355 tysięcy banów w Apex Legends to ponoć dopiero początek
Przypomnijmy ulubione powiedzonko wujka Bena.
50 milionów graczy to nie przelewki. Wspominaliśmy o tym wielokrotnie, ale battleroyalowy spin-off Titanfalla może być „następną wielką rzeczą”, jak mawiają za wodami. Stając się powoli realną konkurencją Fortnite’a, trzeba wykazać się nie tylko pomysłowością w kreowaniu naszych ulubionych „gier jako usług”, ale również żelazną ręką. Najlepiej dzierżącą żelazny młot. Owiany legendarną otoczką Banhammer. Toteż EA nie pieści się w swym sieciowym tańcu i rusza na gigantyczne polowanie.
Bo cheatowanie w grach sieciowych jest toksyczne i tyle. Zwłaszcza w takich, gdzie bardzo zgrany, szczęśliwy przebieg meczu z wyśmienitą ekipą może zostać przerwany przez jakiegoś kombinującego gówniarza. Wiadomo, że uznajemy wyłącznie tradycyjny „gitgudyzm”. A oszustów wskazujemy palcami. Ale cóż. Taki koszt wdrapywania się na szczyt. Przed Apex Legends jeszcze długa droga od „hitu sezonu” do „multimedialnego fenomenu”. Pisałem to już wielokrotnie, ale battle royale wspaniale się nawet tylko obserwuje i analizuje. Chociaż coraz częściej myślę o odpuszczeniu przymusowej pozycji do recenzji na rzecz sieciówki Respawn. Ja, dozgonny fan singla.