Lamplight City - wrażenia. Ze śmiercią mu do twarzy
Demo nie pozostawia złudzeń - to będzie dobra rzecz na jesień.
Parę dni temu pisałam o tej grze, wspominając przy okazji inną przygodówkę wydaną przez Application Systems Heidelberg - Unforeseen Incidents. Nad Lamplight pracowało jednak zupełnie inne studio, a mianowicie Grundislav Games, więc poza gatunkiem nic tych produkcji nie powinno łączyć.
Lamplight City nawet bardziej odpowiada mi klimatem, bowiem całość toczy się w fikcyjnym steampunkowym świecie, w mieście New Bretagne. Prywatny detektyw, Miles Fordham, jest świadkiem śmierci swojego partnera, Billa. To wydarzenie wiąże ich na zawsze, bowiem z jakiegoś powodu głos zmarłego na stale towarzyszy Milesowi. Daje porady, przekomarza się oraz komentuje wszystko, co ten robi. Jak można się spodziewać, nie jest to zbyt komfortowa sytuacja i Miles nieco podupada na zdrowiu. Nie wszyscy też dają się nabrać na tłumaczenie, że mówi on do siebie. Nawet ukochana żona (co ciekawe, jest to Murzynka, ewenement jak na tamte czasy i mezalians, co jest w grze kilka razy podkreślone) nie jest w stanie wyciągnąć go z pewnego rodzaju stuporu. Miles bierze różne leki, nie dba o siebie. Co więcej, Bill jest nad wyraz gadatliwy i nie ma dnia, by nie przypomniał Milesowi, że trzeba odnaleźć jego mordercę.
Po kilku miesiącach w końcu wydarza się coś, co ma szansę wyciągnąć Milesa z dołka. Nowa sprawa zmarłej, a potem cudownie ożywionej tuż przed zakopaniem trumny w ziemi pani Dupree, jest na tyle frapująca, że pobudza Milesa do działania. Billa zresztą też.
To jest zresztą bardzo fajnie przeprowadzony pomysł - duch, który komentuje wszystko, co robi główny bohater. Co więcej, panowie świetnie się uzupełniają. Miles jest bardziej powściągliwy i bezpośredni, ale czasami brakuje mu wyczucia. Na szczęście, podczas przesłuchań wspiera go swymi radami Bill, który jest specjalistą od ludzkich emocji, potrafi wykryć, gdy ktoś kłamie, wyczuje strach, nawet jeśli rozmówca stara się go za wszelką cenę ukryć. Podpowiada Milesowi, kiedy ten powinien przycisnąć świadka, a kiedy odpuścić. Mechanika przesłuchań nie jest skomplikowana - ot, wybieramy tematy do rozmowy, ale nie posiadamy żadnego wskaźnika stresu, zaś oszczędne animacje nie dają możliwości oceny emocji osoby, jak to miało miejsce w przypadku L. A. Noir. Możemy jednak wycofać się, albo dojść do nurtującej nas kwestii okrężną drogą.
Trzeba tutaj zaznaczyć, że obie gry Application Systems Heidelberg, z którymi miałam do czynienia, mają zarówno świetnie napisane i nagrane dialogi (znakomici aktorzy, którzy wczuwają się w swoje role, to w świecie gier wideo wcale nie taka częsta rzecz), jak i ciekawą grafikę. Lamplight City nie uraczy nas wprawdzie pięknymi, ręcznie rysowanymi tłami, brakuje mu tego komiksowego stylu, jaki miał Unforeseen Incidents. Lokacje są eleganckie, stonowane, oraz, co najważniejsze, przejrzyste - co w przypadku point and clicków jest niezmiernie ważne. Nie miałam problemu ze zindentyfikowaniem najważniejszych przedmiotów i wyszukiwaniem tropów, chociaż muszę przyznać, że niektóre były bardzo dobrze schowane (podpowiedź: zwracajcie uwagę na maleńkie karteczki).
Niewiele jest w tej grze animacji, jest ona raczej statyczna - i nie przeszkadzałoby mi to, gdyby nie dochodziło do problemów ze skalą postaci. Bywa, że osoba stojąca dalej jest większa niż postać będąca na pierwszym planie, a kiedy główny bohater przemieszcza się i idzie wgłąb sceny, jego wielkość zmienia się nierównomiernie, skokowo. Jest to efekt dość zabawny i jednocześnie dziwaczny, który, niestety, trochę psuje ogólne wrażenie. Na szczęście, już animacja chodzenia wypada lepiej niż w przypadku Unforeseen Incidents, bardziej naturalnie.
W demie Lamplight City miałam możliwość rozwiązać jedną sprawę i muszę przyznać, że wina głównego podejrzanego wcale nie była taka oczywista. Nie jestem też do końca pewna, czy dobrze wytypowałam winnego - a ponoć konsekwencje naszych wyborów będą się za nami ciągnąc do samego końca. O tym przekonam się jednak dopiero gdy wyjdzie pełna wersja gry.
Dzieło Grundislav Games ma do opowiedzenia nie tylko ciekawą historię. Przy okazji porusza kwestie, które są aktualne nawet współcześnie. Jak wspomniałam, żona Milesa jest ciemnoskóra i nawet głównemu bohaterowi nie zawsze udaje się uchronić ją przed ostracyzmem. Dochodzi do sytuacji, kiedy w ruch muszą pójść pięści - ale nie chcę wam zdradzać szczegółów, bo to scena bezpośrednio związana ze śledztwem. Podczas badania sprawy pani Dupree nieraz musimy przeprowadzić rozmowy ze służbą (na tym stanowisku zatrudniane są tylko osoby ciemnoskóre). Przy okazji dowiadujemy się wiele na temat ich niełatwego życia, na temat uprzedzeń, które uniemożliwiają im normalne funkcjonowanie. Mogą posiadać takie same prawa, ale w oczach większości "białych" mieszkańców New Bretagne pozostają tylko pomocą domową, którą można bić i poniżać. Natomiast inną sprawą jest kult voodoo, wokół którego nawarstwiło się mnóstwo historii, z których większość można włożyć między bajki. Kiedy jednak pojawia się podejrzenie, że śpiączka pani Dupree mogła zostać wywołana przez szamanów, Miles natychmiast rusza na rozmowę z nimi. Natrafiamy też na wątek homoseksualny.
Lamplight City stanowi zatem ciekawe połączenie powieści detektywistycznej i społeczno-obyczajowej z lekką nutką grozy. Jest to tytuł, którego będę wypatrywać i który na pewno uprzyjemni mi coraz dłuższe wrześniowe wieczory.