1-2‑Switch - recenzja. "Gra" startowa
O dwóch takich, co je z konsoli ściągnięto.
08.03.2017 14:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jest taki moment w 1-2-Switch, który szczerze życzę Wam odkryć na jakiejś mocno zakrapianej sesji ze znajomymi. Minigierka Baby dokładnie. Konsolę należy wyciągnąć ze stacji dokującej i przekazać kumplowi-nieszczęśnikowi w dłonie. Przez najbliższe kilkadziesiąt sekund Switch stanie się rozwrzeszczanym brzdącem. Tego należy... ululać do snu. Cała wataha nagle wstaje z miejsc siedzących i zagląda grającemu przez ramię. "Nie tak, delikatniej!". "Nigdy nie miałeś dziecka w rękach?". "Kogoś tutaj czeka dużo nauki". "Współczuję przyszłej żonie". Grający w końcu wybucha, że jeśli tacy cwani, niech sami spróbują. Switcha przejmuje któraś dziewczyna i z łatwością "go" usypia. Potem delikatnie kładzie na płaski stolik między butelkami. Wszyscy nagle zachowują zupełną ciszę, nie wiedząc nawet, że konsola nie posiada mikrofonów.
Niestety, podobnych przełomów nie będzie już wielu tego wieczora. Nintendo z 1-2-Switch próbuje wykreować miksturę Wii Sports oraz serii WarioWare, potykając się podwójnie. Jeżeli śledzicie informacje na temat startu konsoli, znacie główny problem tej produkcji. Nie jest dołączana do zestawu. Za sprawdzenie dwudziestu siedmiu (no, ośmiu, lecz jedna minigierka to zaledwie wariacja) imprezowych konkurencji musicie zapłacić dość wygórowaną sumkę. A jaką gwarancję macie, że tytuł będzie wracał przy każdym następnym spotkaniu towarzyskim? Cóż...Podstawowe założenia są intrygujące. Gramy na telewizorze lub tablecie, ale przez większość zabawy nie musimy obserwować ekranu. Obaj gracze otrzymują po jednym Joy-Conie i to wokół kontrolerów - przedziwnych sposobów na ich wykorzystanie - koncentruje się 1-2-Switch. Od tych najbardziej banalnych, przypominających pierwsze produkcje na Wii, po rzeczy zupełnie abstrakcyjne, bez wątpliwości możliwe do osiągnięcia wyłącznie na Switchu. Niemal wszystkie konkurencje po dwóch czy trzech próbach "na rozkręcenie" można zaliczyć z opaską na oczach. Tak, to jedna z ciekawszych propozycji, by po raz drugi zachwycić towarzystwo. Chyba że na konsoli czeka już któryś z tytułów wspierający multiplayer dla czterech graczy.
Standardowe używanie Joy-Conów, czyli mocno "wiimote'owe", nikogo raczej nie poruszy. Do biegania po plaży należy szybko machać rękami - przerabialiśmy to jeszcze w czasach EyeToya. Jedynym twistem konkurencji jest wibracja w kontrolerze, po której należy podnieść go do góry. Podobnie dawanie sygnałów flagą, udawanie gitarzysty rockowego, ping pong lub pojedynek na miecze. Znamy to dobrze, niezależnie od platformy, na jakiej sprawdzaliśmy wcześniejsze inkarnacje gier ruchowych. Jasne, że macie w towarzystwie świeżaków, których to zainteresuje, bo głupkowate i inne. Ale nie kupujcie gier z myślą o znajomych. Niech się dorzucą, a co. Wtedy na pewno będą wpadać częściej.Mięskiem 1-2-Switch są te rzeczy, jakich wcześniej nie przerabialiśmy. O konkurencji z dzieckiem już wiecie. Przy reszcie małe cuda robią HD Rumble, czyli bajeranckie wibracje Joy-Conów. Obracając padzika naprawdę wyczujecie liczbę metalowych kulek, które w nim się turlają. Bez problemu rozbroicie także sejf ze złotem, bo przy odrobinie skupienia czuć, jak "coś w środku" klika, gdy przekręci się pod odpowiednim kątem. A ja ze swoją trzymiesięczną brodą czułem się naprawdę niekomfortowo, gdy w rękach trzymałem imitację golarki. Kontrolery pochwalić się mogą naprawdę precyzyjnymi żyroskopami - to właśnie za ich sprawą działa pojedynek dwóch kowbojów, działają figury relaksacyjne, podczas których nie można drgnąć, działa także to popularne w Internecie dojenie krowy. Tak naprawdę większa część gierek w jakiś sposób przedstawia bajerancki potencjał Switcha.Gdy wszyscy goście mają opanowane nowe dziwactwa w łapach, zabawę można przyspieszyć podziałem na drużyny. Znaczy - podzielicie się sami, a do poszczególnych konkurencji stanie i tak dwójka osób - niemniej 1-2-Switch zaproponuje grę planszową na wzór Mario Party. O doborze następnych atrakcji zadecyduje wtedy rzut kostką. Niech jakichś dwóch większych kumpli wylosuje pokaz mody, podczas którego będą musieli przejść po wybiegu kręcąc biodrami. Albo dwie koleżanki staną w obliczu Gorilli, czyli rytmicznego naśladowania małpiszonów walczących o względy samicy. Śmiechu przy tym tytule może być naprawdę sporo.Potem jednak przychodzi ranek. Joy-Cony walają się gdzieś między kieliszkami, a Switcha znajdujecie na kuchennym parapecie. Być może niektóre wspomnienia zostały już na zawsze w mroku nocy. Ale na pewno będziecie kojarzyć, że generalnie to 1-2-Switch sprawdziliście w całości. Każdą minigierkę można przecież zaliczyć w niecałe dwie minuty, więc na upartego przebicie się przez zawartość zajmie jedną krótszą sesję. Część konkurencji odpada od razu na zawsze - w moim przypadku to "powietrzna gitara", jedzenie na czas oraz ping pong, do których nie mam zamiaru już wracać. Co stanie się z tymi, które "wygrały weekend"? Oszacuję po następnej imprezie. Chociaż tak szczerze to nie zależy mi za bardzo. Mam na dysku Metal Slug 3, kosztowało trzy dyszki. I w pojedynkę je też odpalę, a 1-2-Switch już nie za bardzo.
Nie chcę Wam psuć zabawy i opisywać wszystkich minigierek (samo Nintendo zrobiło to dużo wcześniej). Chcę za to poruszyć kwestię, która powraca jak bumerang - czym tak naprawdę jest 1-2-Switch? Jeżeli wygląda jak większe demo technologiczne, jeżeli smakuje jak większe demo technologiczne i jeżeli ma podobną żywotność do dema technologicznego, to do czorta, dlaczego jest sprzedawane jako pełnoprawna gra pudełkowa? O ile pozytywniej wypadałoby jako część inicjacyjnego kontaktu z konsolą, taka niespodzianka na dysku? Wiem, truizm. Niemniej w tej cenie możecie do Switcha cyfrowo dokupić bardzo fajne rzeczy (na przykład zestaw Snipperclips + Fast RMX + wspomniany Metal Slug) i o tym należy pamiętać.Jak gdyby wbrew temu, co padło przed chwilą - 1-2-Switch naprawdę warto zaliczyć. Właśnie, "zaliczyć". Wciągnąć przez jeden weekend i puścić dalej. Ograć u znajomego. Ograć w sklepie. Czy naprawdę zrobić na niego zrzutę w towarzystwie. Bo pokazuje, do czego zdolne będą Joy-Cony, jeśli konsolka nabierze wiatru w żagle. I bawi. Przez jeden wieczór.Adam Piechota