Jim Sterling daje nowej Zeldzie 7/10, psychofani dostają szału i atakują jego stronę
W której branży rozrywkowej znajdziecie takie absurdy? No w której?
The Legend of Zelda: Breath of the Wild wielkim poetą był! To znaczy wielką grą był! Jest! I nie można myśleć inaczej.
Żartuję oczywiście. Sami daliśmy Zeldzie maksymalną notę, bo uważamy, że to wyjątkowa gra, w którą zagrać zwyczajnie Trzeba, ale nie oznacza to, że nie ma wad. Po prostu jednych te wady zirytują bardziej, drugich znacznie mniej. Adamowi na przykład brakowało bardziej klasycznych, zapadających w pamięć dungeonów, a po pewnym czasie zaczęły przeszkadzać mu niektóre elementy survivalowe.
Z tymi drugimi problem miał też Jim Sterling, znany brytyjski dziennikarz. Bronie o wytrzymałości kartonowych rekwizytów, nieustanne nadwyrężanie kondycji Linka i kilka innych irytujących drobiazgów złożyły się w jego przypadku na duży dyskomfort, który doprowadził do końcowej noty 7/10. I w tym momencie zaczęło się piekiełko.
Oczywiście, że Sterlinga zaczęto wyzywać od żałosnych grubasów. Oczywiście, że ktoś zasugerował mu wypicie wybielacza. Oczywiście, że zarzucono mu fanbojstwo Sony (Horizonowi dał 9,5/10) i jakąś dziwną formę zemsty na Nintendo. Jesteśmy w końcu w branży gier, świecie nieustannych wojenek, zamówień przedpremierowych z bonusami i sprzedawania utworów w kawałkach. Dlatego fala nienawiści, jaka spadła na dziennikarza z powodu ocenienia gry na 7/10, była absurdalna i jednocześnie przerażająco znajoma.
Sęk w tym, że wszystko poszło o krok dalej. Na stronę Jima Sterlinga został przeprowadzony atak DDoS - pal licho, że recenzja i tak lata już po różnych zakątkach sieci (proszę bardzo), a sam Sterling nie zarabia na Jimquisition, bo nawet nie ma tam reklam. Aktualnie strona w dalszym ciągu jest martwa. Za to paranoja ewidentnie ma się w najlepsze.
Weapon Durability, Fanbase Fragility (The Jimquisition)
Być może cała ta furia fanatyków nie byłaby nawet w połowie tak ostra, gdyby nie fakt, że to najprawdopodobniej wraz z recenzją Sterlinga wynik Breath of the Wild na Metacriticu spadł o jedno oczko. Z, uwaga, 98 na "słabiutkie" 97. Tym samym gra z "najlepiej ocenianej gry wszechczasów" stała się "jedną z najlepiej ocenianych gier wszechczasów". Dramat, co? Ale dla niektórych jest to ewidentnie cholernie ważne. Bo rzekomo godzi w marketing Nintendo i sprzedaż Switchów w ogóle! I jest... zemstą Sterlinga na znienawidzonym przez niego Nintendo?
Zgoda, Jim faktycznie nie jest fanem Wielkiego N. Deliaktnie mówiąc. 20 lutego wrzucił na YouTube'a materiał zatytułowany "Dlaczego piracenie wszystkich gier Nintendo jest moralnie w porządku", w którym ironicznie zachęca do kradzieży ich produktów. W całej sprawie chodzi o niesławne rygorystyczne podejście firmy do własności intelektualnej i wiążącą się z tym hipokryzję. Bo choć Nintendo nie pozwala choćby tknąć w jakikolwiek sposób ich IP, to za cudzą pracę na YouTubie reklamującą ich gry już z przyjemnością zabierają cały dochód z reklam. To tak w skrócie. Wszystko sprowadza się do tego, że Sterling nie szanuje Wielkiego N za ich podejście do interesów i brak szacunku do innych twórców. A teraz nadpobudliwi fani firmy wiążą to z jego recenzją Breath of the Wild.
Why It's Morally Okay To Pirate All Of Nintendo's Games (The Jimquisition)
Ale wiecie, co jest w tym wszystkim najlepsze? Absolutnie najbardziej przekomiczne i straszne zarazem? Że Sterling chwali tę grę w swojej recenzji. Uważa, że to naprawdę dobry tytuł. Sam tekst zaczyna od słów:
W dalszej części też nie ma żadnej nagonki. To rzetelna recenzja wyłuszczająca zarówno elementy, które się autorowi podobały, jak i te, które nie pozwalały mu na stuprocentowe zanurzenie w świecie. Końcowa nota - 7/10 - wydaje się jak najbardziej w porządku, a czytelnik zostaje z jasnym komunikatem, który może odnieść do swoich preferencji i ocenić, czy to gra dla niego.
Ale mimo to część fanów - która sprawia, że aż głupio teraz zaliczać się do tej grupy - jest wściekła na Sterlinga, bo nie polubił tej gry tak samo mocno jak oni. Nie polubił jej na 10/10. Dlatego teraz dostaje multum bluzgów i zarzutów, a jego strona pada ofiarą cyberataków. Zupełnie jakby ktoś wziął wszystkie głupoty tej branży - nierówną skalę ocen, nadmierne fanbojstwo i przywiązanie do Metacritica, niedojrzałość - i ulepił z niej całą tę pożałowania godną drakę.
I tak naprawdę mentalność tych osób, które mają problem z recenzją Sterlinga, najlepiej podsumował główny zainteresowany:
Patryk Fijałkowski