“Bang Bang Bang – Pull my Devil Trigger!” i “OMG it’s Leon!”, czyli grałem już w Devil May Cry 5 i Resident Evil 2 Remake
Jak Capcom łączy dwa pokolenia graczy.
04.10.2018 | aktual.: 04.10.2018 19:18
Nie będę ukrywał, że DMC 5 urzekło od pierwszego pokazu na tegorocznych targach E3, a kawałek “Devil Trigger”, który przygrywał Nero podczas pacyfikacji kolejnych hord demonów od razu dodałem do mojej playlisty. Podobnie miałem z zapowiedzią remake’u drugiej części Resident Evil, którą przyjąłem bardzo entuzjastycznie, zwłaszcza, że oryginalnej dwójki nie udało mi się nigdy skończyć, a jej odświeżona wersja to dobra okazja do nadrobienia tak klasycznej gry. We wtorek miałem okazję skonfrontować moje oczekiwania z rzeczywistością, bo przy ulicy Krakowiaków 50 w Warszawie odbył się pokaz tych dwóch produkcji Capcomu.Zaczniemy od dema Resident Evil 2, które już przy pierwszym zetknięciu daje jasno do zrozumienia, że Capcom nie ma zamiaru wymyślać koła od nowa, ale idzie też z duchem czasu, co mi jako temu “młodemu” bardzo się podoba. Do wyboru mieliśmy dwa przygotowane demka - w jednym wcielaliśmy się w Leona Kennedy'ego, zaś w drugim mogliśmy pokierować Claire Redfield. Oba fragmenty stawiają na nieco inne podejście do rozgrywki, ale nie zmienia to faktu, że bardzo dobrze grało mi się jedną i drugą postacią. Demo Leona zaczyna się w momencie, gdy wchodzi on do komisariatu policji w Racoon City. Niby wszystko dzieje się tak samo jak w oryginale z 1998 roku, ale rozgrywka jest znacznie prostsza, głównie dzięki temu, że kamera umieszczona jest za plecami bohatera. Inną dużą zmianą jest możliwość chodzenia podczas strzelania, czego brak najbardziej mi przeszkadzał w starszych częściach serii. Te rewelacje nie są czymś, o czym byście już nie słyszeli, ale na zaprezentowanych dotychczas materiałach nie czuć w pełni, jak wiele pracy deweloperzy włożyli w to, by uwspółcześnić tę dwudziestoletnią grę.Mimo tych zmian to dalej ten sam Resident, a do otwarcia biurka Leona dalej potrzebne są imiona naszych kolegów z komisariatu. W kwestii mechaniki również niewiele się zmieniło; zarządzanie ekwipunkiem, kombinowanie jak pomieścić wszystkie przedmioty, które znaleźliśmy. Zbędne rzeczy zostawiamy w skrzyni, którą znajdujemy tuż po odpaleniu dema. To sprawia, że mimo wszystkich usprawnień Resident Evil 2 nie stał się zwykłą strzelanką, w której latamy po całej mapie i zabijamy na prawo i lewo - amunicji jest jak na lekarstwo, a zombiaki, co mnie mocno zaskoczyło, nie umierają od pojedynczego strzału w głowę. Innym ciekawym rozwiązaniem jest możliwość budowania umocnień na zniszczonych oknach za pomocą znalezionych wcześniej kawałków drewna, co mi od razu skojarzyło się z trybem zombie w Call of Duty. Pozwala to zaoszczędzić amunicję i daje czas na ucieczkę. Tak, czasem lepiej odpuścić zabicie wszystkich oponentów, bo zwyczajnie szkoda na to zasobów. Wszystko to sprawia, że czuć w tym ducha starych Residentów, a Capcom z szacunkiem odnosi się do materiału źródłowego.Ostatnie odsłony serii ciężko było nazwać survival horrorami, bardziej pasuje do nich miano strzelanek. W demie wyczuwalne było, że coś czeka na nas za rogiem i wcale nie chce się sprawdzić, co to jest. Choć tu mam małe zastrzeżenie, bo mimo iż przeciwnika nie widać, to słychać go bardzo wyraźnie, przez co gra nie wykorzystuje swojego pełnego potencjału w temacie ogólnie pojętej grozy. Innym bardzo dobrym rozwiązaniem jest zrezygnowanie z HUDu, wskaźnik amunicji widoczny jest tylko, gdy celujemy z broni, zaś wskaźnik zdrowia pokazuje nasz kontroler. To rozwiązanie stosowane jest już od dłuższego czasu w grach na konsoli Sony, między innymi w Uncharted, czy GTA, gdy nasza postać umiera. Jednak w Resident Evil 2 było nieco inaczej, bo gdy Leon albo Claire zostali ranni, to podświetlenie kontrolera z koloru zielonego zmieniło się na żółty. Dzięki temu jeszcze bardziej odczuwamy niepokój, bo na ekranie nie ma zbędnych komunikatów i nic nam nie przeszkadza.Graficznie wszystko stoi na wysokim poziomie, graliśmy na PS4 Pro i ani razu nie zdarzyły się spadki klatek, co daje nadzieję, że cała gra będzie chodziła płynnie. Tytuł wykorzystuje pełną moc nowych konsol, bo otoczenie, modele postaci i ich animacje wyglądają obłędnie.Tu znów muszę się jednak przyczepić, tym razem do dźwięku. Po około 10 minutach grania Leonem dźwięk w grze zaczął się urywać, jednak po chwili wszystko wróciło do normy. Do premiery tytułu jeszcze sporo czasu, więc myślę, że zdążą to naprawić.Wspomniałem wcześniej o dwóch różnych podejściach do rozgrywki w prezentowanych demach. Leon ma do dyspozycji tylko pistolet, gra nim była wolniejsza i znacznie bardziej przypominała to, z czym miałem do czynienia w Resident Evil VII. Zaś Claire była typowym komando ze strzelbą i to w jej demie walczyło się z bossem, którym był mutant G, wiecie, ten z okiem na ramieniu. Zarówno w jednym i drugim demie starcia nie były zbyt trudne, wszystko zależało od tego jak dobrze radzisz sobie z kontrolerem. Miałem długą przerwę w graniu na padzie i nie przeszkadzało mi to w rozgrywce. Nie miałem wrażenia, że gdybym posługiwał się myszką i klawiaturą, to szło by mi lepiej albo ogólne doświadczenie byłoby przyjemniejsze.Jeśli nie graliście w starsze odsłony Resident Evil, a dzięki “piątej” i “szóstej” części jest to dla Was strzelanka kooperacyjna, to warto śledzić remake “dwójeczki”. Zaś jeśli jesteście starymi wyjadaczami, to chyba fajnie będzie przeżyć tę samą historię, co 20 lat temu, ale na zupełnie nowych, lepszych zasadach, prawda? Capcom tym remakiem będzie chciał połączyć starsze i młodsze pokolenie graczy, czy mu się to uda, przekonamy się już 25. stycznia 2019 roku na PC, PS4 i Xbox One.Przejdźmy teraz do drugiej ogrywanej przeze mnie gry, czyli Devil May Cry V. Nie będę ukrywał, że wiązałem z tym tytułem duże nadzieje, a demo tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest na co czekać. Zwłaszcza, że ostatnio nie ma zbyt wielu dobrych slasherów na rynku, a Bayonetta 3 nadchodzi bardzo powoli (można powiedzieć, że ten temat praktycznie stoi w miejscu). Jak zatem wypada nowe DMC?Jeśli liczyliście na jakieś duże zmiany w formule, to muszę Was rozczarować, wszystko zostaje po staremu - siekamy, miażdżymy i niszczymy dziesiątki demonów, a Nero dalej rzuca głupkowatymi tekstami i typowymi dla siebie “one-linerami”. Czy to źle? Jak najbardziej nie, bo wszystko to jest podane w zupełnie nowej oprawie audiowizualnej, a kombosy automatycznie wywołują wielkiego banana na twarzy. I w moim przypadku ów wyraz twarzy nie zniknął do końca części poświęconej DMC V, co musiało wyglądać co najmniej dziwnie.W tego typu grach najważniejsze jest dla mnie czucie każdego ciosu, tak by każdy atak, niezależnie od tego czy walczymy z grupą słabszych przeciwników, czy jest to jeden wielki “basior”, sprawiał frajdę. W ogrywanym przeze mnie demie miałem okazję walczyć z dwoma wymienionymi rodzajami przeciwników. Walczymy na zamkniętych arenach, a oprócz wyrastających z ziemi przeciwników do naszych uszu zaczyna docierać muzyka. Od tej pory wszystko przestaje mieć znaczenie. Zaczyna się taniec, ale to nie są radosne pląsy podczas wesela u wujka Staszka, jest znacznie bardziej brutalny, nieprzewidywalny i, w pewnym sensie, bardziej intymny. Nie będę ukrywał, że uwielbiam slashery, a DMC V robi wszystko to, co inni reprezentanci tego gatunku, tylko lepiej i ładniej. Jest nawet surfowanie na rakiecie, co mi od razu skojarzyło się z Ninja Blade i walką ze “szlamowym helikopterem”... No tak, przecież nie wiecie co to jest Ninja Blade (ale Piotr Gnyp wie, odsyłam do jego recenzji). To taka giereczka od From Software, jeszcze sprzed ery “soulsów”. W ramach oczekiwania na DMC V warto wyrwać na promocji.Modyfikacji uległo za to demoniczne ramię Nero, które teraz zastępuje mechaniczna proteza. “Devil Breaker” pozwala na wyprowadzenie jednego z kilku specjalnych ataków, takich jak przyciągnięcie się do przeciwnika (szczególnie przydatne podczas walki z “basiorami”), wystrzelenie naszej rękawicy niczym rakiety, czy stworzenie fali uderzeniowej. To tylko kilka umiejętności, które były dostępne w demie, a w pełnej grze będzie ich o wiele więcej. Warto zaznaczyć, że dodatkowe funkcje naszej mechanicznej ręki zdobywamy w trakcie przechodzenia poziomu. Możliwe, że w pełnej wersji gry będzie je można kupować za czerwone kryształy w budkach telefonicznych, czyli formie sklepu z umiejętnościami. Negatywnie zaskoczył mnie fakt, że nie można się swobodnie przełączać między kolejnymi funkcjami “Devil Breakera”. Aby ją zmienić należy zniszczyć tę aktualną. Cały system przyjemnie urozmaica kolejne potyczki, dodając jeszcze więcej kombosów i możliwych kombinacji anihilacji piekielnych hord.Lekkim modyfikacjom uległa również ścieżka dźwiękowa, jest teraz bardziej power-, a miejscami również nu-metalowa, niż metalowa. Uświadczymy też więcej elektronicznych dźwięków rodem z pierwszej płyty Linkin Park, czy dowolnej Korna, ale wszystko jest stonowane i nie popada w przesadny kicz.Czy mam coś więcej do dodania? Grę sprawdzaliśmy na Xbox One X i nie natrafiłem na żadne artefakty, zgrzyty, czy problemy z optymalizacją. Nawet, gdy Goliath, boss tego demka, wypluwał z siebie lawę, a wszystko wokół płonęło, nie zauważyłem spadków płynności.Zarówno demo Resident Evil 2, jak Devil May Cry 5 uważam za dobrą próbkę możliwości tego, czym będziemy raczeni już niedługo. Ja nie mam wątpliwości, że DMC V będę chciał przejść tuż po premierze, czym zerwę swoje żelazne postanowienie nie kupowania gier na premierę. Dość dawno nie grałem w żadnego slashera, a to krótkie demko (które przeszedłem 3 razy) tylko zaostrzyło mój apetyt.