Backbone to zła gra, w którą mimo tego powinniście zagrać
Dostępna w Game Passie przygodówka jest katastrofą tak piękną, że szkoda ją ominąć.
Nie czekałem na "Backbone" tyle co niektórzy. O grze, która powstawała 5 lat, która miała kickstarterową kampanię 3 lata temu, a której dobrze przyjęte demo ukazało się rok później, dowiedziałem się niedługo przed jej premierą. W zasadzie tylko dlatego, że miała się ukazać od razu w Game Passie.
Ale trochę poczytałem, trochę pooglądałem i bardzo szybko byłem na nią gotowy. Detektywistyczna, pikselowa przygodówka noir z antropomorficznymi zwierzętami? Tak, proszę, pomyślałem i bardzo byłem szczęśliwy, że będę mógł w nią zagrać w ramach abonamentu. Po jej skończeniu byłem bardzo szczęśliwy, że nic za nią (dodatkowo) nie zapłaciłem.
Bo niestety "Backbone" nie spełnia pokładanych w nim nadziei, o czym zresztą mogliście się już przekonać, zaglądając na kartę gry w serwisie Steam (zaledwie 58% pozytywnych recenzji). A i tak chcę was do niej zachęcić.
Nawet mimo tego, że "Backbone" nie spełnia obietnicy wcielenia się w detektywa (w całej grze jest łącznie jakieś 1,5 zagadki - ta druga jest tak łatwa, że liczę ją jako pół). Mimo tego, że o intrygującym miejscu akcji dowiadujemy się dużo mniej, niż byśmy chcieli. I mimo tego, że opowiadana przez grę historia - która na początku wciąga i pcha do przodu - ostatecznie całkowicie się rozpada.
Jak niesamowicie jednak się ona rozpada! Rzadko kiedy dane jest nam zobaczyć coś z jednej strony tak nieudanego, a jednocześnie tak zdeterminowanego, by być dokładnie tym, czym chce być. Do tego stopnia, że do teraz zadaję sobie pytanie: "a może to wcale nie jest nieudane? A może po prostu nie zrozumiałem?"
Cała gra w pewnym momencie zmienia się bowiem w jakiś dziwaczny traktat filozoficzny, w którym miejsce śledztwa zahaczającego o najwyższe szczeble władzy zajmują rozważania na temat indywidualizmu w kontrze do społeczności. Bohater zaczyna prowadzić ze sobą wewnętrzny monolog, w którym zastanawia się nad sensem wszystkiego wokół siebie - włącznie z własnym istnieniem. Pojawiają się jakieś dziwaczne senne wizje, których znaczenie trudno ogarnąć.
Dzieje się tu jeszcze więcej i z jednej strony jeszcze gorzej (dla gry, której można się było spodziewać i która zapewne byłaby dużo lepsza), ale jednocześnie - jeszcze ciekawiej. Do tego stopnia, że chociaż ostatecznie byłem grą rozczarowany, to przy tym ani trochę nie żałowałem, że w nią zagrałem.
Mądrzejsi ode mnie zwrócili mi uwagę, że wbrew pozorom takie zabiegi fabularne, w których początkowo prosta sprawa zaczyna przytłaczać bohatera i w których wręcz ugina się on pod ciężarem świata, są charakterystyczne i typowe dla twórczości noir. Jeden z zachodnich recenzentów jako tropy interpretacyjne podrzuca nazwiska takie jak Kafka, Beckett, Ballard czy Lynch. Twórcy zapewniają, że gra jest dla nich czymś bardzo osobistym i przelali w nią całych siebie.
Mimo tego osobiście uważam, że nie wyszło.
I jednocześnie uważam, że warto się przekonać samodzielnie.