Zostań na chwilę i posłuchaj: Polowanie na indyki, polowanie na Pokemony

Powiadają, że zanim w Ziemię uderzyła asteroida, rozrzucając po całej powierzchni Pokemony, istniały na tej planecie jakieś inne gry…

Zostań na chwilę i posłuchaj: Polowanie na indyki, polowanie na Pokemony
Paweł Kamiński

Ostatnia wyprzedaż na Steamie. Mówię sobie twardo: „Nie, nie kupię żadnych gier. Kupka wstydu duża. Kasy nie mam”. Ale że przyzwyczajenie jest drugą naturą, a w portfelu Steama miałem jakieś drobniaki za handel kartami, to na jakąś godzinę przed końcem wyprzedaży zacząłem przeglądać kategorię gier za mniej niż 5 euro. Było trochę znanych, nie najnowszych już tytułów. O, Deathspank, kiedyś się zachwycałem. O, pierwszy System Shock, w sam raz przed remasterem. Ale przede wszystkim były tony gier, których nie znałem i nigdy o nich nie słyszałem, a przecież jednak coś tam o tej branży wiem.

Nie mamy w sumie pojęcia, jaki ogrom gier wychodzi. Pracując na stałe w Polygamii zawsze miałem mały kompleks, że nie dowiaduję się o wszystkim, a nawet jakby się to udało, to nie o wszystkim da się napisać, nagrać filmik. A co jeśli jakaś dobra gra przejdzie bez echa? Poly nie jest może jedynym serwisem o grach, ale działa wśród nich zasada echo chamber – 10 serwisów nie napisze o 20 różnych grach, tylko 10 razy na różne sposoby o dwóch tych samych. Dlatego zawsze szanowałem Rock, Paper, Shotgun, a czasami też Kotaku, za wyciąganie ciekawostek, dziwnostek - ciekawych, choć niekoniecznie popularnych i wysokobudżetowych, gier. Nadal jednak nikt nie opisze wszystkich, więc tłoczą się potem w kategorii z przecenami.

Obraz

Przy tym przeglądaniu trochę żal mi się zrobiło. Tyle mało znanych tytułów. Tłuczesz grę w pocie czoła, by potem wylądować w kategorii, do której pewnie mało kto zagląda. Nic dziwnego, że zrobienie gry to jedno, ale jej wypromowanie i przekonanie do niej graczy to coś zupełnie innego – i nierzadko od tego, a nie od jakości tytułu zależy sukces. Mnie takie grzebanie wśród nieznanych gier sprawiało sporą radość – na podstawie tytułów, krótkich opisów i obrazków (zwiastunów nie było czasu oglądać, a szukać w sieci nie chciałem) starałem się ocenić, czy gra mi się spodoba. Nie było to to samo uczucie, co kiedyś, przy przeglądaniu kaset czy dyskietek, gdzie kilkoma wyrazami opisywano to, co się na nich znajdowało – ale bardzo podobne. Na czuja, pomagając sobie trochę kolejką propozycji wybrałem 3 gry, w sumie za niecałe 4 euro.

Uruchamiając, zorientowałem się, że towarzyszy mi to miłe uczucie, co dawno temu – ta odrobina ekscytacji wynikającej z niewiedzy, czym gra się okaże. Jak na prawie ślepy wybór zadziwiająco dobrze trafiłem. Refunct wśród odległych przodków ma Portal i Minecrafta, jest prosta, zasady łapie się w lot, a całość można skończyć w pół godziny. Ale co z tego, skoro ta gra jest jak Bob Ross malujący swoje małe szczęśliwe chmurki. Relaksująca, uspokajająca, rozluźniająca – zieleń trawy, błękit oceanu, rozproszone światło słońca.  Dla równowagi mogłem się wyżyć w Black & White Bushido – prostym slasherze 2D, który – co już nieczęste – daje możliwość zabawy dwóm osobom przy jednym ekranie. Liczyłem na coś w rodzaju fenomenalnego Nidhogg, dostałem grę znacznie prostszą, nie najładniejszą, ale nadal zabawną – co okaże się zapewne, gdy spróbuję pograć z Tomkiem Kuterą.

Obraz

Na koniec zostawiłem sobie Out there somewhere, którą to logiczną platfomówkę nadal rozgryzam, ale jest tam pistolet do teleportacji i świetne chiptune’owe melodyjki. W efekcie zagrałem w trzy przyjemne gry, żadną ekstraklasę, ale solidne produkcje z pomysłem, o których raczej bym nie usłyszał, bo premiery miały już jakiś czas temu. Polecam przy następnej wyprzedaży, gdy nie będziecie mieli nic konkretnego na celowniku, poszukać w sugerowanych, tanich, nieznanych. A już jakiś twórca gier indie uśmiechnie się, bo ktoś kupił jego grę.

Pokemon intro po polsku.

Ale gdyby wierzyć mediom, to nikogo nie obchodzą jakieś tam małe indyki i fajne gierki, bo wszyscy biegają po ulicach i łapią Pokemony. Graczy jest zadziwiająco wiele, zwłaszcza w Europie, gdzie gra nie wszędzie miała oficjalne premiery. Co dziwi bardziej, gdy zobaczy się jak ta gra wygląda i jak niewiele póki co oferuje. Mamy pusty świat, z prostą grafiką, w którym znajdziemy tylko trzy rodzaje aktywności, z czego najbardziej atrakcyjne jest łapanie Pokemonów w rozszerzonej rzeczywistości. Którą znajomi gracze szybko przełączyli się na renderowaną grafikę, bo jest wygodniejsza. Nie ma losowych walk celem zmiękczenia Pokemonów przed złapaniem, nie ma walk ze spotkanymi trenerami ani wymian (choć te zapowiedziane są w pierwszej dużej aktualizacji). Nie ma zadań – za to jest dużo chodzenia. Super, że można grać na smartfonie, jednak by łapać Pokemony trzeba zasuwać z włączonymi: ekranem, GPSem, mobilnym internetem – z czego ten pierwszy boli najbardziej. Sprzedaż powerbanków musiała wzrosnąć tak gwałtowanie, że aż dziw, iż nikt jeszcze nie sprzedaje przenośnego źródła mocy w kształcie pokeballa. Poza łapaniem pozostaje odwiedzanie miejsc z darmowymi przedmiotami oraz walki o sale treningowe. Niestety pojedynki są bardzo uproszczone w stosunku do pierwowzoru – nawet wersji z Gameboya.

Obraz

Póki co Pokemon Go przypomina bardziej zaawansowaną, acz niedopracowaną, aplikację do liczenia kroków (tylko synchronizacji z opaskami brak).  Albo grę przeglądarkową (Travian, kojarzycie?) – robi się w kółko powtarzalne czynności: łapie, odbija, łapie, odbija, napędzane głównie tym, że ktoś równolegle robi to samo, przeciwko nam. I tak w kółko, póki co bez końca  - chyba że ktoś faktycznie marzy o złapaniu ich wszystkich.

Nie narzekam jednak, bo maniaków i pasjonatów dowolnej gry będę bronił do upadłego. Dzielę się spostrzeżeniami, które mnie samego powstrzymują od częstszego grania. Ale Pokemon Go i tak wyciąga ludzi z domów i każe im się spotykać albo przynajmniej mijać gdzieś na mieście. Magia działa – można się poczuć jak trener Pokemonów, więc tłumy ludzi ściągają i próbują, by w końcu w pełni wcielić się w bohatera kreskówki. Czegóż lepszego można życzyć fanom jakiegoś uniwersum, niż trafienia do niego?

Polygamia.pl Budujemy Polskę w Minecrafcie

Prawdę mówiąc, nagły wybuch zainteresowania przenośnymi Pokemonami przypomina mi historię innej gry sprzed 7 lat. Wtedy też coraz więcej i więcej osób interesowało się nową produkcją, która graficznie odstawała od standardów, miała mało zawartości, a jej ostateczny cel był niejasny i odległy. A mimo to setki, a potem tysiące i miliony graczy spędzały wspólnie długie godziny w Minecrafcie. Jak potoczyła się kariera tej gry dobrze wiecie – to jedna z bardziej znanych na świecie - oby mobilne Pokemony spotkał podobny los. Imponująca historia ich twórcy, Johna Hanke, pokazuje, że to całkiem możliwe – zwłaszcza, że cała gra zaczęła się tylko od primaaprilisowego żartu.

Google Maps: Pokémon Challenge

Na razie nabrałem ochoty, by kupić 3DS-a i jakieś pełnokrwiste Pokemony. Może taki był plan Nintendo!

Paweł Kamiński

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.