02 - Ultima VII

02 - Ultima VII

02 - Ultima VII
Kurasiu
22.07.2016 08:24

Drugi wpis na nowej wersji bloga to idealna okazja, by opowiedzieć co nieco o grze, która już od dawien dawna okupuje pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu gier ulubionych, i za bardzo nie zanosi się żeby uległo to zmianie. Jeżeli pamiętasz moje stare posty (lub po prostu przeczytałeś tytuł tego wpisu) to domyślasz się o jaką grę chodzi. :)

O ile Croc: Legend of the Gobbos jest gierką, którą najmilej wspominam z dzieciństwa (i poświęciłem jemu niemałą ilość miejsca na tym blogu), tak zupełnie inny tytuł nadal pozostaje moim absolutnym numero uno w prywatnym rankingu. A że okazja jest ku temu idealna (ok, może to nie stricte setny wpis o grach na tym blogu, jako że czasami zdarzyło mi się popełnić notki zbiorcze o kilku grach, ale co tam - ma być oficjalnie, to jest!), stwierdziłem, że dziś pobajdurzę nieco o nim. Ech, a pomyśleć, że wszystko zaczęło się tak niewinnie...

W tamtych, zamierzchłych czasach, kiedy to już Windows 95 powoli ustępował tronu Królowi Windowsowi Dziewięćdziesiąt Ósmemu, a ja nadal katowałem platformówki 2D i mało skomplikowane RPGi wszelakiej maści, w moim domostwie zagościł komplet pożyczonych i enigmatycznych dyskietek, spisana instrukcja, kilka własnoręcznych notatek i kserówka z odpowiedziami na pytania. Niewiele się zastanawiając stwierdziłem, że ogarnę sobie nową gierkę, odpalając mojego wiernego i strasznie złomiastego kompa (bez kitu, większość gier 3D musiała być ogarniana w rozdzielczościach mniejszych niż 640x480, jeżeli nie chciałem oglądać pokazu slajdów). Odpalenie go w DOSie, chwilka na instalację, menki i bulle przy odpalaniu tytułu (menadżer pamięci UVII był wyjątkowo nieprzyjemny...) i w końcu jest! O proszę, co my tu mamy? Magiczny świat Britanni? Koleś z Ziemi, który się tam przenosi? Czerwony niemilec, który grozi mu przez ekran monitora? Hej, toż to RPG! Ale fajnie, będzie w co grać!

Obraz

Wrażenia z pierwszego kontaktu z grą były jak najbardziej pozytywne. Grafika, mimo niskiej rozdzielczości i faktu, że nie była w 3D (no co, w tamtych czasach trójwymiar to był sirjus biznes!), przypadła mi do gustu, głównie poprzez mnogość detali na ekranie - widoczne tu były nawet najmniejsze pierdółki, jak np. sztućce na stołach. Dźwięki co prawda składały się w sporej mierze z AdLibowych pierdów, ale już same melodie (tak, melodie, nie muzyka - bo te akurat są krótkie i odgrywają się w określonych momentach, przez większość czasu słychać jeno dźwięki z syntezatora, naśladujące np. szum wiatru/morza czy śpiew ptaków) szybko wpadły mi w ucho. Czyli innymi słowy - gra wygląda i brzmi, więc jest fajnie, moje oczy i uszy nie będą się męczyć podczas grania. Pierwsze zadanie w UVII dotyczyło zbadania tajemniczego morderstwa miejscowego kowala, przy czym było to zadanie obowiązkowe - bez wykonania jego nie byłem w stanie opuścić pierwszego miasta. "Luzik" - pomyślałem, stwierdzając, że to pewnie bardziej jakiś mini-tutorial, który wprowadzi mnie w mechanikę gry. I jak najbardziej trafiłem z tym stwierdzeniem - pokręciłem się trochę tu i tam, porozmawiałem z kim trzeba, otworzyłem kilka kufrów i przeciągnąłem ich zawartość do swojej sakiewki, po drodze też rekrutowałem nowego osobnika do drużyny, wszystko szło po mojej myśli. Na zakończenie jeszcze tylko mała pogadanka z burmistrzem miasta, odpowiedzenie na jego pytania (dziś już wiem, że to miało służyć zabezpieczeniu antypirackiemu, gdyż bez książki, która była w pudełku z grą, ani rusz z nimi. Niech żyją notatki i kserówki!) i mogę już opuścić to miasto. Rzucam strażnikowi słowo-hasło, ten otwiera bramy Trinsica i ...szok.

Obraz

Dopiero wtedy dotarło do mnie, że po raz pierwszy w życiu gram w produkcję z otwartym światem. Mogę iść wzdłuż ścieżki do następnego miasta, a równie dobrze mogę zboczyć z niej i iść gdzie tylko zechcę. Kuszony perspektywą wolności i swobody naturalnie wybieram to drugie rozwiązanie i kolejne kilkanaście minut spędzam na radosnym buszowaniu wśród lasów, wyrzynaniu miejscowej fauny, jak i generalnej eksploracji. Dopiero po minięciu bliżej nieokreślonej ilości czasu uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nie ruszyłem dalej z wątkiem fabularnym, a tylko radośnie obijam się, wędrując po wirtualnym terenie. Co gorsza doszło do mnie, że najnormalniej w świecie się ...zgubiłem. Nie wiedziałem gdzie jestem, jak wrócić z powrotem na ścieżkę, czemu mapa nie pokazuje mojej pozycji (teraz już wiem - nie zakupiłem sekstantu...), co robić, jak żyć? Wtedy też dałem spokój grze na kilka dni, by znowu do niej powrócić, rozpoczynając od nowa i, tym razem, trzymając się już ścieżek i sprawdzając każdy jeden znak na mojej drodze. Ech, dzieciaki. ;)

Tak jest, moi drodzy, tak oto rozpoczęła się moja przygoda z tym fantastycznym tytułem. Tak szczerze mówiąc, to nawet i dzisiaj UVII robi duże wrażenie, zwłaszcza jak weźmiemy pod uwagę fakt, że całość radośnie hulała na procesorze 386SX lub 486/33 i 4 megabajtach RAMu, a wszystko zamknięto w niecałych 30 megabajtach przestrzeni dyskowej. Otwarty świat? Owszem! Co prawda był tu obecny główny wątek, który był niezbędny do skończenia gry, jednak nic nie powstrzymywało Cię przed radosną eksploracją świata gry (zarówno na piechotę, przy pomocy gustownej bryczki lub statku, czy w ogóle na latającym dywanie) i wykonywania sporej ilości zadań pobocznych.  Niezwykle szokował i radował jednocześnie także wirtualny realizm i ogromna interaktywność otoczenia - większością widocznych obiektów na ekranie (o ile tylko nie były za ciężkie, lub też coś innego ich nie blokowało) można było swobodnie manipulować - otwierać, zamykać, przesuwać, układać na siebie, co tylko byś chciał. Do tego dochodzą także takie akcje, jak wcinanie jedzenia (postacie co raz muszą być odżywione!), pieczenie chleba, dojenie krów, granie na instrumentach, napad na jubilera (wraz z wynajęciem bryczki, by szybko uciec z miejsca zdarzenia i mieć dodatkowe miejsce na kosztowności - tak, tak :)), narysowanie własnego portretu, zbieranie jajek czy wykuwanie swoich broni. No, no, robi wrażenie! A to i tak dopiero wierzchołek góry lodowej, gdyż to póki co akcje kręcące się w okół głównego bohatera - nie wspomniałem ani słowem o całym świecie otaczającym go. A ten po prostu żyje swoim życiem. Jest tu obecny cykl dnia i nocy (jak i zmienna pogoda), wszelakie przybytki, jak sklepy czy knajpy, mają określone godziny otwarcia, a NPCty nie stoją tępo cały czas za ladą, tylko mają określone zajęcia w danej porze dnia - pracują, odpoczywają, jedzą obiady, chodzą na spacer, idą do kościoła (tudzież do karczmy)... Jeżeli szukacie konkretnego jegomościa, gdyż macie jakiś quest z nim związany, możecie go szukać zarówno w domu, w miejscu pracy, tudzież w pobliskim parku. :) Do całości jeszcze dochodzą także wspomniani wcześniej kompani, którzy będą za Tobą podążać oraz aktywnie komentować (w formie tekstu) wszelakie zdarzenia na ekranie, czy niezwykle rozbudowane dialogi z napotkanymi postaciami... Ciekawostką także jest fakt, że jeżeli nie będziemy się zachowywać jak na Avatara przystało (innymi słowy kraść, palić, mordować!), to Nasi kompani mogą nam na to zwrócić uwagę, a nawet odejść od drużyny czy nawet zaatakować Avatara! Totalny kosmos, mówię Wam!

Obraz

<małe pogaduszki z miejscową ludnością>

Żeby nie było - moja miłość do Ultimy Siódmej nie jest jednak ślepa i doskonale zdaję sobie sprawę z jej wad i niedociągnięć. A uwierzcie mi, jest ich trochę. Przede wszystkim - strasznie wdaje się we znaki brak jakiegokolwiek dziennika postępów. Czyli innymi słowy - ołówki i kartki w dłoń i notować wszelakie detale o fabule czy prowadzonych questach, bo bez tego bardzo szybko się zagubisz. Oldskul na maksa. :) Walka z kolei jest deczko chaotyczna, jako że w tej części kontrolujesz wyłącznie Avatara, jego kompani sterowani są przez komputer (choć tutaj na pochwałę zasługuje fakt, że, w niektórych sytuacjach, Twoi sojusznicy mogą najnormalniej w świecie ...spanikować i uciec z pola walki. Wkurzające? Czasami. Ale realistyczne? Owszem :)), i co najwyżej możesz mieć wpływ na ich agresywność czy formację bojową. Nieco problemów może sprawić system ekwipunku. Jest on zrobiony bardzo przemyślanie i sprytnie (nie masz tu odgórnego limitu [np. 99] na ilość posiadanych przedmiotów, co jedynie Cię ogranicza to współczynnik siły postaci - odzwierciedla on ile kilogramów [w tej grze zwanymi 'Stones'] może unieść dana postać. I nie zapominajmy, że każdy kompan ma swój osobny plecak!), jednak bardzo szybko można doprowadzić do totalnego chaosu w plecaku, przez co długo będziesz grzebać pomiędzy przedmiotami, by tylko znaleźć ten jeden upragniony wichajster (nie ma tutaj jakiejś siatki czy czegokolwiek podobnego - każdy rupieć może być dowolnie ułożony w plecaku). Drobny problem (choć czy to taki problem?) może także spowodować oficjalny dodatek do gry - The Forge of Virtue. Jeżeli wykonamy w nim główne zadanie, otrzymamy coś, przez co UVII (zwłaszcza walka) stanie się śmiesznie prosta. :) Z innych upierdliwych detali, które na szczęście już zostały załatane, można wymienić dość fatalny w skutkach błąd, który był zmorą pierwszej wersji gry - losowo ginące klucze, kiedy Avatar szedł spać. Na szczęście zostało to poprawione w późniejszym patchu. Na sam koniec wrzucę swoje trzy grosze o wyborach moralnych, który to był dostatek w poprzednich częściach - owszem, tu także są obecne, jednak w o wiele mniejszym zakresie, niż poprzednio (czasami np. nie mamy wyboru i musimy kogoś zaciukać, inaczej nie przejdziemy dalej).

Obraz

Powyższe mankamenty jednak nie zmieniają faktu, że Ultima VII dla mnie jest grą wyjątkową, przy której utopiłem sporo godzin młodości i wcale tego nie żałuję. Magiczny świat Britanni jest niezwykły i robi spore wrażenie nawet i dzisiaj, a dzięki nowoczesnej implementacji silniczka (Exult), tudzież GOGa (nie tak dawno temu kosztowała jedynie dwa pisiont dolarosów) można spokojnie i bezproblemowo zbadać grę na nowoczesnych sprzęciorach. Co naprawdę Wam polecam, gdyż dla mnie obcowanie z Ultimą Siódmą było iście niezapomnianym przeżyciem.

I na samo zakończenie tekstu nagroda dla wytrwałych czytelników - wiecie, że Ultima VII to tak naprawdę dwie osobne gry i dwa dodatki? Tak jest, całość została podzielona na Ultimę VII - The Black Gate, The Forge of Virtue (dodatek do UVII), Ultima VII Part II - The Serpent Isle oraz The Silver Seed (dodatek do UVII Part 2). Szkoda tylko, że po drugiej części Ultimy VII (wspomniany Serpent Isle) było już widać destrukcyjną rękę EA (niestety, Origin, po wydaniu Ultimy VII, został wykupiony przez naszych znienawidzonych monopolistów), i sama gra miała dość dziurawy scenariusz (m.i.n jedno miasto i zadanie w ogóle pominięto), jak i masę błędów... Smutne przebudzenie po słodkim śnie o Ultimie VII, ale cóż. Na szczęście pozostaje pierwsza "siódemka". :)

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)