A ekranizacje Call of Duty nadal powstają
No pewnie, że nie jedna, tylko kilka.
Plotki i małe doniesienia o ekranizacjach Call of Duty mają już długą brodę. Na Polygamii (tej ponoć dużo lepszej) pisano o takowych planach jeszcze w 2009 roku. Równo dwa lata temu Patryk wspominał, że Activision chciałoby zrobić z tego coś większego niż jednorazowy strzał w portfele niestroniących od wielkiego ekranu graczy. Potem pojawiła się wzmianka o całym uniwersum filmowo-serialowym, oczywiście na wzór Marvel Cinematic Universe. Jest rok 2017, Call of Duty: WWII gruchnęło w rynek niczym skrzynia z lootem o wybrzeże Normandii, więc wracamy do wątku ekranizacji. A jakże.
Rozumiem, że filmowe Call of Duty powinno być produktem wyłącznie dla dorosłych (a będzie, spokojnie). Nie rozumiem jednak tego sztucznego dbania o literacką stronę całego projektu. Filmy muszą być tak dobre fabularnie, jak nasze gry - to mniej więcej próbuje wyrazić Kilpin. Hej, to nie jest szczególnie problematyczne. No i nie mogą od tych gier odbiegać stylistycznie. Ale co to tak naprawdę oznacza? Że jeden reżyser pracuje nad trylogią drugowojenną, a inny nad czymś w rodzaju odsłon Modern Warfare? Marvelowską klamrą uniwersum, tutejszymi Avengersami, będą filmy z podserii Black Ops, skaczące między różnymi płaszczyznami historycznymi? A Jon Snow i Kevin Spacey będą reprezentować części z egzoszkieletami i walkami w kosmosie?
THE NUMBERS MASON!!
W Call of Duty najbardziej spójny jest... gameplay. I multiplayer. Jeżeli filmy miałyby rzeczywiście się udać - w przeciwieństwie do chociażby Assassin's Creed lub Warcrafta - musiałyby znacznie przewyższać fabularnie gry. A średnio chce mi się wierzyć, że dzieła, które będą ekranizacjami tasiemca Activision, zaprezentują poziom "Szeregowca" lub "Kompanii Braci". W ogóle średnio chce mi się w te ekranizacje wierzyć. Ale tutaj zapewne będę w błędzie.
Adam Piechota