Złą grę poznaję po tym, że chcę ją jak najszybciej skończyć

Na szczęście Mass Effect 3 daje taką możliwość.

marcindmjqtx

29.03.2012 | aktual.: 15.01.2016 15:42

Uwaga, poniższy tekst zawiera pewne informacje dotyczące fabuły i zakończenia Mass Effect 3. Jeśli nie chcecie psuć sobie niespodzianki, nie czytajcie.

Szesnaście godzin w Mass Effect 3 byłem świeżo po zakończeniu wątku na planecie Asari i badałem opuszczone korytarze Sanktuarium. Ratowanie galaktyki tym razem strasznie mi się dłużyło i nie byłem w stanie zanurzyć się w grę tak mocno jak przy poprzednich dwóch częściach. Zasiadałem przed konsolą na parę godzin, aby nie wrócić do gry przez następny tydzień. Wreszcie stwierdziłem wczoraj, że czas schować dumę do kieszeni, maksymalnie obniżyć poziom trudności i zobaczyć to zakończenie, na które wszyscy tak mocno narzekają.

Dzięki temu, od mniej-więcej środka Sanktuarium udało mi się skończyć grę na jednym posiedzeniu w niecałe cztery godziny. Nie mam jednak zamiaru się upierać, że przy tak rozbudowanej i obszernej grze jest to najbardziej wartościowe tempo rozgrywki.

Mass Effect 3 miał u mnie pod górkę już na samym początku, bo nie miałem możliwości zaimportowania zapisanych stanów gry z poprzedniej części, w rezultacie byłem zmuszony sterować kanonicznym komandorem Shepardem, którego wybory nie były moimi wyborami. Właściwie, kanoniczny Shepard robił wszystko na odwrót. Mass Effect 3 to nie była moja historia.

Mimo to, spróbowałem się zaangażować. I nawet na moment dałem się ponieść magii, biegając po Cytadeli i wykonując różne drobne sprawunki. W przeciwieństwie jednak do Marcina Janka, który recenzował grę na Polygamii, nie wykonywałem wszystkich misji dookoła. Dzięki temu, wbrew temu co on napisał w swoim tekście, kilka razy stanąłem przed problemem, którego każde rozwiązanie nie było satysfakcjonujące. Z jednej strony wynikało to z niejasności fabuły, z drugiej, że takie jest właśnie życie, wybiera się mniejsze zło i tak dalej.

Na przykład, nie udało mi się pogodzić Gethów i Quarian, ale nie spodziewałem się, że mój jeden wybór oznacza kompletną anihilację tych drugich. Jakby Gethy nie mogły się wycofać po uzyskaniu niezależności. W sensie, pewnie mogły, skoro istniała szansa na ugodę, ale najwyraźniej wcześniej walnąłem w brzuch nie tych admirałów co trzeba.

Przez moment poczułem się jakbym grał w pierwszego Wiedźmina lub Fallout: New Vegas.

Problemem nadal pozostawało jednak strzelanie. Granie na normalnym poziomie trudności było sensownie wyważone, karało za naprawdę głupie błędy i zmuszało do ostrożności. Ale to nie było Gears of War. Po prostu wiało nudą. Wytrzymałem z systemem "20 minut strzelania - jeden dialog z jedną decyzją do podjęcia - 20 minut strzelania" kilkanaście godzin i powiedziałem pas.

Ustawienie poziomu trudności na "fabuła" oznacza w Mass Effect 3 tyle, że gra od strony strzelania przestaje być jakimkolwiek wyzwaniem. A tym samym, ostatnie szanse na zaangażowanie w tę opowieść zniknęły. Jeżeli nie muszę się przemęczyć przez walkę, to dialogi i wybory przestają być jakąkolwiek nagrodą.

Zostałem więc sam na sam z kosmicznymi głupotami scenariusza.

W sensie, na serio, finałowa bitwa to frontalny atak na zmasowane siły żniwiarzy, tylko po to, aby garstce straceńców udało się przebić na powierzchnię Ziemi i wjechać w słup światła, gdzie po drugiej stronie jest Cytadela (przypomnijmy - stacja kosmiczna licząca 11 milionów mieszkańców), gdzie wystarczy przejść się chwilę na piechotkę i nacisnąć parę guzików na konsoli sterującej? Oooooook, przynajmniej nie było Terminatora i Ewoków.

Bezpowrotnie, z pełną świadomością popełnianych czynów, popsułem sobie Mass Effecta. Tym samym nie jestem do końca uprawniony do narzekania na zakończenie. Uważam nawet, że BioWare stało tutaj z miejsca na straconej pozycji - bardzo trudno jest zakończyć godnie interaktywną historie, którą każdy gracz w swojej głowie przeżył na inny sposób, z innymi bohaterami, z innymi decyzjami.

Gracze bardzo żywo zareagowali na zakończenie Mass Effect 3, wielu było niezadowolonych. Więcej o zamieszaniu przeczytasz tutaj.

Czy próbowali? Tak. System zasobów wojennych dawał ciekawą iluzję ważności wszystkich podejmowanych działań i wyborów, nawet tych najdrobniejszych. Problem w tym, że ich poziom nie miał potem odzwierciedlenia w finałowej bitwie, nie czuło się wagi tych wszystkich drobnych oddziałów, oddzialików, ludzi, kosmitów, dziennikarek growych w podkreślających sylwetkę ciuchach.

Największy żal mam jednak do BioWare za to, że po raz kolejny ukarał mnie za to, że nie grałem jednoznaczną postacią. Mniej więcej podczas misji na Thessi, planecie Asari, po raz pierwszy okazało się, że nie udało mi się zgromadzić dostatecznej liczby punktów "prawości" i "egoizmu", aby wybrać co ciekawsze opcje dialogowe. Mój Shepard był trochę taki, trochę taki, więc musiałem zadowolić się pozostałymi wyborami, na dodatek ze świadomością, że coś zrobiłem "źle". Ten system "podwójnej moralności" jest przestarzały i nagradza jedynie tych graczy, którzy trzymają się jednej ścieżki "osobowości" i cierpliwie wykonują różne zadania poboczne aby uzbierać punkciki.

BioWare chce dostarczać graczom "filmowych" przeżyć. Co jest moim zdaniem nieco daremne, bo najprostszym źródłem tego rodzaju emocji są, cóż, filmy. "Filmowe przeżycia" sprawiły, że BioWare przygotował sześć wariacji na temat tego samego filmiku kończącego grę. I trudno się dziwić, że gracze się śmieją, że różnią się tylko kolorem wybuchów:

Ja jako gracz oczekiwałbym raczej pokazania mi, jakie dokładnie były dalsze konsekwencje moich dalszych wyborów. Nawet, jeśli oznaczałoby to mało ekscytujące z filmowego punktu widzenia statyczne plansze z Fallouta. W Fallout: New Vegas to działało, a to gra raptem z końca 2010 roku.

A jakie zakończenie Mass Effect 3 udało mi się uzyskać? Nie jestem pewien. Biorąc pod uwagę ilu zadań pobocznych nie wypełniłem i ile różnych dziwacznych decyzji podjąłem, to jeśli dobrze interpretuje moją wersję filmiku, to chyba zabiłem wszystkich. I tych złych, i tych dobrych, nawet tych, których w grze nie spotkałem.

To całkiem niezłe zakończenie trylogii. Szkoda tylko, że już nie mojej.

Konrad Hildebrand

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.