BattleTech – recenzja. All systems (prawie) nominal
Te Mechy mają swoje problemy, ale ile w nich klimatu!
24.04.2018 14:07
BattleTech to ciężka gra i nie chodzi mi bynajmniej o wagę Mechów czy wyśrubowany poziom trudności (bo jakoś nad wyraz trudno nie jest). Jest trochę jak serial, który rozkręca się od połowy pierwszego sezonu. I któremu trzeba dać sporo czasu, i okazać jeszcze więcej wyrozumiałości, by w końcu zacząć dobrze się z nim bawić.
Platformy: PC
Producent: Harebrained Schemes
Wydawca: Paradox Interactive
Wersja PL: Nie
Data premiery: 24.04.2018
Wymagania: Windows 7 - 10, Intel i3-2105/AMD Phenom II X3 720, 8 GB RAM, GeForce GTX 560Ti/AMD HD5870
Grę do recenzji udostępnił sklep GOG. Obrazki pochodzą od redakcji.
A i tak nie będzie wtedy idealnie. Powiem więcej – przez pierwszych paręnaście godzin ta gra po prostu denerwuje. Irytuje trwające ponad trzy godziny wprowadzenie: krótka misja szkoleniowa, wstęp do fabuły, a następnie ponad godzina wczytywania się w niuanse prowadzenia kompanii najemników.Nie wiem, dlaczego ekipa Harebrained Schemes wpadła na pomysł, żeby zarządzanie kompanią tłumaczyć za pomocą ścian tekstu. I tak się tego nie zapamięta, choć trzeba przyznać, że sama mechanika jest na tyle prosta, iż pominięcie tej części samouczka nie wpływa na rozgrywkę.Gorzej, że BattleTech leży też fabularnie – możemy rozmawiać z członkami naszej załogi, ale żaden z nich nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Dialogi wprowadzające w misje fabularne są napisane tak marnie, że ledwo opierałem się pokusie ich zignorowania. Przy kreacji bohatera możemy, nieco na kształt edytora z Mount & Blade, stworzyć mu jakieś tło, które następnie objawia się w opcjach dialogowych, ale… dokładnie – niczego to nie wprowadza. A sama historia jest naiwna i w najlepszym wypadku przeciętna. Z każdym zwrotem tak przewidywalnym, że równie dobrze twórcy mogli ją sobie odpuścić i zrobić po prostu sandboksowy symulator zarządzania najemnikami.
Właśnie, zacząłem z grubej rury, ale o co w tym BattleTechu chodzi? Nie wdając się zbytnio w fabułę (bo naprawdę nie warto), lądujemy na małym statku w grupie najemników, którym, bez jakiegoś sensownego wytłumaczenia, zaczynamy nagle przewodzić. Zadanie? Wygrzebać się z długów i zbić fortunę wykonując zlecenia dla różnych frakcji rozsianych po galaktyce. Oczywiście wszystko z "twistem", o którym wiadomo praktycznie od samego początku.Brzmi dobrze, co (poza "twistem")? Wszak BattleTech to domy szlacheckie, klany, intrygi, walka o wpływy i właśnie najemnicy. Ci potrafią być naprawdę potężną siłą, mającą realny wpływ na losy planet czy sektorów, ale naszej grupie do tego daleko i na razie musi zająć się bardziej bieżącymi sprawami. A gra boleśnie nam to uświadamia, bo przez pierwszych paręnaście godzin latamy od planety do planety, przyjmując kiepsko płatne zlecenia, byle tylko związać koniec z końcem. Bo co miesiąc trzeba opłacić ludzi, ponieść koszty utrzymania Mechów i tak dalej.Tak – czas w BattleTechu ma olbrzymie znaczenie. Naprawy Mechów kosztują i trwają od kilku do kilkudziesięciu dni. Ciężko ranny pilot jest wyłączony z akcji nawet na ponad sto dni, a same loty między planetami wymagają czasu. A comiesięczne rozliczenie nie ma litości. Na szczęście, przyjmując nawet najprostsze zlecenia, jesteśmy w stanie jakoś się utrzymać. Inna sprawa, że dość szybko pojawia się frustracja wynikająca z braku zauważalnego progresu, co dodatkowo potęguje system rozwoju pilotów, który nie daje wyczuwalnej różnicy w ich sile.Czuć za to siłę Mechów, kiedy w końcu wylądujemy na powierzchni planety i przejdziemy do mięska, czyli walki. Z jednej strony mamy tutaj taktyczną turówkę na modłę nowych XCOM-ów, a z drugiej – zupełnie inne spojrzenie na tego typu rozgrywkę.„Robot” to nie żołnierz walczący z kosmitami, tylko kilkadziesiąt ton pancerza i uzbrojenia. Nawet tymi najlżejszymi nie schowamy się za murkiem, więc trzeba kombinować z osłonami wykorzystując ukształtowanie terenu czy większe zabudowania albo lasy. Albo nie przejmować się i przyjąć obrażenia na klatę, bo te cholery potrafią wytrzymać naprawdę sporo.Do tego dochodzi fakt, że reaktory naszych maszyn lubią się przegrzewać, kiedy zbyt hojnie obdarzamy przeciwnika kolejnymi salwami. A przegrzany Mech się wyłącza, stając się w ten sposób łatwym celem. Trzeba zatem kombinować z systemami uzbrojenia, wybierać, z czego strzelamy albo próbować eliminować przeciwników jak najszybciej, odpalając co się da w precyzyjnie wymierzonej salwie. Każdy, kto grał w jakąkolwiek grę z tego uniwersum, poczuje się tu jak w domu. Autorzy zadbali też o to, by atmosfera (bądź jej brak) wpływała na generowane ciepło, teren na to, jak stabilny jest Mech czy o konieczność ciągłego poruszania się, co obrazują generowane w ten sposób punkty uników.Możemy też bawić się konfiguracjami Mechów i na przykład broń energetyczną zamienić na balistyczną, która przegrzewa się w dużo mniejszym stopniu. Integralną częścią gier z tego uniwersum jest możliwość dopasowania pojazdów do swoich preferencji i tutaj BattleTech nie zawodzi. W garażu znajdziemy szeroki wachlarz broni, zmienimy grubość pancerza, dodamy silniki skokowe czy kolejne radiatory, by z każdej maszyny wycisnąć jak najwięcej.Daje to niesamowite wręcz możliwości, jeśli chodzi o style rozgrywki. Można mieć w lancy lekkiego zwiadowcę, który będzie namierzał cele dla rozstawionych dalej Mechów artyleryjskich; można pójść w broń energetyczną i krótkodystansową, albo zrobić wyważoną drużynę, gotową na każdą ewentualność. Można też wybrać same ciężkie maszyny i po prostu miażdżyć przeciwnika skoncentrowanym ogniem.BattleTech zapewni wam kilkadziesiąt godzin naprawdę solidnej, satysfakcjonującej zabawy. Szczególnie, kiedy dacie mu szansę się rozwinąć, zaczniecie przyjmować bardziej lukratywne zlecenia, pojawią się nowe Mechy i będzie można w końcu kombinować z tymi kontraktami. Przyjąć więcej kasy kosztem reputacji i rezygnacji z części zdobyczy wojennych, czy może pozwolić sobie na niższe wynagrodzenie, ale zebrać sporo dobra z pola walki i jeszcze być lepiej postrzeganym przez zleceniodawcę, co otworzy drogę do jeszcze lepszych misji?Będziecie cholernie uradowani, kiedy dobrze wymierzony strzał rozwali głowę Mecha, przerabiając pilota na parę. Albo gdy uszkodzicie przeciwnikowi nogę i spektakularnie, niemal z gracją, wyrżnie o ziemię. Albo gdy rozdepczecie czołg, którego załoga pomyślała, że ma szansę z waszym Orionem. A pamiętacie tę scenę ze zwiastuna anulowanego MechWarriora 5? Gdzie pilot nagle zobaczył przed sobą gigantyczną sylwetkę Atlasa i w panice zaczął uciekać? Tutaj zrobicie to samo.Jednocześnie zazgrzytacie zębami na bezsensowną, zupełnie niepotrzebną fabułę, nudne rozmowy z członkami załogi i niewprowadzającego niczego opcje dialogowe. Podobnie jak część z was stwierdzi, że poświęcanie kilkunastu godzin, aż gra w końcu się rozwinie, to strata czasu.
I ja to wszystko rozumiem, bo BattleTech pod wieloma względami przypomina pierwszego Shadowruna – tam też Harebrained Schemes wcale nie stworzyło hitu. Ale przeciętną do bólu historię wynagradzała rozgrywka (i edytor), a każda kolejna część była tylko lepsza. Dlatego jeśli nie jesteście fanami Mechów, taktycznych turówek czy tego świata w ogóle, odejmijcie sobie pół punktu z oceny. Cała reszta natomiast może śmiało kupować, bo zabawa jest przednia, a przyda się ktoś do multiplayera, który niestety w wersji recenzenckiej nie działał (próbowałem kilka razy, zawsze lobby było puste).A wiecie, co jeszcze ten BattleTech robi świetnie? Tak cholernie wprowadza w klimat, że dziś lecę do piwnicy poszukać pudła z MechWarrior 4: Mercenaries, by jakoś wytrzymać do premiery zapowiedzianej przecież na nowo piątki.