
Maciej Kowalik
Producent: Gaijin Wydawca: Konami Dystrybutor: Galapagos
PEGI: 12
Grę do recenzji dostarczył dystrybutor.