Battlefield V, czyli brzydki koniec pięknej przygody

Oto dlaczego na serwerach starych części jest więcej ludzi niż w "piątce".

Battlefield V, czyli brzydki koniec pięknej przygody
Bolesław Breczko

Battlefield V miał być perłą w koronie Dice i EA. Epickim powrotem na pola bitew drugiej wojny światowej i dowodem mistrzowskiego kunsztu twórców. Zaledwie po półtora roku od wydania BFV ma mniej graczy niż 7 lat starszy BF4, a wydawca wbił ostatni gwóźdź do trumny, kończąc wsparcie gry przed upływem dwóch lat od premiery.

Chcesz wiedzieć, co jest nie tak z "Battlefield V"? Wpisz w wyszukiwarce na YouTubie "why is bfv shit". Nie musisz nawet oglądać żadnego wideo, ale sama ich liczba powinna powiedzieć ci wystarczająco dużo: w BFV nie działa absolutnie wszystko. Praktycznie każdy większy, średni i najmniejszy youtuber gamingowy nagrał wideo o tym, że najnowsza odsłona serii Battlefield to porażka. I nie, wcale nie chodzi o to, że w drugowojennych realiach pojawiły się kobiety żołnierze. Podróżujące w czasie karabiny i czołgi też nie były najgorszymi grzechami gry.

Procedura wydania każdego kolejnego tytułu z serii Battlefield wygląda tak samo. Zaraz po premierze gracze orientują się, że gra jest ukończona w 95 procentach. Te ostatnie 5 procent jest jednak kluczowe dla płynnej rozgrywki i satysfakcji. Przez kolejne miesięcy Dice stara się naprawić swoją przedwcześnie wypuszczoną grę, a po około roku osiąga ona zadowalający poziom.

Niestety nie jest to przypadek i niestety gracze przyzwyczaili się do takiego traktowania przez deweloperów i wydawców. Wszystko wskazywało na to, ze w przypadku "Battlefielda V" będzie tak samo. Zgadzał się przynajmniej pierwszy element: gra w dniu premiery była niekompletna. Lista problemów z BFV w pierwszych dniach sięga setek. Są to zarówno pospolite bugi i glitche, ale też poważniejsze błędy, które skutecznie uniemożliwiały radość z gry albo po prostu samą grę.

To m.in. odwieczne problemy całej serii z tzw. netcodem, czyli infrastrukturą sieciową, która powodowała, że przeciwnik widział nas lub był w stanie zabić zza rogu, zanim my jeszcze go zobaczyliśmy. To nieprzyjazny interfejs użytkownika, to nieintuicyjny system progresji broni, to brak autobalansu drużyn, to brak możliwości dołączenia do znajomych, to osłabienie funkcji żołnierzy wsparcia i medyków, to potwornie długie czasy ładowania i przerwy pomiędzy mapami. A był to dopiero pierwsze dni i tygodnie z grą.

Kolejne miesiące, które powinny teoretycznie przynieść poprawę, przynosiły tylko więcej argumentów, aby BFV odstawić na półkę. Na gwiazdkę 2018 Dice całkowicie zmienił TTK (time to kill), osłabiając broń i wydłużając czas potrzebny do zabicia przeciwnika. Ta zmiana wydawała się ukłonem w stronę nowych graczy, którzy mieli znaleźć grę pod choinką - ale "starzy" gracze byli wściekli. Rozgrywka uległa całkowitej zmianie, stała się frustrująca i pozbawiona satysfakcji. Po tygodniach zwracania uwagi, narzekania, próśb, a nawet gróźb (choć to akurat nie powód do dumy) ze strony graczy, Dice uległ. Przywrócił stary TTK i powiedział, że więcej tak nie zrobi.

Na gwiazdkę 2019 zrobił to samo.

Problemów w czasie życia gry było jeszcze więcej: niedowiezione terminy dodatków i patchy, odsuwane DLC, usuwane tryby rozgrywki, tryb battle royale, którym nikt się nie zainteresował, bo przy darmowej konkurencji nie miał na to szans. Do tego doszedł brak szacunku okazywany w komunikacji z graczami ze strony Dice. Do czarnej historii przeszedł zwrot jednego z wysokich dyrektorów, który powiedział "nie podoba się wam, to nie kupujcie".

Moja osobista przygoda z BFV skończyła się dość szybko z dwóch powodów. Pierwszy był dość prozaiczny - po około 20-30 minutach gry ta się po prostu wyłączała. Nic nie pomogły reinstalacje gry i systemu, eksperymentowanie z różnymi sterownikami graficznymi i podzespołami. Jeśli chciałem grać w BFV to tylko na raty.

Drugi powód jest jednak ważniejszy, bo dotyczy samego "ducha gry". I gdyby tutaj wszystko było ok, to pozostałe błędy bym przełknął. Seria Battlefield od początku istnienia była nastawiona na - z braku lepszego słowa - "epickość". Wcześniejsze gry przyciągały żyjącymi polami bitew, na których cały czas coś się działo. Gdy biegłem do następnej przeszkody, obok mnie eksplodował czołg trafiony RPG, a nade mną myśliwiec przerabiał karabinem maszynowym śmigłowiec na złom, by po chwili zmienić się w kulę ognia. W BF4 walił się na mnie wieżowiec, a BF1 (czyli części między BF4 a BFV, nie doszukujcie się logiki) z nieba spadał płonący sterowiec.

W porównaniu do poprzedników Battlefiedowi V brakuje tego czegoś, trudnego do opisania, co do tej pory wyróżniało serię na tle innych shooterów. Faktem jest, że BFV jest przepiękny graficznie, ale nie ma tu adrenaliny i właśnie tej epickości, z której słynie seria. Przez większość czasu rozgrywka przebiega w schemacie: spawn-kill-die-repeat, która bardziej pasuje do klimatu Call of Duty i tzw. arena shoterów.

Duch prawdziwego Battlefielda za to nadal jest żywy w częściach BF4 i BF1. Dlatego nie dziwię się w ogóle, że mają one więcej graczy niż nowsza i ładniejsza "piątka". Sam ściągnąłem ostatnio BF4 i w niedługim czasie przekroczyłem 400 godzin spędzonych w grze. Do "piątki" nie wrócę.

Wiadomo, że Dice pracuje nad kolejną częścią. BF6 prawdopodobnie znów przeskoczy do czasów współczesnych. Ale ryzyko, że "szóstka" nie powróci już do korzeni, jest duże. Ze studia odeszło wielu weteranów serii, a w każdej kolejnej części widać coraz silniejszą rękę wydawcy, czyli Electronic Arts. Jego decyzje podejmowane przy grach online coraz częściej mocno tracą balans między nastawieniem na zarobek (loot boxy, zmiany w TTK) a robieniem fajnych gier.

Szkoda by było, gdyby taka bogata seria jak Battlefield, umarła. Bo chociaż mamy Fornite'a, Modern Warfare, Apex Legends czy Valorant, to żadna z nich nie dostarcza podobnie epickich wrażeń. A może po prostu przez kolejne 16 lat będziemy grać dalej w BF4 i BF1.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
wiadomościdiceelectronic arts
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.