Battlefield 1942
Amerykańskie interwencje w Zatoce Perskiej i w Afganistanie udowodniły, że dostęp do nowoczesnych technologii jest dziś niezbędny, by mieć szansę na zwycięstwo. Dlatego „Battlefield 1942” nie ma szansy na sukces w Polsce. Po pierwsze, nie mamy armat.
18.11.2003 | aktual.: 08.01.2016 13:09
Amerykańskie interwencje w Zatoce Perskiej i w Afganistanie udowodniły, że dostęp do nowoczesnych technologii jest dziś niezbędny, by mieć szansę na zwycięstwo. Dlatego „Battlefield 1942” nie ma szansy na sukces w Polsce. Po pierwsze, nie mamy armat.
Nie nasza to wojna
„Battlefield 1942”. Amerykańskie interwencje w Zatoce Perskiej i w Afganistanie udowodniły, że dostęp do nowoczesnych technologii jest dziś niezbędny, by mieć szansę na zwycięstwo. Dlatego „Battlefield 1942” nie ma szansy na sukces w Polsce. Po pierwsze, nie mamy armat.
Niestety. Brak nam odpowiedniego uzbrojenia. Bez stałego łącza o dużej przepustowości i szybkich serwerów nie mamy co marzyć o satysfakcji z tej gry, a ilu polskich graczy ma dostęp do tak nowoczesnego ekwipunku? Przecież rodzimy internet jest na poziomie łuku i dzidy.
„Battlefield 1942” to drużynowa wojenna gra akcji dla wielu osób. Naprawdę wielu. Tak jak w „Counter-Strike'a” lub „Unreal Tournament” można grać w zespołach pięcioosobowych, tak w „Battlefield 1942” tak małe, za przeproszeniem, armie, nie mają sensu. Sens ma starcie oddziałów 32-osobowych (czyli 64 graczy naraz). Ale to wyznacza nowy pułap minimalnych możliwości technologicznych sieci, aby dało się jakoś grać. Sieci lokalne raczej odpadają, bo jak zebrać na mecz w jednym miejscu i czasie tak liczne grono? Pozostaje internet, i to nie ten przaśny, obsługiwany przez archaiczne modemy, tylko infostrada z prawdziwego zdarzenia.
Nie jest dobrze.
Jeśli jednak ktoś miałby okazję wziąć udział w rozgrywce „Battlefield 1942” z prawdziwego zdarzenia, czeka go wiele nowych wrażeń. Gra oferuje rekonstrukcje słynnych bitew II wojny światowej: na Łuku Kurskim, w Stalingradzie, Tobruku, na plaży „Omaha” podczas desantu aliantów w Normandii, na wyspie Midway itd. Oczywiście rekonstrukcje bardzo umowne, bo nadal przecież nie ma co marzyć o odtworzeniu takiej liczby żołnierzy i pojazdów, jakie brały udział w historycznych potyczkach, a i wielkość obszaru, na jakim rozgrywa się bitwa - choć relatywnie duża - jest ograniczona. Mimo to walka ma zupełnie inny charakter niż w „Quake'u III: Arenie” lub innej tego typu grze. Może tylko „Tribes 2” oferowało dotąd podobny rozmach.
Po pierwsze, duże otwarte przestrzenie wymuszają inną taktykę niż małe mapy na terenach zabudowanych lub w pomieszczeniach zamkniętych. Po drugie, możemy tworzyć całe zespoły, które, wykonując różne funkcje, w skoordynowany sposób współpracują ze sobą, np. jako załoga okrętu lub czołgu. Nikt już też nie ma tu chyba szansy być everymanem, który potrafi wszystko. Jeśli trenujemy swe zdolności jako pilot (albo strzelec pokładowy lub bombardier), nie mamy czasu, by opanować równie dobrze strzelanie z okrętowego działa lub taktykę piechura z pistoletem maszynowym, snajperką lub wyrzutnią ppanc. Chcemy być asem - wybierzmy specjalizację i się jej trzymajmy. Swoją drogą dostępny arsenał Bellony jest większy niż w jakiejkolwiek innej wojennej grze sieciowej. Na przykład pojazdów - w innych grach często nieobecnych - jest aż 35.
Masowy charakter rozgrywki narzuca większą niż dotąd potrzebę sprawnego działania w zespole. Jest to chyba istotniejsze od pewnej ręki i celnego oka. „Battlefield 1942” to gra drużynowa z prawdziwego zdarzenia.
Dla samotnika
A co z pojedynczym graczem? Ano nic. Niby można grać bez sieci, z botami, czyli udającymi żywych przeciwników podprogramami. Jak jednak wiadomo, żaden bot nie zastąpi człowieka, trudno więc w takiej sytuacji liczyć na prawdziwe emocje, choć boty z „Battlefield 1942” są, trzeba przyznać, dość zmyślne. Niestety, nawet niezbyt wielka liczba potwornie zżera moc obliczeniową procesora. Dostałem bolesną, ale cenną lekcję pokory, gdy przy poświęceniu inteligencji botów dopuszczalne maksimum mocy obliczeniowej mojego nowiutkiego Pentium IV 2,4 GHz i podniesieniu łącznej liczby botów do ok. 30, okazało się, że nie mogę grać, bo ekran wyświetla parę klatek na sekundę. Musiałem ustawić grafikę na minimum i zmniejszyć liczbę botów, a i tak nie uzyskałem za dobrej płynności. Programiści się nie spisali, bo mimo wszystko aż tak źle nie powinno być. Kod silnika gry jest ewidentnie niedopracowany.
Kolejnym rozczarowaniem była zła konstrukcja niektórych plansz. Gdzieś w Afryce wygrałem bitwę prawie bez strat, bo obsadziłem kluczowe gniazdo KM, z którego bez problemu kosiłem wszystko. Z kolei bitwa na Łuku Kurskim, gigantyczne starcie sił pancernych, prezentuje się jak potyczka partyzancka pod lasem. Plażę „Omaha”, na której straciło życie tylu żołnierzy, można przejść niemal spacerkiem, kłopoty zaczynają się dopiero za linią bunkrów. I tak dalej. Przy grze z ludźmi niektóre z tych wad zostaną wyeliminowane, ale i tak trudno traktować tę grę jako nader realistyczną. Nie tylko z tego powodu. Dodam tylko, że jedna osoba może jednocześnie kierować czołgiem, obracać jego wieżyczką, strzelać z pokładowego działa i karabinu maszynowego. Z kolei czołg taki może wytrzymać nawet kilka trafień z ręcznej wyrzutni ppanc., trudno więc w takim starciu jeden na jednego mówić o równych szansach. Na szczęście liczba pojazdów mechanicznych obecnych w danej chwili na planszy jest ograniczona.
Mimo tych ograniczeń „Battlefield 1942” ma spory potencjał. Szkoda, że mało kto z nas będzie miał szansę się z tego cieszyć.
Battlefield 1942
Producent: Electronic Arts
Dystrybutor: Cenega
cena 129,90 zł.
Wymagania: Pentium III 500 MHz, 256 MB RAM, CD-ROM 12x, karta graficzna 32 MB RAM